wtorek, 24 czerwca 2014

Night train to my brain.

Salvador Dali
Kiedy nareszcie wymóżdżyłam jakikolwiek pomysł na posta i zaczęłam go realizować, mój komputer odmówił mi współpracy. Najwyraźniej ten inteligentny pożeracz czasu nie rozumie potrzeb młodych osób, spragnionych podzielenia się z innymi swoimi fantastycznymi myślami na temat świata i życia. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem. Można się w tym dopatrywać woli Boskiej. Być może nie chce On, abym pisała tutaj cokolwiek na temat, który zamierzałam dzisiaj poruszyć, bo nie jest to odpowiednie miejsce. Zatem sprzeciwiam się w tym momencie Jego woli i woli mojego elektronicznego nieprzyjaciela, i piszę na temat wam jeszcze niewiadomy (a może jednak wiadomy). Nastał ten niezręczny moment, w którym nie potrafię wymyślić odpowiedniego słowa rozpoczynającego tyradę. [Tutaj był wstęp i tyrada.] Szczerze mówiąc, to wszystko jest tak żałosne, że nie zamierzam niczego publikować. Kiedy to sobie napisałam, zrozumiałam swoją frustrację i to, co chciałam sobie sama przekazać. Niemniej jednak, aby nie utrzymywać was w niewiedzy, miałam ochotę napisać coś na temat tegorocznych wakacji z rodzicami. To znaczy to była jedna z rzeczy istotnych, którą zdecydowałam się nieco wam przybliżyć, resztę zaś pominę, bo nie warto, abyście czytali aż taki bullshit. W zasadzie nie ma tego wiele. Z początku byłam dość negatywnie nastawiona na zbliżający się letni odpoczynek. Nawet nie wiedziałam, dokąd jadę, bo plany się zmieniały jak w kalejdoskopie. Raz była to Chorwacja i Czarnogóra, później Grecja, później znów Chorwacja i Czarnogóra, później Turcja, później znów Grecja. I wreszcie chyba stanęło na Chorwacji i Czarnogórze. Jeszcze kilka dni temu nie chciałam jechać do Chorwacji, bo będzie to mój trzeci raz i mam serdecznie dość tego państwa, ale po głębszym przemyśleniu całej sprawy i obejrzeniu archiwalnych zdjęć, zmieniłam swoje zdanie. Pomyślałam sobie, że to dobra okazja do zrobienia sobie ciekawej wycieczki rowerowej. Powiedziałam o swoim pomyśle rodzicom i zaczęli przygotowywać plan według moich wskazówek i choć nie wiem, jak ten plan aktualnie się przedstawia, wierzę, że będzie mi odpowiadał. Dlatego właśnie nie mogę się doczekać tej wycieczki, bo już dawno nie jeździłam na rowerze, a to będzie na pewno niezapomniana przygoda. Pogoda teraz nie dopisuje, ja sama nie mam roweru i towarzystwa, więc tutaj nie mam nawet co myśleć o jeździe na nim, stąd moje podniecenie. Już widzę to rowerowe zwiedzanie! Nie praktykowałam jeszcze takiego. Mam straszną ochotę na zapuszczenie się do jakichś wiosek, gdzie pasą się owce na wzgórzach, jest dużo drewnianych płotów, gospodarstw i lasów, a wszystko to oblane gorącym słońcem południa. Rozmarzyłam się strasznie i wiem, że to wszystko będzie zupełnie inaczej wyglądać, bo jeździć będziemy m.in. po wyspie, gdzie pewnie będzie tłum turystów. Nie wiem, jak ta wyspa wygląda, ale mam nadzieję, że jest tam jakiekolwiek łono natury... Wierzę, że jest. Tak sobie jeszcze myślałam, że w tym roku muszę ostro popracować nad swoją opalenizną. Co śmieszne, strasznie obrosłam w tłuszcz i wyglądam jak zmutowany kartofel w moim stroju kąpielowym, ale na szczęście na południu nikt nie zwraca uwagi na twoje ciało, tak wynika z moich obserwacji z ostatnich trzech sezonów. Mogłabym się w tej chwili przenieść w czasie do baroku, gdzie rubensowskie kształty były w modzie. O! Z tym się trochę wiąże scena z "Pulp fiction" (nie śmiejcie się, ale jestem świeżo po obejrzeniu i ten film mnie totalnie oczarował, jakkolwiek można to rozumieć; przez niego pragnę być dziewczyną gangstera, how weird am I?), kiedy Fabienne mówi Butchowi (Bruce Willis), że chciałaby mieć trochę tłuszczyku tylko na brzuchu i pośladkach, bo to jest szalenie seksowne. Można się tym w dzisiejszych czasach nieco pocieszyć. Całe szczęście, że wygląd to tylko dziesięć procent mnie. A może nieszczęście, zależy, jak na to spojrzeć. Nad wyglądem nie trzeba wiele pracować, za to nad wnętrzem pracuje się całe życie i nikt nie zapewni nam, że zdołamy go dopracować do perfekcji; to się właściwie rzadko zdarza. Z drugiej zaś strony, wygląd ludzie zauważają najprędzej, zatem kiedy twoja aparycja nie zachęca do zapoznania, niemalże nikt nie zwróci na ciebie najmniejszej uwagi (biorąc na tapet jeden typ ludzi, chyba ten najpopularniejszy), ba, istnieje ryzyko nawet wyszydzenia. (Mały przerywnik - słucham przewspaniałej piosenki "Touch me", znacie ją, jest cudowna, koniec.) Czy istnieje możliwość postawienia stopy pośrodku tych dwóch stron? Nie wiem, nigdy nie próbowałam. Myślę, że raczej ciężko jest się skupić na jednym, kiedy trzeba się skupić też na drugim, łatwo jest wtedy coś przeoczyć i spartaczyć (fajne słowo, co nie?). Natomiast ja mam trudność w ogóle z pracą nad sobą, w jakiejkolwiek materii bym nie spróbowała. To bierze się pewnie z tego, że jestem leniwą duszą i nie potrafię pobudzić swoich ambicji. Dlatego właśnie potrzebuję odpocząć od życia, wyjechać z tego szarego kraju, nawdychać się spokoju i nonszalancji południa, poprowadzić kilka luźnych konwersacji z samym sobą, bo tego najbardziej mi brakuje. Każdego dnia kładę się spać cholernie zmęczona, nawet nie mam siły, żeby poświęcić mojej wieczornej modlitwie kilkanaście minut, tylko ofiarowuję Bogu same ochłapy, a co dopiero zastanowić się nad przeżyciami minionej doby. Przez to wszystko moje życie z dnia na dzień staje się coraz bardziej jałowe. Bo nie produkuję żadnych myśli, które miałyby jakiekolwiek znaczenie. A jeszcze cztery lata temu to robiłam! Nie wiem, kiedy to wszystko się zmieniło... Bo wiecie, ja wcale nie dorosłam, mimo że mój wiek na to trochę wskazuje. Pewnego dnia poszłam do liceum i lawina obowiązków zwaliła mi się na głowę, przestałam mieć czas dla siebie, bo zaczęłam go poświęcać obowiązkom i wypoczynkowi, a ten nie równa się mnie. Dlatego też trochę zmarnowałam rok swojego życia. Powiecie, że to mało. Mało, bo mało, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze mogę zmarnować kolejne piętnaście lat, to już nie wydaje się tak mało. W skali życia, jeśli brać pod uwagę wszelkie czynniki prowadzące do przedwczesnej śmierci, która może nastąpić w wieku czterdziestu lub pięćdziesięciu lat, najpóźniej siedemdziesięciu, jest to ok. 30% zmarnowanego czasu. To dość sporo. Ale przecież człowiek nie może całego swojego czasu poświęcać na doskonalenie własnego ja. Dlatego uznajmy, że będzie to ok. 20% zmarnowanego życia (10% to dość rozsądny czas na naukę i odpoczynek). Ech, już mi się w głowie miesza od tych rachunków. Dlatego też może zakończę te nieszczęsne dywagacje, bo nie mam zielonego pojęcia, do czego zmierzam. Wiedzcie jednak, iż jestem blisko pierwotnego tematu, który chciałam dzisiaj poruszyć (w związku z moją życiową frustracją). Możecie być ze mnie dumni. Och, gdy sobie pomyślę, że napisałam tyle tekstu, to chce mi się śmiać, bo jak to zobaczycie, to padniecie trupem przed monitorem. Pierwsza reakcja: "wow, Lili napisała nowego posta!", następna: "jeny, jaki ten post obszerny... i ja mam to wszystko przeczytać?!" Nie musisz. Ale skoro to czytasz, to znak, iż jednak się postarałeś. Hvala i laku noć (to po chorwacku).

