niedziela, 30 grudnia 2012

Help me to make it.

 moja nowa miłość i to, co kwiatuszki lubią robić po północy

Jestem dziwadełkiem, ponieważ zachwycam się moimi nowymi parami skarpetek do spania. Cóż, skoro nikt mi nie chce żadnej pary ofiarować, to sama w akcie desperacji sobie ją ofiarowuję. Wybrałam się wczoraj na zakupy z ogromną nadzieją na to, że dorwę jakąś perełkę, którą będę mogła założyć na Sylwestra, jednak się przeliczyłam, ponieważ w tej tczewskiej galerii nie ma zbyt wielkiego wyboru. Ale udało mi się upolować parę rzeczy na wyprzedaży i z nowych kolekcji, więc tak naprawdę jestem zadowolona. Może w przyszłą sobotę coś więcej będę mogła włożyć do mojej komody i cieszyć się, że będę miała co ubrać w następny dzień kolorowy... to jest dopiero radość! Dzisiaj natomiast kupiłam tyle jedzenia, że chyba zaopatrzę pół imprezy... Czas tak zleciał, że jutro już zakończenie roku 2012. Czuję się tak samo jak w 2011, z tym że trochę grubsza, z trochę większym bagażem doświadczeń, emocji i przeżyć, trochę też starsza... Mogę rzec jedno: jestem niezadowolona z tego, że nie poznałam miłości mojego życia i że nie przeczytałam wystarczającej ilości książek. Może przyszły rok przyniesie więcej pozytywnych wrażeń, w końcu to będzie przełomowy rok, pójdę do bierzmowania, stanę się licealistką, zawrę nowe znajomości... może spotkam kogoś, kto odmieni moje życie. A tak naprawdę nie spodziewam się niczego wielkiego, bo wiem, jak to jest. Nie chcę się jakoś specjalnie uzewnętrzniać, dlatego zostawię to tak, jak jest. Wam natomiast życzę wszystkiego najlepszego, ale oprócz tego jeszcze trochę więcej zdrowia - tego, którego u wielu ludzi tak bardzo brakuje. Chciałabym, aby w przyszłym roku ludzie zmienili swoje nastawienie wobec traktowania bliźnich, bo w dzisiejszych czasach zapominamy o tym, co najważniejsze, zatracamy się w rzece pełnej egoizmu, ignorancji i przemocy. Powinniśmy się nawzajem miłować, a przede wszystkim wymagać od siebie i najbliższych, troszczyć się o wspólne dobro, starać się być. Tak, tego nam potrzeba. Ech, brzmi to nieco zbyt patetycznie...

