wtorek, 31 maja 2011

wiedeńska krew

 jedno z pierwszych zdjęć zrobionych w Gnieźnie

Chyba się uzależnię od komputera, bo nie chce mi się nic innego robić, niż gapić się oczami wielkimi jak spodki w monitor. Nigdy nie zasiadam przed ekranem o dziesiątej! To karygodne wykroczenie. Dlatego też zaraz wyłączam komputer, odkładam go na biurko i idę czytać przygody księdza Browna. Są płytkie, ale da się czytać chociażby dla samych opisów dziewiętnastowiecznych domostw i miasteczek. Od wczoraj słucham muzyki poważnej, którą wprost wielbię, jest cudowna i odpręża mnie. Czajkowski, Strauss, Vivaldi, Bach, Chopin... Jezioro Łabędzie, Dziadek do Orzechów... A w chwilach zapotrzebowania na dobry humor włączam sobie Niekrytego Krytyka i śmieję się do rozpuku z jego filmików na youtube. Tak naprawdę to już jestem zdrowa, nie wiem, czemu pani doktor napisała mi zwolnienie na tyle dni. Antybiotyk starczy mi tylko na dziś wieczór i jutrzejszy poranek, syrop do końca kuracji, tabletki na rano też. Reszty już nie biorę, bo po co? Mogłabym w czwartek iść do szkoły, napisać sprawdzian z fizyki i potem od wtorku już normalnie uczęszczać na lekcje. Ale liczę na łut szczęście w przyszłym tygodniu, więc chyba zostanę w domu (patrząc na moje narzekania, decyzja ta jest jak najbardziej absurdalna i śmieszna). Lubię szkołę, jednak moja sympatia doń zmienia się wraz z końcem roku; w tej chwili jej nie lubię. Hej, a przecież nie zależy mi na ocenach końcowych? Dobre sobie!

poniedziałek, 30 maja 2011

Czy to ma znaczyć, że człowiek mądry powinien chować prawdziwe diamenty między fałszywymi?

 uuu

Mam dziś wielkiego lenia, co skutkuje ogromnym zapotrzebowaniem na wysiłek... szczególnie umysłowy. Piąty dzień siedzę bezczynnie w domu, nie chce mi się uczyć, ale tak strasznie chcę do szkoły, bo miałabym jakiegoś powera, żeby ogarnąć mnóstwo wiadomości na sprawdziany! Do wakacji został niecały miesiąc, a ja siedzę chora i już zaczynam myśleć, że wakacje przyszły trochę wcześniej. Jak ja wytrzymam jeszcze siedem dni? Strasznie się boję powrotu do szkoły - nie mam pojęcia, co nauczyciele mi zgotują w sprawie sprawdzianów. Najbardziej obawiam się fizyki... Po prostu wiem, żę z teorii mogę dostać szóstkę, a z zadania dwójkę... Dodatkowo brak oceny z odpytywania równa się kompletna klapa. Nawet obmyślam już strategię na nieszczęsny czwartek. Mogłabym zostać w domu, ale co mi przyjdzie z takiego tchórzostwa? Niesamowicie jestem zła na swoje gardło. Jak wracałam od lekarza, to byłam wściekła, chciało mi się płakać. Na dworze jest istny piekarnik, mój pies aktualnie się smaży w cieniu. Ja się pieczę w pokoju przy zamkniętym oknie i słońcu wdzierającym się przez szybę. Nie lubię, gdy jest tak gorąco. Skończyłam dzisiaj czytać książkę, przez sto stron przebrnęłam w godzinę, dwie. Teraz zabieram się za przygody księdza Browna. Tytuł i oprawa graficzna książki mnie kompletnie zniechęcają, ale muszę spróbować. Według mnie ta powieść jest raczej dla chłopaków w moim wieku, a nie dla dziewczyny, która woli bardziej brutalne książki, bez udziału księży. Ale jak skończę bądź nie skończę tej książki, to będę mogła oddać wszystkie trzy sąsiadowi, wraz z ułamkiem garderoby jego żony. Let's see...

niedziela, 29 maja 2011

the eye - the iris and the pupil

 let's smile! (musiałam być na coś zła albo po prostu taka moja mimika)

