sobota, 26 października 2013

Hello, my name is EXHAUSTED teenage blogger.

spać!
(Czy mi się wydaje, czy blogger postanowił się zbuntować i pogorszyć jakość zamieszczanych zdjęć z poście? Jeżeli tak, to bardzo nieładnie z jego strony!)

Październik powoli dobiega końca. Czuję się wykorzystana przez szkołę, pochłonięta po sam koniuszek głowy. Jedyną pociechę znajduję w chwilach z dobrą książką lub serialem. Ostatnio bardziej z książką... Zaczytywałam się w już nie tak nowej powieści Stephena Kinga - "Doktor sen", wczoraj ją skończyłam i mówiąc szczerze, jest moc. To nie to samo, co "Lśnienie", w skali grozy nie ma sensu tego nawet porównywać, ale myślę, że King wykonał kawał niezłej roboty, pisząc tę książkę. To, co mi się najbardziej podoba w jego twórczości, to niezwykle interesujące przedstawienie małomiasteczkowej rzeczywistości, umiejscowienie w pozornie nudnej przestrzeni nadnaturalnych stworzeń i niezwykłych wydarzeń, historii, wykreowanie doskonałych postaci, które idealnie wpasowują się w dość mroczny klimat, i dodanie do tego jeszcze szczypty swojego specyficznego humoru. Powieść doskonała, taka, jaką chętnie biorę ze sobą do łóżka i pochłaniam jej strony w zastraszająco szybkim tempie. Pożeram wręcz. Jestem swoistym odpowiednikiem Rose Kapelusz z jednym zębem umożliwiającym wysysanie esencji z kart książki... To zdanie jest kiepskie. Podoba mi się, tak trochę. Zabrałam się teraz za "Inferno" Browna, też ostatnio wydaną książkę. Zaczyna się ciekawie, a co najlepsze - jest w niej intrygujący motyw piekła, coś, co bardzo lubię. Ogólnie lubię powieści i filmy apokaliptyczne. Jeżeli nie oglądaliście "World War Z", czym prędzej to nadróbcie, naprawdę niezła produkcja, Brad Pitt wymiata - z każdym rokiem wygląda coraz młodziej i staje się coraz bardziej przystojny, ja nie wiem, jak on to robi. Od dłuższego czasu próbuję się określić. Wiecie, staram się wykreować obraz własnej osobowości, stworzyć jakiś plan działania na najbliższe trzy lata, obrać jakiś cel... taki konkretny. Łatwo mi jest powiedzieć: "stawiam na rozwój!", ale w jaki sposób mam się rozwinąć i jak na to znaleźć... chęci? Zatem, żeby ten post nie był kwileniem, proszę was: jeśli znacie blogi osób, które interesują się biologią, chemią, medycyną i dzielą się swoimi zainteresowaniami w postaci ciekawych postów zawierających nowinki z tego naukowego światka - wklejcie linka w komentarzu. To mi naprawdę pomoże. Może znacie jakiś portal, forum godne polecenia? Artykuły też będą mile widziane. Czymś muszę zabłysnąć wśród moich znajomych... Powiem wam, że ostatnio zdałam sobie sprawę, że ja naprawdę lubię chemię i biologię. Uwielbiam uczyć się do sprawdzianów z tych przedmiotów, dowiadywać się nowych, intrygujących rzeczy... I tak strasznie chciałabym się spełnić w tej dziedzinie, zostać lekarzem, nawet tym od trupów, jeździć na konferencje, spotykać się z innymi ludźmi, lekarzami, naukowcami, dzielić się z nimi swoim doświadczeniem, brać czynny udział w tworzeniu przyszłości (okay, może niekoniecznie chcę się zająć badaniami naukowymi, to chyba nie jest moja działka, choć kto go wie...). Fajnie. Oby nie skończyło się na marzeniach. Keep fingers crossed. Chyba potrzebowałam wyżycia się na klawiaturze... rzadko tu zaglądam, to lenistwo, zmęczenie, jakkolwiek to nazwać. Jak sobie pomyślę, że cały czas nadrabiam kilka tygodni przegapionych postów i zaległych komentarzy, to mi się robi smutno i czuję się zniechęcona. Liceum zajmuje mi naprawdę dużo czasu i staram się odpoczywać, tak naprawdę nic nie robiąc. Muszę sobie inaczej zorganizować czas. Przyznam się, że jeszcze do końca się nie ogarnęłam po wakacjach, wciąż mam w głowie to rozleniwienie. Mogłabym wreszcie przestać narzekać!!!!!!!!!