czwartek, 27 grudnia 2012

addicted to chocolate

 nie wiem, co tu widzicie, ale ja widzę króliczka

Witajcie! Czy wy też czujecie, jak czas przesypuje się przez palce? Ja czuję bardziej, bo przez ostatnie trzy dni namiętnie oddawałam się grze w The Sims 2, a jak wiadomo, nic nie przyspiesza czasu bardziej niż wciągająca gra lub książka (ciekawostki z życia sezonowego no-life'a). Ja swoją grę zakończyłam dzisiaj wyłączeniem komputera przyciskiem na jego, że tak powiem, "dupie". Uwielbiam, gdy mi się gra spektakularnie zacina akurat wtedy, kiedy dziecko mi podrosło (i ma taką śliczną twarzyczkę, och, ach), prawie dotarłam na szczyt kariery policyjnej i tak dalej... Ale pomyślałam sobie, że to zbawienie, ponieważ gram od czterech godzin, bolą mnie plecy, blog zaniedbany, umysł łaknie muzyki, zeszyt z fizyki sam się nie przepisze, blablabla... Więc tak naprawdę nie jest źle. Jutro wyruszamy ze znajomymi na "Hobbita" do Gdańska, był już ktoś? Jak wrażenia? Powiem szczerze, że kiedy dawno temu puszczano co jakiś czas Trylogię w telewizji, to już na początku wszystkich części przysypiałam, a gdzieś w połowie filmu totalnie odlatywałam w objęcia Morfeusza. Nic nie poradzę na to, że mnie to po prostu nudziło (ewentualnie pora była zbyt późna dla ośmiolatki, jaką wówczas byłam). Teraz, kiedy mam niespełna szesnaście lat, oświadczam wszem i wobec, że ani jednej części z Trylogii z własnej, nieprzymuszonej woli nie obejrzę. "Hobbit" to jest nowość, ponoć genialna produkcja, którą warto obejrzeć, poza tym rzecz dzieje się przed całą Trylogią, dlatego z miłą chęcią wybiorę się do kina i wydam te szesnaście złotych na seans, zwłaszcza że spędzę ten czas ze znajomymi, których parę dni nie widziałam, huhuhu, i z którymi spotkam się ponownie na Sylwestra. Zmieniając temat, wczoraj podjęłam się wykonania mojej kroniki rodzinnej. Zajęło mi to około pięciu-sześciu godzin i jest już właściwie skończona, muszę tylko dokupić segregator z koszulkami, wybrać odpowiednie zdjęcia zrobione w zamierzchłych czasach, no i oczywiście wydrukować tekst z drzewem genealogicznym (przyznam się bez bicia, że koszmarnie to zrobiłam). Nawet umieściłam w tej kronice mojego pieska, w końcu jest bardzo ważnym członkiem rodziny! Chciałam wam również dziś napisać trochę o czekoladzie, bo aktualnie interesuje mnie wnętrze tego przysmaku bogów. Po wpisaniu w Googlach hasła, wyskoczył mi artykuł, którym postanowiłam się posiłkować. Zdaję sobie sprawę, jak niewielu jest miłośników gorzkiej czekolady, toteż nie każę wam tego czytać (sama aktualnie wcinam czekoladę mleczną, a raczej wyrób czekoladopodobny; dzisiaj nie wiadomo, co jest czekoladą, a co nie). Okay, let's start. Czekolada bardzo dobrze wpływa na sprawność umysłową, ponieważ zawiera magnez i węglowodany, dlatego nikogo nie dziwi fakt, iż wiele osób przystępujących do jakichkolwiek egzaminów bądź denerwujących się przed stresującym wydarzeniem (piękne połączenie) pochłania w ogromnej ilości mleczną czekoladę. Również, co nie każdy wie, wcale nie wpływa niekorzystnie na naszą cerę, to jest mit, tak samo jak pod jej wpływem nie psują się zęby, wręcz przeciwnie - zawiera substancje bakteriobójcze, które sprzyjają naszemu zdrowiu (gorzka czekolada). Zawiera mnóstwo mikroelementów, kwas stearynowy (posiada zdolność redukcji cholesterolu LDL), błonnik (15%), flawanole (mają bardzo silne właściwości antyoksydacyjne - opóźniają proces starzenia się skóry, ponieważ chronią nasze komórki i DNA przed wolnymi rodnikami; wolne rodniki wywołują mutacje i uszkodzenia naszego kodu genetycznego, co może powodować śmierć komórek lub przyczyniać się do powstawania różnych schorzeń; również pomagają w usuwaniu cholesterolu LDL, czyli zmniejszają ryzyko wystąpienia miażdżycy), białko i wapń (czekolada mleczna; dzięki temu, że mleko jest przetworzone, są one łatwiej przyswajane przez organizm niż w surowym mleku), teobraminę (składnik trujący dla psów i koni! Pobudza czynność serca i wywołuje rozszerzanie naczyń krwionośnych; po spożyciu następuje spadek ciśnienia tętniczego. U ludzi wspomaga leczenie astmy – zwiotcza mięśnie gładkie, również te znajdujące się w oskrzelach), no i kofeinę. W czekoladzie jest o wiele mniej teobraminy i kofeiny niż w kawie. Jeżeli chodzi o czekoladę pitną, najlepiej pić zwykłe kakao z dodatkiem mleka niż taką serwowaną z paczki; ewentualnie dobrze jest wybrać się do pijalni czekolady. Najlepsza i najzdrowsza czekolada jest produkowana w Belgii oraz w Szwajcarii, dlatego jeśli macie taką możliwość, po prostu po nią sięgajcie. Z własnego doświadczenia powiem, że belgijskie czekolady to najlepsze czekolady, jakie kiedykolwiek jadłam i zawsze, gdy ktoś mi je przywozi, jem, aż mi się uszy trzęsą. Niestety na rynku przeważa ilość produktów czekoladopodobnych, które przynoszą nam więcej szkody niż pożytku, ale co zrobić... Lepszy rydz niż nic, jak to się mówi. Niemniej - życzę smacznego wszystkim czekoladoholikom!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Swiatecznie again.

moje prezenty!