Wstałam o dziesiątej, a więc przegapiłam godziny brania leków. Połknęłam wszystko za jednym machem. Niekoniecznie wyjdzie mi to na zdrowie. Czuję się już naprawdę w porządku, jednak czeka mnie kolejne pięć dni lenistwa. Później nadejdzie trzydniowy weekend. Czy to już wakacje? Zaczynam się przyzwyczajać do tego czasu wolnego. Od wtorku będzie masakra z zimną krwią. Na razie o tym nie myślę. Znając mnie, i tak nie będę się niczego uczyć na zaległe sprawdziany. Czy w takim układzie moje oceny zostaną obniżone? Oby nie! Chcę już weekend. :) Obejrzałam House'a, zajadając się lodami i płatkami... Słodkie od rana? Czemu nie!

sobota, 28 maja 2011

uwaga na spadające gwiazdy

podczas spożywania przepysznego loda z polewą truskawkową/Wroclove

Była dzisiaj u mnie Patrycja - przywiozła mi zeszyty i pendrive'a. Zeszyty zabrała ze sobą, bo i tak ich nie przepiszę - swoje mam w szkole. Zapomniałam jej dać kluczyka od szafki. Jestem na siebie zła, ale mam nadzieję, że może w tygodniu wpadnie i jej wtedy dam. Bo inaczej będę musiała się gęsto tłumaczyć. Szóstego prawdopodobnie też mnie nie będzie w szkole. Zapomniałam, że jestem umówiona na wizytę u ortodonty. Patrycja mi mówiła, że mają sprawdzian z fizyki - z teorii i zadania, którego nie mieliśmy; czyli będę miała ułatwioną sprawę, bo poznam jego treść. Chociaż pewnie wszyscy zajrzą do zeszytów klas równoległych, bo wiem, że oni mają. Po obejrzeniu i skasowaniu kosmicznej ilości zdjęć z wycieczki stwierdzam, że większa część zdjęć przedstawia mnie, gdy się obżeram - taka moja natura. Ogólnie zdjęcia są w porządku, podobają mi się. :) Te powyżej jest strasznie zabawne! Jutro wkleję drugie, które mnie rozśmieszyło do granic.

piątek, 27 maja 2011

Po co iść tropem tego, co się już skończyło?

 smile, smile like you mean it

Dzień wpychania do gardła leków czas zacząć. Popijam napar czy herbatę z szałwii, to chyba najlepsze z całej tej apteczki. Lubię ten smak ziół, niczym nie posłodzony. Nie wiem, czemu tak wcześnie zasiadłam przed komputerem, ale zaraz zmykam do łóżka, bo zostało mi niewiele stron do końca książki, około stu, także ogarnę to i pójdę obejrzeć sobie jakiś film. Na obiad mam dzisiaj chyba jajecznicę, bo rodzice jadą na imprezę, he. Dobrze, że nie pizzę. Odstawiam pizzę! Koleżanka zaprosiła mnie na urodziny, gdzie na sto procent będzie pizza, uuu... Kurczę, zapomniałam o tych urodzinach. Muszę coś jej kupić... Poźniej się nad tym zastanowię. Well, I have thigh ache and hip ache. Trzeba było tyle nie biegać.

czwartek, 26 maja 2011

polish

 great neck!

Mam dość po całodniowym faszerowaniu się lekami i czekaniu na godzinę, w której trzeba wziąć to, tamto, sianto. Do dziewiątej wieczorem mam spokój, o dziewiątej muszę wypić herbatkę, przed dziesiątą wziąć probiotyk, o dziesiątej wziąć antybiotyk i koniec. Jak ja wytrzymam do następnego piątku! Dodatkowo mam wzmożony apetyt i wszystko mnie boli; pojawił się katar, przez który obudziłam się o szóstej i nie wiedziałam, czy wstać, czy dalej spać. Wybrałam opcję drugą. Więc od dziewiątej do dwunastej obejrzałam House'a, Wojewódzkiego i YCD, a przed chwilą skończyłam maraton filmowy (obejrzałam jeden film i mnóstwo początków innych). Chwilę poczytałam, ale tak mnie oczy bolą, że aż mi się odechciewa. Mama przyjdzie za jakieś... pół godziny, złożę jej życzenia. Poza tym tęsknię za swoim głosem i chcę jak najszybciej go odzyskać...

