piątek, 22 listopada 2013

we all love Fridays

z moją siostrą
Chciałoby się rzec: koszmarny piątek. Bo sprawdzian z fizyki, bo ból głowy, bo chce się spać, bo pogoda nie taka, bo WF na trzeciej lekcji i prezentacja z informatyki. Ale to nie wina piątku, że jest koszmarny. Ba, on wcale nie musi taki być. Właściwie nie jest i jest. Piątek to początek weekendu, coś wspaniałego. Piątek to też zapowiedź weekendowej harówki i nauki, bo przecież we wtorek dwugodzinny sprawdzian z angielskiego, a w czwartek test ze znajomości zagadnień biblijnych i mitologii. Przytłacza mnie ten ciężar obowiązku. Ale mniejsza, to tak naprawdę mało istotne, tymczasowe, ulotne. Piątek pozostaje piątkiem, czyli dniem, na który zawsze mi się buzia cieszy, a jedynym planem na wieczór jest obejrzenie kilku odcinków ulubionego serialu lub dobrego filmu, ewentualnie poczytanie książki. Czasem też najdzie mnie ochota, by wstąpić na bloga, wypluć z siebie parę słów, podzielić się z innymi wiadomościami z mojego życia. Właściwie nie ma tego wiele - w głowie jak mantra powtarzam "szkoła, szkoła", bo to jedyne moje zmartwienie. Nie jestem zakochana, nikt nie umiera, w domu źle się nie dzieje. Właściwie nie mam na co narzekać. A jednak czuję się źle, jestem smutnym człowiekiem właśnie dlatego, że rzadko martwię się o coś naprawdę wartego mojej troski, uwagi. Ponadto zaniedbuję swoich przyjaciół, często nie mam dla nich czasu, nie potrafię go znaleźć. Gdzieś pod stosem prac domowych i wypracowań na najbliższy tydzień skrywa się niewielka ilość tego czasu, ale zawsze wykorzystuję go na leżenie odłogiem w łóżku i odmóżdżanie się, bo zbyt wiele wysiłku kosztuje mnie siedzenie paręnaście godzin przy biurku. Taka jest rzeczywistość, a ja nie potrafię się z nią pogodzić. I zawsze muszę wtrącić swoje marne trzy grosze odnośnie moich szkolnych bolączek, czas zastopować, bo dzisiaj znalazłam bardzo ciekawy artykuł dotyczący... ludzkich zwłok. Nie zdążyłam go jeszcze przeczytać, za chwilę pewnie to zrobię, bo chcę wam trochę opowiedzieć, jak to z naszymi martwymi ciałami jest. Zapewne wiecie, co się z nimi dzieje, gdy już nasza dusza uleci z nich jak powietrze z balonika: zaczynają się rozkładać. Odpowiedź zbyt prosta, lakoniczna, przyznacie mi rację, jednakże jest to moje pierwsze spostrzeżenie, jak najbardziej trafne. Oczywiście los naszego ciała zależy od naszej śmierci, a więc czy była ona na skutek wypadku, choroby, a może czy była to śmierć naturalna. Tutaj nie mam nic konkretnego do powiedzenia, bo nie do końca się znam, aczkolwiek z artykułu wyczytałam informację odnośnie bycia dawcą organów. W Polsce każdy jest potencjalnym dawcą organów, chyba że się temu sprzeciwi poprzez podpisanie odpowiedniego dokumentu lub noszenie przy sobie oświadczenia pisemnego, lub udzielenie oświadczenia ustnego w obecności przynajmniej dwóch świadków, którzy potwierdzą nasz sprzeciw (podejrzewam, że to też musi być na papierze). Jeżeli o mnie chodzi, myślałam, że to działa w drugą stronę: wyrażamy zgodę na pobranie naszych organów po śmierci... Druga informacja to fakt, iż ciało kobiety może służyć jako inkubator dla nienarodzonego dziecka w przypadku, kiedy została orzeczona śmierć mózgu, a ciało jest wciąż nawadniane, odżywiane i natleniane. Według artykułu zanotowano 11 takich przypadków, w jednym z nich martwa kobieta była trzymana w takim stanie aż przez 189 dni, w ciągu których dotykano jej brzucha, mówiono do niego, aby dziecko mogło się naturalnie rozwijać. Creepy, co? Zajmować się martwą osobą, w której ciele rośnie żywe dziecko... Dalej artykuł jest jeszcze bardziej interesujący. W Stanach Zjednoczonych naukowcy składają ciała zmarłych na specjalnych polach i pozostawiają je na pastwę robactwa, w ten sposób mają możliwość określenia, ile czasu upłynęło np. od popełnienia przestępstwa. Stopy na przykład używa się, aby wypracować odpowiednią budowę obuwia sportowego... I właśnie w przypadku donacji swoich zwłok jednostce badawczej podpisujemy umowę, w której wyrażamy na tę donację zgodę. Ostatnia ciekawa informacja: traktowanie zwłok ludzkich jako eksponatów. Wszyscy wiemy, co to jest "The human body exhibition", więc raczej nie będę opisywać, jak wyglądają takie eksponaty, bo sama widziałam zaledwie kilka zdjęć - jakoś nigdy nie miałam zaparcia, by pojechać do Wrzeszcza, zapłacić te kilkadziesiąt złotych i na własne oczy zobaczyć zwłoki, które zostały poddane plastynacji (odwodnieniu i odtłuszczeniu). Z początku chciałam pójść na tę wystawę, skorzystać z okazji, ale teraz uważam, że dobrze zrobiłam, nie idąc. Ciężko jest mi ocenić, co sądzę o wystawianiu na widok publiczny martwych ciał osób, które być może nie wyraziły zgody na to, by być eksponatami. W Chinach przecież wszystko może się wydarzyć. Ponadto przecież martwe ciało ludzkie jest wykorzystywane do prowadzenia badań na nim, a nie uważam tego jako zhańbienie ludzkich zwłok, bo właściwie te osoby za swojego życia przyzwoliły na wykorzystanie ich ciał do prowadzenia badań. I tyle. Ale w przypadku wystawy... tu już mam swoistego rodzaju problem. Z jednej strony jest w porządku, bo to wszystko jest takie autentyczne, natomiast z drugiej strony te zwłoki są traktowane jako przedmiot, kiedy za życia tym przedmiotem nie były. Były człowiekiem myślącym, odczuwającym. Tak jak JA. Ciężko jest objąć jakiekolwiek stanowisko w tej sprawie. A jedną z moich opcji na przyszłość jest zostanie patologiem... Ale uważam, że w przypadku patologa wszystkie uczucia, opinie klarują się wraz ze zdobywanym doświadczeniem. Najpewniej taki patolog odsuwa na bok emocje i tę konkretną stronę moralności, aby móc odpowiednio wykonać swoją pracę przy zachowaniu bezstronności. Prawda? Ależ się rozpisałam! A chciałam wam jeszcze napisać news dnia: zapisałam się jako wolontariuszka na WOŚP. To będzie mój pierwszy raz, mój debiut. Właściwie zastanawiam się, czy nie pójść do PCK, bo to też jest fajna sprawa, takie kwestowanie nawet kilka razy w roku, a nie tylko przy okazji WOŚP. Muszę nad tym pomyśleć... Pozdrawiam was bardzo gorąco, kochani. Tak dawno nie pisałam, że zapomniałam, jak to jest składać zdania, niekoniecznie poprawnie!!