Myślę, że wszyscy są już po wieczerzy wigilijnej i prezentobraniu, dlatego przybyłam się pochwalić, co też takiego mój Mikuś w tym roku mi pod choinkę przytaszczył. Jak widać, konkurencję o moje względy wygrała piżama - jestem stworem piżamowym, a ta piżama przysłuży mi się w szczególności w chłodne zimowe wieczory i noce, kiedy muszę kryć się pod kocem, żeby nie skostnieć. Włożysz plusz i już, mhm! Co do reszty: aktualnie słucham Little Comets przez nowe słuchawki, no i przetestowałam już oba kremy. Ten różowy pachnie przepięknie, będzie się idealnie komponował z oliwką dla dzieci. Wiecie, tak trochę mi smutno, bo do tego wszystkiego przydałyby się skarpetki... Ktoś chętny do kupienia mi skarpetek? Nie poskąpię całusów, promise... Jak wam minął pierwszy dzień świąt? Położyłam się dzisiaj do łóżka o czwartej nad ranem, nogi miałam jak dwie kostki lodu, nie kłamię, do tego nie mogłam zasnąć. Obudziłam się z lekkim bólem głowy, a kaszel jak był, tak został. Przez większą część dnia czytałam książkę, a kiedy dotarłam do trzechsetnej strony (jeszcze sześćset pięćdziesiąt), odłożyłam ją na bok i zeszłam do kuchni robić z babcią pierogi. Wyszły znakomite, jak zawsze! Przyznam się wam szczerze, że w tym roku niewiele zjadłam, tylko parę pierogów i rybę... ale potem napełniłam żołądek cukierkami i czekoladą, oglądając przesłodki film o niczym - "You Instead", który jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę jechać w wakacje na Open'era, o tak. Zostało mi około pół godziny na ogarnięcie się, więc kończę. Życzę wam udanej pasterki!

CHRISTMASSY ATMOSPHERE IS EVERYWHERE.

 sklejka dzisiejszych fotek, how sweet

Ostatnie dwa dni wywarły na mnie potężne wrażenie. Dla postronnych obserwatorów to, co się wydarzyło, jest niczym, ale dla mnie... przez kolejne parę tygodni będę sobie zaprzątać tym głowę, mimo że się z tym pogodziłam już wiele miesięcy temu. Wczoraj byłam świętować piętnaste urodziny Karoliny - pogadałyśmy, pośmiałyśmy się, porobiłyśmy zabawne zdjęcia (klik), a najśmieszniejsze było to, że wszystkie miałyśmy pasiaste bluzki, Karolina i Ola nawet identyczne. Aktualnie rozpaczam z powodu braku mego balsamu do ust, który przypadkiem zostawiłam u Karoliny. Moje usta są ostatnio wyjątkowo spierzchnięte i nawet duet krem Nivea (koniecznie gruba warstwa!) plus wazelina nic a nic nie pomaga... Może to dlatego, że jestem przeziębiona. Tak, mnie również dopadło zimowe utrapienie, kicham i prycham. Na szczęście nie nabawiłam się koszmarnego nieżytu górnych dróg oddechowych, ale nie zaprzeczę, że po chusteczki od czasu do czasu sięgam. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jest Wigilia. Milusio, cieplusio, herbacia, Kings Of Leon, Led Zeppelin i ból brzucha, mrał. Lubię święta, ten dreszczyk emocji kłębiący się gdzieś pomiędzy kwasem żołądkowym a jelitem cienkim... to znaczy wątrobą... i wiecie, rozmowy przy wigilijnym stole na temat genezy Bożego Narodzenia, kłótnie i spory, rozpakowywanie prezentów, zdjęcia... pies... rodzina. W każdym razie, co by nie przedłużać tego niekończącego się, nużącego każdego posta, złożę wam życzenia i pozostawię obietnicę, iż jutro (dzisiaj?) podzielę się z każdym, kto będzie tego chciał i komu nie będzie na tym w ogóle zależało, moimi gwiazdkowymi prezentami niezbyt brutalnie odebranymi Mikołajowi bądź, jak kto woli, Klausikowi.
Kochani moi (chyba mogę was tak nazwać), życzę wam wspaniale spędzonych świąt Bożego Narodzenia. To czas, który powinniśmy w szczególności poświęcić rodzinie oraz Bogu, pojednać się z każdym, z kim jesteśmy skłóceni. Życzę wam, byście pogłębili swą wiarę nie tylko w Boga, ale również w drugiego człowieka, bo któż z nas czasem nie wątpi w ludzi? Również pragnę, by uśmiech nie schodził z waszych twarzy przy wigilijnym stole, a także już po zjedzeniu sutej kolacji, by zadowoliły was wszystkie prezenty, jakie otrzymacie, byście nie zobaczyli po dwóch dniach wyżerki ogromnej cyfry na wadze i po prostu - wesołych świąt! Dodam jeszcze, że szykuje się świętowanie z okazji przekroczenia 20 tys. wyświetleń. (CHWILA CISZY) Żartowałam. Fajnie, że jesteście.