środa, 25 maja 2011

świetnie

 ohayo

Jestem naprawdę szczerze załamana. Byłam dziś u lekarza, okazuje się, że mam zapalenie krtani i gardła, co było wiadome od wczoraj. Najgorsze jest to, że do trzeciego czerwca mam zwolnienie ze szkoły. Nie dość, że prawie wszystkie książki mam w szkolnej szafce, to jeszcze w sobotę miałam jechać do Gdyni. Grr, teraz wyjazd muszę przełożyć na czwartego, a strasznie długo już na tę Gdynię czekam... Mnóstwo lekarstw pani doktor mi przepisała; zaraz idę dobić tatę. Przed chwilą schował samochód do garażu, a ja mu powiem, żeby pojechał kupić mi leki, hy hy. Super, super, super. Półmetek, a ja chora. Nie mam pojęcia, jakie będę miała oceny na koniec roku... Wiem o paru piątkach i dwóch szóstkach, ale najbardziej martwią mnie plastyka i wychowanie fizyczne... Jak będę miała dwie czwórki, to chyba mogę się pożegnać ze średnią powyżej pięciu. Dwie szóstki równoważą dwie piątki, więc będzie 5.0, ale to i tak słabizna. Nienawidzę końców roku ze względu na świadectwo, a tak to jest w porządku. Cały dzień pisałam tylko wiadomości na telefonie albo uczyłam dziewczyn czytania z ruchu warg, bo nie chciałam nawet szeptać. Księdzu pisałam zabawne liściki, a na polskim nawet dwa razy głośno szepnęłam odpowiedź, bo dobijała mnie ta cisza. Wielki kwaśny wyraz twarzy z mej strony, ahoj.

wtorek, 24 maja 2011

I lost my voice!

 open your eyes

Cały dzień chodzę skrycie naburmuszona. Wstałam rano z kosmicznym bólem gardła, mówiłam sobie swobodnie, chrypka była, ale słyszałam nutki swojego normalnego głosu. Oczywiście po przyjściu do szkoły, pragnąc wypowiedzieć "dzień dobry", z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. No i tak cały dzień szeptam i już nawet nie próbuję mówić głośniej, bo się po prostu nie da. Czytałam w Google'u, że lepiej też nie szeptać, a więc jutro wybywam do lekarza po szkole, żeby mi jakieś leki przepisał, bo tak dłużej być nie może. Zaczynam się bać, że w ogóle stracę głos, a takie komentarze też przeczytałam. Mam wrodzone lekceważenie objawów choroby, grr. A to wszystko dlatego, że w Pszczółkach jest taki denerwujący lekarz, do którego czasem mnie kierują. Za każdym razem wygłasza swoje mądrości na temat tego, że dziewczynki do osiemnastego roku życia powinny przychodzić do lekarza z osobą dorosłą. Dobija mnie to. Nie będę obciążać mojej mamy głupią wizytą u doktora, nóżki i rączki mam... Dlatego właśnie wolę sympatyczną lekarkę, rzadko mającą dyżury w naszym ośrodku. Cóż, jeśli jutro jej nie będzie, to...

poniedziałek, 23 maja 2011

wait

takie tam... wzorki

Wróciłam godzinę temu z Gdańska. Mam chrypę taką, że hej! W szkole wszyscy się ze mnie śmiali, Karo również, a ja zapomniałam, jak naprawdę brzmi mój głos. Kupiłam prezent dla mamy i obawiam się, że ładniejsze jest opakowanie niż sama jego zawartość. W tych perfumeriach tak ładnie pakują prezenty! Oczywiście musiałam aż do Wrzeszcza jechać, żeby odwiedzić Douglas. W Głównym chyba też jest, ale naprawdę nie wiedziałam, co mamie zakupić, więc trzeba było wybrać galerię. Wczoraj wieczorem wypiłam capuccino i nie mogłam zasnąć do późna, nawet nie pamiętam, co się ze mną działo. Rano wstałam niby wypoczęta, ale dopadła mnie niepamięć, dopiero robiąc kawę uświadomiłam sobie, że trzeba się do szkoły przygotować, a po szkole jeszcze jechać do Gdańska. Chciałam z mamą wracać, ale okazało się, że mama wsiadła do wcześniejszego pociągu, a ja stałam i czekałam na ten do Malborka, jak zwykle spóźnialski. Obtarł mi się palec i postanowiłam już nie wkładać koturnów do czasu, kiedy zakupię sobie "hamulce", bo palce miałam kilometr przed butem... Cały szkolny dzień myślałam, że padnę, strasznie słabo mi było. A wyjście na dwór to był zły pomysł. Na szczęście była Patrycja, która mi pomogła. :) Idę zjeść obiad, adios. (Jutro mam biegi i chyba będę biegać. Co z tego, żem chora, trzeba to zaliczyć...)

niedziela, 22 maja 2011

The old men warned us... beware its bite, or we might become a slave to the full moon too.