"Suck it and see" to ostatnio mój ulubiony album.

niedziela, 13 października 2013

daily

paw
Czwartek. Idę się umyć. Piątek. Nieznośny ból głowy przeszedł w delikatne pulsowanie, nasiliła się za to tęsknota za snem i wypoczynkiem. Sobota. Leżę pod kocem, słucham dobrej muzyki i mam wielką ochotę na gorącą czekoladę. Taką prawdziwą, nie instant. Mam też ochotę na rozmowę, na konkrety. Niedziela. Jak widzicie, staram się tutaj co nieco napisać już od czterech dni. Bez skutku. Powinnam w tej chwili przygotowywać prezentacje na temat nudnych planetoid i planet karłowatych na fizykę, ale stwierdziłam, że lepszą opcją będzie się trochę... naprodukować. Czas na stories of my life... Ostatnimi czasy trochę sobie wspominam wakacje, powoli biorę się za siebie, jeśli o szkołę chodzi (rozpaczam głównie z powodu historii - ponad pięćdziesiąt stron do wbicia do głowy na czwartek, nie wiem, czy dam radę to ogarnąć, zważywszy na fakt, jak bardzo nienawidzę historii i mojej niezrównoważonej historyczki), no i próbuję nowych rzeczy. W piątek poszłam z siostrą i jej znajomymi na sushi. Pierwszy raz jadłam prawdziwe sushi. Powiem szczerze, że byłam zaskoczona. To mi naprawdę smakowało, było przepyszne! Oczywiście nie tknęłam surowej ryby, ale grillowane i obtaczane w takim cieście gotowane mięsko... ojej, ślinka cieknie. Polecam. Stałam się zwolenniczką sushi, nie tylko przez wzgląd na przystojnego i sympatycznego sushimakera, który mi je podawał, ale głównie dlatego, że to istne niebo w gębie. Kto nie spróbował, niech czym prędzej zabierze znajomych i pójdzie do baru sushi... opłaca się, mimo że to droga impreza. Wczoraj zaś wybrałam się na zakupy z NN. Niefortunnie zdarzyło mi się zaspać, wstałam niemalże dokładnie o tej godzinie, o której powinnam wsiadać do pociągu. Zdążyłam na następny, spóźniony pociąg z Olsztyna do Gdyni Chyloni, jeżeli dobrze pamiętam. Co z tego, że szybko dojechał na Orunię, jak stanął tuż za stacją na Bóg wie ile czasu. Pasażerowie podnieśli bunt i domagali się, by konduktor otworzył im drzwi. Zrobił to i "ryzykanci" masowo wyskakiwali z pociągu. Też chciałam wyskoczyć, ale jak spojrzałam w dół, to stwierdziłam, że wolę sobie nie łamać kostki ani nie brudzić butów. Na szczęście pociąg się trochę cofnął i mogłam wysiąść na peron. Doszłam do autobusu, tak bardzo zła, wsiadłam - ścisk jak w konserwie. Stałam tylko i podawałam bilety do kasowania - jak na ironię, mój własny spadł mi pod buty. Ale kto by się przejął, do takiego zatłoczonego autobusu kanar nawet by nie mógł wejść, a co dopiero przejść wzdłuż niego. Wysiadłam w Głównym i wsiadłam w tramwaj. Kosztowało mnie to mnóstwo czasu i byłam naprawdę wściekła, ale potem spotkałam się z Natalią i złość mi przeszła. W H&M znalazłam doskonałą kurtkę skórzaną (na dziale dziecięcym!), sweter i świetną koszulę (materiał!!), co razem wyniosłoby mnie 340 zł, gdybym tyle przy sobie miała. Niestety nie miałam i mieć raczej nie będę - trochę mnie to smuci... ale trudno się mówi. Aktualnie siedzę na dupsku, słucham The Cure i pokasłuję, gdyż dopadło mnie przeziębienie. Próbowałam się przed tym chronić, ale jak widać, dwa dni przerwy od Rutinoscorbin wystarczą, by zachorować. Nie uśmiecha mi się choroba, przecież nie zostanę w domu i nie będę sobie robić zaległości... Ba, czeka mnie w piątek koncert! I noc filmowa w szkole! Nie przegapię tego, o nie! Sprawdzianów też nie przegapię, wolę pisać je w pierwszym terminie. Wish me luck, mam nadzieję, że ten tydzień będzie w miarę znośny, mimo tego sprawdzianu z historii, o którym mam nadzieję, że babka będzie pamiętać. Bo chyba jej się znowu zapomniało, a niech ją szlag weźmie! Grr. Chciałabym, tak strasznie bym chciała nadrobić zaległości na blogu - odpisać na wasze komentarze, przejrzeć wszystkie posty z ostatniego miesiąca, ale kurczę, SPN jest takie wciągające, że nie potrafię się za to zabrać. Niemalże cały swój wolny czas poświęcam na oglądanie tego wspaniałego serialu... To uzależnienie, ja wam mówię.

Trzymajcie się.