(Pozdrowienia dla Natalinki i jej pasty w brwi, to znaczy brwi w paście.)

piątek, 21 grudnia 2012

Ksiazki sa lustrem: widzisz w nich to, co juz masz w sobie.

 a takie


A ostatni dzień szkoły i lipny Koniec Świata uczciłam trzema godzinami drzemki, podczas której przeżywałam naprawdę pokręcony sen z udziałem znajomych. Postanowiłam wam o nim nie opowiedzieć. Pochwalę się za to faktem, iż wczoraj wbrew sobie skończyłam czytać piątą część Harrego Pottera. Nie spodziewałam się, że to zrobię, bo miałam się uczyć, a sto osiemdziesiąt stron to jest dość dużo, no i czasu brak... ale przez półtorej godziny przebrnęłam przez całe zakończenie z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami - w głowie mi się rozjaśniło po tłumaczeniach Dumbledore'a, załkałam cicho nad śmiercią Syriusza, pośmiałam się z latających mózgów i odłożyłam na bok książkę, zabierając się za naukę na dzisiejszy sprawdzian z geografii. Jak mi poszedł? Zdaje się, że byłam jedyną osobą na dziesięć pozostałych, która dostała piątkę, więc nie najgorzej. Za to z matematyki sprawdzian poszedł mi koszmarnie, dostałam tróję i postanowiłam ją poprawić w nowym roku - przecież jak to wygląda... I następny muszę napisać na piątkę, żeby mieć bardzo dobry na półrocze. Uch, tyle zmartwień... Zaraz po matematyce były Jasełka, według mnie kompletny niewypał. Aktorzy nie mieli tego "czegoś", nie porwali mnie, jak dwa lata temu nauczyciele. No i zostałam wyciągnięta z tłumu do odczytywania finalistów szkolnego konkursu plastycznego, te moje szczęście... Złośliwi mówią, że "brutalnie wyrwałam pani dyrektor mikrofon", i śmieję się, że to tak wyglądało. Klasowa Wigilia przebiegła bardzo przyjemnie, mam nadzieję, że wszystkie życzenia się spełnią (pozdrawiam Agatę!), no i dziękuję wszystkim za śpiewanie kolęd! Cóż mogę jeszcze dopisać? Cieszę się, że już jest po wszystkim, bo naprawdę wyczekiwałam tej przerwy świątecznej. Pragnę odpocząć, nacieszyć się łóżkiem i wielgachną książką, przebywać w gronie rodziny, zjeść kolację wigilijną, otworzyć prezenty i pójść na pasterkę. Uwielbiam ten okres i zawsze się na niego cieszę. Wszystkim wam życzę przyjemnych przygotowań do świąt, a resztę życzeń zostawiam na potem!