 czasem bywa i tak

Nie chce mi się iść jutro do szkoły, naprawdę. Pomknęłam dziś do kościoła w nowych butach, ale muszę sobie kupić gumowe cacko, żeby mi stopa nie zjeżdżała w dół i palce nie wychodziły z butów, bo to komicznie wygląda. Zjadłam dwa szaszłyki, samo mięso, zaraz zjem jeszcze jednego chyba. W przyszłości przerzucam się na wegetarianizm, mam taki zamiar. No i chcę jeszcze przerobić a6w, ale nie wiem, czy będę miała siłę z moją uciążliwą kością ogonową. Dobra tam, zbyt wiele sugestii, za mało wsparcia. Książka studenta socjologii nie jest zła: z początku nie mogłam się połapać, o co chodzi, później coś zajarzyłam, ale nadal wszystko jest niejasno przedstawione. Póki co jestem na osiemdziesiątej stronie, strasznie wolno czytam. Mykam stąd, bo mam strasznie przekrwione oczy. Cholercia jasna.

sobota, 21 maja 2011

dream on

 hi, Lil&Karo

Bohater dnia: strepsils z miodem i cytryną. Umieram na gardło i ucho! Zaraz wszystko mi się złuszczy i odpadnie, that's a pity! Wczoraj niestety głowa bolała mnie tak, że nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje (oczywiście miałam światłowstręt, aczkolwiek i tak patrzyłam się na mijające pola z braku innej czynności do wykonania), ale jak już słońce przestało intensywnie grzać, to rozjaśniło mi się w głowie i mogłam spokojnie coś zjeść. Myślę, że to przez wyjście na dwór z mokrymi włosami oraz zbyt długie siedzenie na słońcu, które mi zawsze szkodzi. Nie ma co się użalać nad sobą, trzeba działać. Na szczęście ogarnęłam dzisiaj wszystkie zeszyty i ćwiczenia, więc jutrzejszy dzień będę mogła poświęcić książce studenta socjologii. Oficjalnie przerzucam się na wodę niegazowaną, bo gazowana szkodzi zdrowu, czego nie wiedziałam (miałam jedynie pojęcie, że przez nią ma się wzdęcia). Ponoć też Żywiec Zdrój ma swoje za uszami, ale tę wodę akurat uwielbiam, więc z niej nie rezygnuję. Obejrzałam sobie do końca Trinny i Suzannah oraz YCD. Bardzo mi przykro z powodu Maszy, była cudowna. Patrzyłam w Google'u, jaka jutro będzie pogoda w Tczewie, czyli niedaleko Pszczółek, i co się okazuje? Słonecznie! Nie wiem, na ile Google ma rację, ale jeśli jutro będzie pięknie, to ubiorę moje nowe buty, żeby w końcu z nich skorzystać, bo ile mogą stać w szafie? Zadzwonił dziś ktoś do domu, mama podeszła do bramki i się spytała "Asia?". Przyszła dziewczyna na taras, rude włosy, mówię "cześć" z myślą, że to Asia, która zmieniła nieco kolor włosów. Okazało się, że to rachmistrz, a ja speszona siedziałam do końca przesłuchania. Tylko ja potrafię przywitać się na luzie z osobą dorosłą i obcą. Niedługo jadę do ortodonty, a już wiem, że będę musiała odwiedzić też okulistę. Strasznie szwankuje mi lewe oko. Jestem przerażona. Póki co mam nadzieję, że do poniedziałku nie pojawi się u mnie katar. Boże broń! Miłego wieczoru. A, jeszcze dzisiaj po południu pojawił się opis mojej koleżanki na gadu-gadu "dziś o osiemnastej koniec świata?..." Wołam "mamuś, dlaczego dzisiaj jest koniec świata, a ja o niczym nie wiem?" No więc okazuje się, że jak człowiek nie ma Internetu i nie ogląda telewizji przez pięć dni, to naraz pojawiają się jakieś absurdalne wiadomości od niewiarygodnych źródeł. Natomiast co do samego końca świata - może tylko Polska się uchowała? Jak to moja siostra mówi "skąd możesz wiedzieć, że (przykładowo) Nowy Jork istnieje, jeżeli nigdy tam nie byłaś?" - i ten jej wzrok... He he, ale przecież "nie znacie miejsca ani godziny"... Ze względu na swoje wyznanie nie wierzę w takie bzdety. :) Na pewno tragedia nastąpiła w Malezji, gdzie lawina błotna zabiła dwadzieścia cztery istnienia ludzkie (a więc wiele dzieci z sierocińca straciło swoich kolegów, być może nawet najlepszych przyjaciół, i nie będą mogli tego przyjąć do wiadomości ani się z tym przez pewien czas pogodzić). I co wy na ten koniec świata, gdzie zginęło tyle osób, a wiele innych przeżywa przez to katusze? Albo mój ból gardła? Czy to nie równa się z końcem świata? Każdy ma swoje priorytety. Więc może i nastąpił dziś koniec świata o tej czy tamtej godzinie, ale wiem, że takich końców świata występuje mnóstwo codziennie.