czwartek, 19 czerwca 2014

Witaj z powrotem, córo marnotrawna.

Tak długo mnie tutaj nie było, że zapomniałam, jak się pisze bloga... i jak się pisze w ogóle. Wydaje mi się, że już mogę wrócić do mojego cotygodniowego pisania, w końcu rok szkolny dobiegł końca. Przynajmniej nauka nie będzie mnie ograniczać w tej materii. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło, kiedy wczoraj wyszłam ze szkoły. Przez dwa miesiące będę miała święty spokój, zero stresu, nieprzespanych nocy, kilkugodzinnej nauki i podkrążonych oczu. Skaczę z radości, a jednocześnie pogrążam się w smutku, bo czuję, że powinnam jednak coś porobić przez te wakacje. Podsumowując, moja średnia w tym roku spadła o ok. 1,4 i dowiedziałam się, że nic nie wiem. Ale przez te dziesięć miesięcy znacząco rozwinęło się moje życie towarzyskie i zdecydowanie więcej kosztuję kultury. To tak, jakbyście chcieli wiedzieć. Teraz mam mnóstwo wolnego czasu, który mogę bez wyrzutów sumienia spożytkować na czytanie książek (aktualnie utknęłam z siedemset stronicowym romansidłem, w który wpleciono elementy fantastyki - gdyby zostawić te elementy, czytałoby mi się o wiele lepiej...), oglądanie filmów (a oglądam ich całe mnóstwo, aż założyłam sobie konto na Filmwebie) i kontakty ze światem zewnętrznym. Zapomniałam o blogowaniu. Ile to minęło? Dwa miesiące! Mam takie zaległości, jak stąd do Księżyca. Może kiedyś to wszystko przeczytam, bo chciałabym wiedzieć, co ciekawego naprodukowaliście przez ten czas. Muszę zebrać myśli na następnego posta, przygotować coś, co was zainteresuje, bo na razie przychodzę z ochłapami, których na pewno nie chcecie czytać. Trochę tęskniłam, serio. Mój kryzys mnie dobija, niczego sensownego nie potrafię wymyślić. HELP.

Post dedykuję Noelle, bo obiecałam! Wybacz mi za moje zapominalstwo...