sobota, 15 grudnia 2012

sleepy-mickey

herbata z cytryną

Holy Juzew, dzisiejszy dzień (a może moja Karo?) mnie tak wymęczył, że nie mam sił na nic, chętnie ległabym w łóżku z Harrym i herbatą, wykąpana, pachnąca, z naolejowanymi włosami, i tak spędziła sobotni wieczór. Jednak coś mnie przed tym powstrzymuje - obietnica napisania nowego posta, brak mojej herbaty w szafce, brak chęci na marznięcie pod prysznicem i zmęczone oczyska, które co rusz zamykałyby się podczas czytania. O tak, świąteczne zakupy wśród chmary Gdańszczan i turystów to nie przelewki! Ale mimo wszystko mam już prezenty dla rodziców (naprawdę niezłe, nawet siostra mnie pochwaliła za te pomysły) i dla Karolajny. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba, nawet jeśli dzisiaj weną twórczą nie grzeszyłam. Ale dzięki mnie Karo ma dla swojej chrześniaczki przesłodkiego pajacyka w paski, z reniferkiem na piersi. Powiem wam, że w Oysho widziałam ge-ge-genialne piżamki z pluszu, no po prostu cudowne, chcę jedną, mom, please! Zakochałam się w nich na amen! (tutaj klik, tu, tu, tu i tu) To jedna z propozycji prezentu dla mnie, if you know what I mean. Rozpływam się. Karo zaciągnęła mnie w śnieżycę na Długą, żeby popatrzeć na ogromną choinkę, i uważam, że opłacało się, nie tylko dlatego, że po prostu tam najlepiej czuje się zbliżające się wielkimi krokami święta, ale też dla rozmowy. Nigdzie nie rozmawia się tak dobrze, jak w śnieżycy. Trochę przesadzam, ale przecież nikt mnie za to nie będzie biczował. Cieszę się, że spotkałyśmy się po dwóch miesiącach rozłąki, bo takie spotkania naprawdę wiele dają. Abstrahując od tematu dnia, chciałam wam wczoraj napisać o moich przemyśleniach związanych z ludźmi, ale niestety rozwiał je wicher zapomnienia i pozostały z nich jedynie strzępki mało interesujących bredni. Na szczęście przygotowałam dla was porcję nud wieczornych, czyli jak to jest z tą wazeliną. Czy to coś dla was? Cieszę się! Otóż po przeczytaniu pewnej opinii na temat balsamu do ust Tisane, zastanawiałam się, dlaczego wśród niektórych ludzi panuje przekonanie, iż wazelina odkłada się w wątrobie i węzłach limfatycznych. Wklepałam hasło w wyszukiwarkę i wyskoczył mi artykuł idealnie opisujący sprawę oraz wyjaśniający wszelkie wątpliwości. Wczytując się w tekst, natrafiamy na akapit, w którym autor napisał, że wazelina faktycznie odkłada się w wątrobie i węzłach limfatycznych, tyle że u szczurów określonej rasy, których genom znacząco różni się od genomu człowieka. Co więcej, szczurom tym podawano wazelinę doustnie i w bardzo małej dawce. Dla nas ta dawka prawie zmieściłaby się w łyżeczce od herbaty, a jak każdemu wiadomo, nikt nie spożywa tyle wazeliny doustnie. A więc nie obawiajcie się - stosujcie wazelinę spokojnie, zwłaszcza dla jej zbawiennych właściwości. Tutaj fragment artykułu: "[...] wazelina jest jednym z najbezpieczniejszych składników kosmetycznych w ogóle. Nie wywołuje alergii, nie jest pożywką dla bakterii (spotkać można nawet głosy, że nie jest komedogenna), jest świetnym nośnikiem substancji czynnych rozpuszczalnych w tłuszczu, a  jednocześnie nie wpływa na ich właściwości, nie jełczeje. Dlatego też chętnie jest wykorzystywana w medycynie i farmacji jako baza maści. Doskonale udokumentowane i przetestowane klinicznie jest zbawienne działanie wazeliny na skórę z uszkodzoną barierą ochronną. To właśnie wazelina jest jedynym środkiem przyspieszającym regenerację bariery (z 24 godzin do 16) i mogącym ją zastąpić, gdyż tworzy na powierzchni skóry nieprzepuszczalną warstwę okluzyjną, która zapobiega odwodnieniu." (Co do tej niekomedogenności, to ja bym się zastanowiła. Na pewno nie polecam stosować jej na twarz, bo można na starość mieć nadmierne owłosienie, zupełnie jak Marylin Monroe.) Ostatnio odkryłam, że niektórzy stosują wazelinę dla zwiększenia trwałości perfum. Dziwne, ale jak widać - sprawdza się. Mam nadzieję, że moje informacje dla niektórych okazały się przydatne, w końcu czasem trzeba napisać coś odmiennego od zapisków nudnego życia. A teraz lecę oglądać ostatni odcinek Misfits - już nie tak świeży, bo z poniedziałku, ale wciąż w cenie.

wtorek, 11 grudnia 2012

Lud kocha widowiska.

 obiecana słocia dla Natalinki (2)