niedziela, 15 maja 2011

supercrashyeah


Wyszłam nieco inaczej niż wyglądam, to foto z tabletu. Chciałam napisać coś tutaj, ale nie udało mi się. Niestety ten tablet nie jest idealny. Jutro wyjazd, szczerze mówiąc nie mam tego uczucia, że nie mogę się doczekać, he. Mam nadzieję, że łazienki będą w porządku, bo jak nie, to wracam... żartuję. Ale miałabym powody, żeby nie jeździć już na dłuższe wycieczki w tym gimnazjum. Także napiszę za parę dni, bb.

sobota, 14 maja 2011

SOPOT_love

 miiiiau

Godzinę temu wróciłam do domu z Sopotu i jestem wykończona. Wzięłam prysznic, rozpakowałam manatki i zasiadłam przed komputerem. Mam zdjęcia, niestety Karo stwierdziła, że nie chce mieć ze mną zdjęcia, więc nie zrobiłyśmy go na plaży... ale potem się zorientowała, że nadal nie mamy tej fotografii, więc wykonałyśmy ją na dworcu w oczekiwaniu na pociąg. :) Kiedyś wkleję, pewnie za tydzień, he he. Tak dużo dziś zjadłam! Przy mojej siostryczce zbyt wiele jem. Wczoraj byłam na rozdaniu nagród w Starostwie Powiatowym w Pruszczu Gdańskim i dostałam świetnego flesza - słodką szaro-różową myszkę o pojemności 8GB, bardzo mi się podoba. To najlepsza nagroda, jaką kiedykolwiek dostałam, szczerze powiedziawszy. Po całej "uroczystości" pojechałam do Wrzeszcza na zakupy, a do domu wróciłam ze strojem kąpielowym oraz butami z dziesięciocentymetrowym koturnem. Na lato idealnie. Chociaż mój brzuch mnie dobija... ale to da się zmienić!

czwartek, 12 maja 2011

I'm on the black floor in the black hole

 knew something, something lost

Mama mi mówiła, że moje palce nadają się do gry na pianinie, więc trzeba to wykorzystać. Dziś nie poległam na fizyce, ponieważ nauczyciel miał lepsze rzeczy do roboty niż lekcja. No i pół godziny biegu w słońcu i dusznocie - bezcenne. Całe pół przebiegłam, nie zmęczyłam się, ale zakwasy będą. :) Po powrocie ze szkoły wskoczyłam pod prysznic na pięć minut, bo nie mogłam wytrzymać, że jestem kompletnie spocona. Muszę zrobić pracę na polski, po powrocie z wycieczki będę miała mnóstwo zaległości i nienapisanych sprawdzianów, ech... Ciekawe, co się dzieje z naszą nauczycielką matematyki. Czyżby choroba lub przeprowadzka? Jak to drugie, to pewko będzie sprawdzian. Nie lubię nadrabiać, pff. Lunęło przed chwilą i grzmiało, ale teraz wszystko ucichło, he. Niech pada, pada, pada! Chcę, żeby w poniedziałek i w piątek padało, ponieważ nie będzie duszno i nieprzyjemnie w autokarze. :) A jeśli zaświeci słońce, to trudno, wezmę tabletkę i przeżyję.

środa, 11 maja 2011

lucky quarter

 hmpf

Popijam sobie herbatkę i piszę z moimi ukochanymi osobami. :) Wczoraj kurier przywiózł tablet i próbowałam załączyć w nim Internet - oczywiście udało mi się, bo jest to bajecznie proste - ale niestety nie wczytują się strony, więc jak tato wróci z Czech, to wszystko zmontuje do kupy. Jutro będzie straszny dzień... fizyka! Trzymajcie kciuki, abym dostała piątkę, bo jak nie, to będę zawiedziona. A od piątku całkowity relaks: rozdanie nagród, zakupy, w sobotę spotkanie z siostrzyczką, w niedzielę odsapnięcie i skompletowanie prowiantu na drogę z Karolcią, od poniedziałku do piątku zbawczy wysiłek fizyczny i poszerzanie horyzontów turystycznych, a później odsapnięcie i odrabianie zaległości z całego tygodnia. Po wycieczce będzie kompletna masakra, same zaliczanie sprawdzianów. :( Nienawidzę tego! Ale coś za coś... I modlę się, abyśmy całą rodzinką pojechali na wakacje do Chorwacji. :) Cieszę się, że jest taka opcja na lato. :)

poniedziałek, 9 maja 2011

we don't wanna go outside tonight


Umieszczam teledysk, bo później będę szukać tej piosenki w Internecie, jak ktoś wreszcie ją wstawi na chomikuj.pl. Niedawno wróciłam z Tczewa; szczerze mówiąc, nie wiem, po co tam pojechałam, no ale byłam tam pierwszy raz od paru miesięcy. W każdym razie cierpię na ból brzucha, ech. Kiedy rozmawiałam z Karo o dzisiejszym dniu, przypomniało mi się, że muszę sobie przyswoić z powrotem co nieco z historii, bo jutro mam sprawdzian z całego roku. Nie przejmuję się tym, ale warto byłoby pokazać nauczycielce, że jednak zasłużyłam na szóstkę na półrocze; ale myślę, że cała wiedza wyparowała mi z głowy. Byłam dzisiaj u sąsiadów, bo mama podsunęła mi ciekawy pomysł na środową galę przebierańców w szkole. Olka mi dała fajne sukienkę i spódnicę, którą można przerobić na sukienkę za pomocą paska, ale wybieram tę pierwszą sukienkę, gdyż jest fajniejsza i bardziej pasuje; za to Paweł podsunął mi kilka ciekawych książek, jedną napisał jego student!, drugą zaś chciałam od ponad roku przeczytać, a jakoś mi się zapomniało o niej, trzecia to kryminał. Na końcu powiedział mi, że specjalnie mi je pożyczył - chce, żebym ich (dzieci przede wszystkim, podkreślał) znów odwiedziła. Nie mam żadnego wyjścia! There's a lot of fly here... - dzisiejszy angielski. Idę zrobić sobie herbatę z dodatkiem cynamonu. Od jakiegoś czasu rozkoszujemy się w domciu herbatami Dilmah; są świetne, bardzo mi smakują, muszę przyznać. No i spotkała mnie niemiła niespodzianka... pies zwymiotował na mój dywan... albo naniósł mnóstwo ziemi... raczej to pierwsze.

niedziela, 8 maja 2011

sugar town

 I know

Na dworze panuje niestety zastój. Czuć deszcz, a chmury tylko jedno zwiastują. Pogoda poprawia się i znów pogarsza. Jestem diablo głodna, ale jakoś nie chce mi się lecieć na dół po coś do jedzenia (wiem, że i tak nic dobrego nie znajdę). Mogłabym skoczyć do sklepu po jakiś prowizoryczny obiad typu zupka chińska, bo nie chcę już męczyć mego żołądka pizzą. To się nazywają dni bez mamy. Ale może nam coś z grilla przywiozą, he. Muszę sobie kupić szampon Jedwab z Joanny, fajowski jest. Umyłam sobie nim wczoraj grzywę i była puszysta, wydawała się zdrowa; natomiast wieczorem umyłam sobie głowę Garnierem i znów się męczę. Nie chcę go wyrzucać, więc może są chętni do przejęcia połowy płynu, jaka została?

sobota, 7 maja 2011

*Siedzę i stękam jak John Wayne, i zaraz urodzę gliniarza z Maine.

 ziew

*op. "Wywiozą ci wszystko, co kochasz" z książki "Wszystko jest względne" S. King

Rodzice wybyli na trip, a ja siedzę brudna i niekochana przed komputerkiem. Niby mamy dzisiaj pizzę zamówić, ale na pewno w takim stanie nie wyjdę za próg. No dobra, może aby pranie ściągnąć z suszarki, ale to pod wieczór. Z niewiadomych powodów nie umyłam wczoraj włosów, po tygodniu mam dość mycia codziennie głowy. Zrobiłam strajk i będę się dziś męczyć. Może nawet nie wytrzymam, pójdę zaraz umyć i wstąpię do apteki po krem. Nie wiem, jak ludzie wytrzymują z brudem. Ale są pewne indywidua. Piszę bez ładu i składu. W sumie czuję się w porządku, rodzina zdrowa, wszystko w normie. Chyba w poniedziałek zajrzę do biblioteki, chociażby po to, żeby oddać książki. Po wycieczce wypożyczę sobie nowe. Z Karo widzimy się w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że plaże nie będą zapchane. :)