Przyjrzyjcie się temu obrazkowi i spróbujcie wymówić jego nazwę. Osobiście nie jestem w stanie, ale kiedyś się wybiorę do tego miasteczka, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na dworcu, tak jak ludzie z Wikipedii.org. Jestem z siebie dumna - przeżyłam dwa trudne dni, jestem koszmarnie zmęczona, ale wszystko poszło dobrze, po mojej myśli. Faktycznie, nie trzeba było się bać tych prac klasowych i egzaminu, mimo wszystko strach jest w cenie - motywuje. Jaki jest wasz stosunek do nadejścia zimy? Mój jest w tym roku absolutnie pozytywny - cieszę się, iż spadł śnieg, że jest wszędzie biało i przejrzyście, że mój indu zamarza na dworze i się leczy (dziwne rzeczy ostatnio się z nim dzieją, naprawdę nieciekawe), taka terapia mrozem... Dzisiaj nawet pierwszy raz się poślizgnęłam! Ale nie byłam zadowolona, raczej wkurzona. Dobija mnie ten wiatr, najchętniej kupiłabym maskę na twarz (taką wenecką, na bogato) ze szklanymi otworami na oczy, coby śnieg nie kąsał mych gałek ocznych i wtedy na jako takim poziomie przeżyłabym pierwszą falę zimy. No nic, za chwilkę wyruszam do kościółka na roraty, opuściłam już dwie, grr, a lubię słuchać opowieści o świętych, uspokaja mnie to i pozwala odciągnąć me myśli od spraw codziennych. Z tego całego zamachania zapomniałam o najważniejszym - najbliższy weekend to ostatni weekend przed świętami (nie liczę następnego, ten będzie czysto przygotowawczy), co oznacza, iż czas zakupić prezenty. I tak się zastanawiam, co by kupić moim rodzicielom... I dosłownie w tej sekundzie zajaśniał mi genialny pomysł. No po prostu nie spodziewałabym się u mnie takiego przebłysku geniuszu. Nikt się nie będzie spodziewał, ha! Wybaczcie, że wam nie wyjawię, co mi chodzi po głowie. Sami wiecie, jacy tu szpiedzy buszują. Miłego środka tygodnia! Ja się cieszę, że jutro nie muszę iść na fizykę, zawsze to o parę stron nauki mniej. Uff.

czwartek, 6 grudnia 2012

St Nicholas' Day

 
Klausik od Madziuli

Zastanawiam się, dlaczego jestem taka zmęczona, skoro tydzień wcale taki męczący nie był. Główkuję również nad tym, dlaczego tutaj piszę o tej godzinie. Chyba dlatego, że dopiero skończyłam pisać mój artykuł do gazetki szkolnej na temat obyczajów świątecznych w Anglii - wbrew pozorom bardzo ciekawy temat - a planowałam dzisiaj odwiedzić bloga na parę minut, coby go nie zaniedbywać. Ogarnął mnie świąteczny nastrój, jestem obładowana słodyczami (nie dość, że sama się tuczę, to jeszcze inni mnie tuczą!), a obok mnie dwoje towarzyszy - czekoladowy Mikołaj ze świecącymi okularami oraz wyżej przedstawiony mikołaj-polewa na ciastkach. Kocham kubki, skarpetki, piżamy i swetry, dlatego w tegoroczną zimę muszę się zaopatrzyć chociaż w jeden sweter, bo inaczej będzie jak z piosenki Marii Peszek - "marznę bez ciebie, zamarzam, powoli się kulę". Przeraża mnie szkoła i fakt, że niedługo nauczyciele zaczną nas gnębić proponowanymi ocenami semestralnymi, a wtedy będę chodzić przygnębiona, bo dam sobie nogę uciąć, że moja średnia nie wyniesie 5,5. Wiem, że tak mówiłam w zeszłym roku, a potem za sprawą cudu udało mi się osiągnąć tak wysoką średnią, ale teraz wszystkie moje przepowiednie się potwierdzają (np. ta dotycząca egzaminów gimnazjalnych... no dobra, nie dotyczyła bezpośrednio matematyki, ale...). Wiecie, gubię się sama w swoich wywodach, to znak, że trzeba już iść spać, bo znów będę mówić "miałam pójść spać" zamiast "miałam pójść się umyć". Bolą mnie plecy, oczy i nos. Mama dziś wróciła do domu (i dała mi jeść, nie buziaka), więc wyznam jej miłość w Internecie: kocham cię, mamusiu. Tatę też, ale nie czyta mojego bloga. Dobranoc, słodkich snów!

niedziela, 2 grudnia 2012

Why do I smile at people who I'd much rather kick in the eye?