piątek, 6 maja 2011

dekadencja mego serca

 zmęczenie

Mam nowego przyjaciela: poznajcie Stasia. Jest to pająk, który przechadza się od paru dni po moim parapecie. Aktualnie bawi się z kulką kurzu. Przesłodkie zwierzątko, nie sprawia problemów i pojawia się znikąd. Bardzo go lubię, gdyż koi me oczy po ciężkim dniu harówki w szkole (tak samo jak zieleń przed moim oknem - bezcenny krajobraz). Przyznaję, że życie na wsi jest przyjemne i zdrowe, chociaż Polska (wraz z innymi krajami, w tym z Włochami) jest wciąż zanieczyszczana przez opary z elektrowni cieplnych i dlatego jestem za wprowadzeniem innowacji atomowej. Oczywiście taka budowla równa się wysiedleniu ludności, ale istnieją również elektrownie niekonwekcjonalne, a państwo nie pali się do ich propagowania (przynajmniej mnie o tym nie dochodzą słuchy). Okay, bolą mnie oczy i siedzę w domu, oddając się różnym czynnościom lenistwa statycznego. Taka nasza natura młodzików, lubimi grzać siedzenie. Przeczytałam dziś do końca romansidło, obejrzałam Trinny & Suzie oraz program dokumentalny o twórczości J. Camerona (uwielbiam film "Titanic"), a teraz męcze swe oczęta przed komputerem. Zaraz jednak wracam do łóżka, czeka na mnie książka S. Kinga. Wieczorem idę do spowiedzi, mam nadzieję, że z Karolą. Trzymam kciuki, aby dziś wypuszczono Karo i abyśmy się jutro zobaczyły w Sopocie! Dawno tam nie byłam, warto się wybrać, bo pogoda się poprawia. :) Nastąpiła co prawda zmiana planów, bo jutro miałam odwiedzić Gdynię, ale nic nie szkodzi. A jeśli po prostu będę zmuszona sobotę spędzić w towarzystwie odkurzacza i ścierki, to też się złościć nie będę. W każdym razie rodzice wyjeżdżają na spóźnioną majówkę i zostajemy z siostrą same.

czwartek, 5 maja 2011

HOSTILE TAKEOVER

 zbyt wiele słońca

Nie idę jutro do szkoły. Całe szczęście, że moja klasa ma wycieczkę, bo jeszcze jednego dnia bym nie wytrzymała! Skończyłam robić polski, ech, nie udało mi się to tak, jak zamierzałam... no i słucham zespołu Rush. Co by tu powiedzieć... dostałam pierwszą czwórkę z fizyki, mój jeden dzień na honorowym miejscu dobiegł dziś końca i siedzę w trzeciej ławce przy ścianie. Pech chciał, że było zadanie, którego sobie nie przypominałam. Poza tym dostałam pionę z religii. Skończyły się lekcje, wchodzę do szatni i dopada mnie niesamowity smród. Kto normalny pali w pomieszczeniu zamkniętym? Nie mam pojęcia, jak ci ludzie tam wytrzymali, ja od razu się zwinęłam. Jejuś, takie świństwo wdychać... Tępić palaczy. Tacy ludzie są jak najbardziej odpychający. Karolina mi dziś napisała, że jest chora i może nie jechać na wycieczkę. : ( Karolino, zdrowiej mi, bo będzie bardzo smutno i licho bez Ciebie! To tyle ode mnie. Na koniec piszę wytłuszczonym drukiem: proszę codziennie klikać w banner umieszczony powyżej, a potem na miskę; dzięki Wam psy mają co jeść (oczywiście taką mam nadzieję). Pewien internauta zachęcił mnie do propagowania takich akcji. Warto się skusić. Mój pies jest najbardziej pociesznym, najcieplejszym i najzabawniejszym członkiem mojej rodziny. Aktualnie ściga się ze znienawidzonym kolegą zza płotu, Lolkiem (jeżeli dobrze pamiętam jego imię). Biegają wzdłuż ogrodzenia: jeden szczerzy się jak głupi do sera, drugi (Easy) chce go zjeść. Czyżby rodziła się między nimi przyjaźń?