 ukradłam aparat i zrobiłam sobie zdjęcia w łazience, kill me

(JA ZA PARĘ DNI) W oparach wstrętu do jutrzejszego dnia natrafiłam na "Best II" The Smiths i znacznie poprawił mi się humor. Thanks, guys. Miałam ten wieczór spędzić inaczej, ale tak jak wczoraj/dzisiaj, spędzam go przed komputerem. Cóż poradzę na moją manię na Misfits (skończyłam oglądać wszystkie odcinki czwartej serii, jakie się dotąd pojawiły na Kinomaniaku) i słuchanie udergroundowej, indie rockowej muzyki, której znajdywaniem na YT ostatnio się zajmuję. Dzisiaj nie zrobiłam nic odkrywczego, nawet się nie nauczyłam na biologię, bo oczywiście wpadłam na iście genialny pomysł włączenia Harrego Pottera, ściszenia go do minimum i w takim towarzystwie powtarzania informacji dawno nabytych w celach kartkówkowych. Nic z tego! Tak jest zawsze... Co niedzielę jestem zmuszona zaprzestać nauki, bo nie mam po prostu chęci na to i robię cokolwiek, byleby nie dotykać książek. Chrzanić to (ale jestem niegrzeczna)! "Does the body rule the mind or does the mind rule the body?" Dobrą rzeczą, jaką udało mi się dzisiaj zrobić, a właściwie mojemu tacie, to usunięcie wszystkich wirusów z komputera i przenośnych pamięci - wiem, że was to nie obchodzi. Zastanawiałam się, czy szóstego grudnia zastanę coś w bucie. Pamiętam, jak w zeszłym roku obudziłam się, zeszłam na dół lub nie (nie zdołałam tego zarejestrować) i zobaczyłam to - najnowszą powieść, prawie świeżo ściągniętą z billboardów - "Dallas '69" Stephena Kinga. Och, jakże się ucieszyłam! W tym roku chyba będzie z tym problem, bo mama brutalnie zostawia nas na pięć dni, w ciągu których będziemy zmuszeni jeść PIZZĘ, a tata chyba nigdy nie przejmował roli Mikiego. Płaczę! Tym smutnym akcentem zakończę dzisiejszy post (to już drugi tego dnia czy może się mylę?), ponieważ muszę utonąć w prysznicu. Dodam, że jutro poniedziałek. Tak, też nie lubię poniedziałków, so...
Poza tym uwielbiam słowo "pathetic" (czyt. pefetik) w wykonaniu Rudiego (00:12).

I came to love you, am I going to bleed?

 tęsknię

Powinnam już dawno pójść spać lub po prostu położyć moje zmęczone ciało do łóżka i sięgnąć po książkę. Zamiast tego siedzę przy komputerze, słuchając naprawdę cudownego głosu Mattiego, który czaruje moją rzeczywistość robaka. Jest mi smutno, bo tęsknię za Chorwacją... Mimo wszystko dobrze się czuję w tym kraju, zwłaszcza wieczorem, kiedy siadam na plaży, wdychając świeże, ochłodzone powietrze, zapominając o całej reszcie świata, o problemach, o ludziach, których zostawiłam daleko za sobą i nie myśląc w ogóle o niczym, tylko chłonąc magię chwili. Bo to trwa tylko chwilę, maleńką, ulotną chwilkę, zanim czar pryśnie i powrócę do rzeczywistości. Tymczasem nastał grudzień, wspaniały, świąteczny miesiąc, pełen szkolnej harówki i oczekiwania na zasłużony odpoczynek. W ogóle nie czuję tego, że zbliża się koniec roku i moje szesnaste urodziny, których wyczekuję ze zniecierpliwieniem od szóstej klasy... Ciężko jest mi się przyzwyczaić do pędu czasu, chciałabym, aby zwolnił, bo przez tą całą rutynę nie nadążam nad kolekcjonowaniem wspomnień, nie ma mnie dla najbliższych, dla nikogo... Jestem zmęczona. Czuję to każdą pojedynczą kością mojego ciała, każdym mięśniem i cząsteczką krwi obijającą się o moje żyły. "Oh, winter's coming". Nigdy bym nie pomyślała, że to powiem, ale pragnę, by nadeszła ta przebrzydła zima i zniszczyła całą ponurą atmosferę panującą na dworze, oczyściła ją ze wszelkich szarości, strug deszczu, złych humorów i bólu głowy. Witaj, grudniu, jak miło cię widzieć.