środa, 4 maja 2011

dziś mogę powiedzieć, że tak, jestem naprawdę szczęśliwa

 "Bezsenność"

Dzisiejszy dzień jest naprawdę cudny. A właściwie godzina 14:13 była obfita w cudowne wiadomości! Wcześniej nie wiedziałam, co począć, ale obyło się raczej bez paniki... w tym roku szkoła mi uratowała życie i zaoszczędziła nerwów. Chemię zdam na cztery może, bo w jednym zadaniu wyszło mi za dużo gramów i raczej mam źle. Nawet napisałam uwagę, iż "nieco za dużo" tego jest, no ale to mnie nie usprawiedliwia. Tak naprawdę nie wiedziałam, jak inaczej to zrobić. Mogłam odjąć liczbę mniejszą od większej, ale to byłoby zbyt proste... W każdym razie ten sprawdzian raczej nie pogorszy mojej oceny. Matematyka była doprawdy nużąca, mazałam bezmyślnie długopisami mojej serdecznej koleżanki z ławki. No i oczywiście nauczycielom nie chce się ze mną jeździć na rozdanie nagród, kurczę. Zajęłam drugie miejsce i muszę jechać z którymś z rodziców, którzy raczej się nie zwolnią z pracy... liczyć na łut szczęścia? Hmm... Stało mi się coś niedobrego z dłonią, gdyż gdy uciskam, to mnie rwie. Z początku myślałam, że może mi się kość pokruszyła, ale to niedorzeczne. HOW? Wujek Google pomoże. Może kiedyś wyprodukują domowe rentgeny, jeśli jeszcze ich nie ma, i będę mogła się pobawić w skanowanie swego ciała, narażając je na szkodliwe promieniowanie, ale co tam. Mama dzwoniła, miała mi kupić tonik L'Oreal, jednak jest w Auchan, gdzie nic nie ma, więc będzie tonik firmy Ziaja (przynajmniej testują dermatologicznie). Ostatnio wszystkie kosmetyki mi się kończą, a to pech. Ten post też niestety musi dobiec końca. Uroczyste zakończenie przy wtórze piosenki Kiss "Detroit Rock City": bbye.

wtorek, 3 maja 2011

mój drogi

 widok z okna mieszkania mej ciotki

Ostatni dzień wolnego, ostatni dzień majówki. Pogoda za oknem zachęca do zabaw na śniegu, aniołki, sanki, wygibasy, te rzeczy - oczywiście na Dolnym Śląsku. Na pomorzu świeci słońce, oświetlając ciemne oraz białe chmurki, propably jest osiem stopni. Czy to maj, czy marzec? Hmm... Oczywiście mi to nie przeszkadza dopóty, dopóki nie wyjdę na dwór. Na razie nigdzie się nie wybieram, chyba że do kościoła, ale to też nie jest pewne, ponieważ moje zacna kurtka z chustą się piorą tudzież suszą i nie mam co przywdziać. Do jutra wyschną. Chemia w sześciesięciu procetach opanowana, resztę wyuczę się dziś. Spotkał mnie wczoraj zbieg okoliczności, gdyż czytałam książkę Forsytha "Afgańczyk", a tu od rana trąbią, że Bin Laden is dead. Nie wiem, z czego się cieszyć, talibowie wciąż urzędują w Pakistanie i na świecie. A na chwilę obecną czytam książkę D. Steel "To niemożliwe", bardzo fajna powieść, w końcu oderwałam się od zagadek kryminalnych i umościłam wygodnie w romansidle. Good job.

niedziela, 1 maja 2011

mayday, mayday, mayday...

 Jeszcze wczoraj mogłem być daleko stąd, dzisiaj znowu pada deszcz...

Tak jakoś wzięło mnie na słuchanie Lady Pank. Wczorajszy dzionek spędzony niesamowicie w towarzystwie niezastąpionej i najukochańszej Karo! :) Zakupiłam sobie torebkę i szampon do wrażliwej skóry głowy, także teraz już na pewno głowa mnie swędzieć nie będzie. Byłam dzisiaj u babci na urodzinach, najadłam się do syta; niestety, po powrocie do domu strasznie cuchnęłam fajkami, a w babcinej kuchni zakopconej dymem papierosowym robiło mi się słabo - nienawidzę papierosów, są takie ohydne. Jakie ja mam szczęście, że moi rodzice nie palą! Czyste zabójstwo. Wsadziłam swoje ubrania do pralki, umyłam się cała, włącznie z włosami, bo nie mogłabym wytrzymać tego smrodu. Jestem prawdziwą zrzędą i na punkcie zapachu mam bzika. Niestety jest to rodzinne.