poniedziałek, 30 grudnia 2013

My dog snores but he's warm and I like it.

niech jeszcze święta goszczą na tym blogu
Dobrnęłam swego i całą niedzielę przesiedziałam, nadrabiając blogowe zaległości. Czasem się śmiałam, czasem nudziłam, a czasem po prostu czytałam ciekawe rzeczy i łykałam piękno fotografii. Poprzednią noc spędziłam u Pauliny - robiłyśmy domowy popcorn, który niekoniecznie wyszedł taki, jakiego się spodziewałam, a to wszystko dlatego, że moje kubki smakowe przyzwyczaiły się do chemicznie przetworzonego masła, a raczej jego aromatu. Przez to ciężko mi było wyczuć prawdziwe masło w domowym popcornie. Ale był smaczny, to trzeba mu przyznać. Zostało mi jeszcze 400 g kukurydzy (niestety argentyńskiej...), może jutro sobie zrobię na wieczór? W końcu każdy wieczór jest uzupełniony o seans filmowy, zazwyczaj w towarzystwie smacznej herbaty (gorąco, z całego herbacianego serducha polecam wam Herbatę gdańską z Five o'clock - jest przepyszna i nie kosztuje znowu tak dużo - 20 zł/100g) i słodkiej przekąski. Rzadko jednak zabieram do łóżka popcorn. Przeraża mnie myśl o Sylwestrze, który jest... jutro. Matko z córką, nie! Nie zabierajcie mi "tufałsennfertin" (głos Turnera), proszę... dobrze mi w grudniu. Nie ma śniegu, nie jest zimno, nawet już nie wieje tak mocno. Nie wiem, gdzie jutro będę - w Gdańsku czy w Gdyni? Chyba chciałabym wrócić do zamierzchłych czasów, kiedy Sylwestra spędzałam u babci z siostrą i kuzynką. Wyczekiwałyśmy fajerwerków o północy, wyglądając za okno i patrząc się to na czerwone światełko migające na szczycie wieży radiowej, to na niebo rozpościerające się nad jednym z gdańskich osiedli. Oglądałyśmy filmy dla starszych od nas ludzi, puszczane w telewizji - pamiętam pierwszą część Strasznego Filmu, to była frajda dla takich małych smyków wpatrzonych w ekran z wybałuszonymi oczami, bo "TAAAKIE CYCE" (o ile dobrze pamiętam tę scenę...). A kiedy następował pokaz fajerwerków, babcia zawsze kazała nam się odsunąć od okna, ponieważ fajerwerki mogą roztrzaskać szybę! Dostawałyśmy Piccolo, czułyśmy się takie dorosłe, popijając je sobie w naszym małym gronie. Fajnie było. Niedługo skończę siedemnaście lat i zostanie mi tylko rok do czasu, kiedy otrzymam pierwszy w życiu dowód osobisty, który wiele nie zmieni. Nie ma dla mnie znaczenia, ile mam lat. Wiek nabiera je dopiero wtedy, kiedy uświadamiam sobie, że mam puste miejsce w sercu i że jeżeli nie zostanie zapełnione, nie założę rodziny. To będzie największa porażka mojego życia, bo straci ono sens. W nocy najłatwiej jest wyjawić swoje największe obawy i bóle mózgu, dlatego piszę tutaj, na czysto: boję się rozczarować przyszłością. Smutne w tym wszystkim jest to, że nie jestem jedyna. Ale trzymam się twardo, z uśmiechem na twarzy proszę Boga o to, by mi się dobrze życie ułożyło. Liczę na siebie, że nie skuszę, kiedy zauważę promyk nadziei na lepsze jutro. To brzmi totalnie przygnębiająco, a w istocie nie jest tak źle! Tylko brakuje mi męskiego pierwiastka w moim świecie. Czyż życie nie jest bogatsze, kiedy jest się zakochanym? Kiedy przeżywa się najprawdziwsze wzloty i upadki? To się porobiło... chyba zgłupiałam, pisząc te rzeczy o pierwszej w nocy na publicznym blogu. Ale niech będzie. Niech świat wie, że też jestem w kropce. Na szczęście mam moją rodzinę i przyjaciół, którzy wiele wnoszą do mojego życia. Właściwie wnoszą wszystko, omijając puste miejsce przeznaczone dla męskiego pierwiastka. I jestem im za to niewysłowienie wdzięczna. Żegnajcie zatem. Na dzisiaj to wszystko. A miałam pisać o (nie)znaczeniu wyglądu w świecie zakochanych - jestem w temacie, ale jednak zupełnie w innych jego rejonach. Nieważne. Wyłączam iTunes, przekręcam się na bok, włączam serial i oddaję się lenistwu. Bo lenistwo to przyjemna rzecz, aczkolwiek czasem męczy. Wtedy przestaje być przyjemna. Mnie trochę już męczy, ale z drugiej strony nie mam sił na robienie czegoś konkretnego i pożytecznego. Zrobię to później.

Stwierdziłam, że edytuję ten post, aby życzyć wam wszystkiego, co najlepsze, w nadchodzącym roku. Blogerom życzę mnóstwa pomysłów i inspiracji, lekkiego pióra, a także radości z blogowania; natomiast tym, co tylko obserwują, życzę szczęścia w znajdowaniu wartościowych postów... Natomiast wszystkim po równo życzę i miłości, i uśmiechu na twarzy, i spełnienia marzeń, i tego, byście jak najmniej narzekali na swoje życie, a zaczęli spostrzegać jego pozytywną stronę i wszystkie te dobre rzeczy, jakie wam się przytrafiają. Życzę wam również, abyście doceniali dar własnego istnienia i nie przejmowali się sprawami mało istotnymi. Pamiętajcie, że dobro znajduje się w sercu, nie na logo firmy odzieżowej. Szczęśliwego nowego roku! :)

piątek, 27 grudnia 2013

Desolation comes upon the sky...

wigilijne
Nowe zdjęcia są już w zakładce "Projekt"!

Święta, święta i po świętach. Przed chwilą miałam kolędę, w tym roku wyjątkowo szybko. To wszystko dlatego, że czas w 2013 roku pędzi, jak pewien struś ze "Zwariowanych melodii". Jestem zadowolona z tegorocznych świąt. Nie przejadłam się wcale, byłam na maratonie Hobbita, odwiedziłam rodzinę, przeczytałam dwie książki. Pasterka też się w tym roku udała! Szczerze mówiąc, zawsze jest fajna... A dzisiaj byłam u fryzjera. Ścięłam około dziesięciu centymetrów włosów. Wydaje się dużo, ale tak naprawdę one tego potrzebowały, bo końcówki były już zniszczone, a przez to rozjaśnione, rozdwojone i generalnie nie prezentowały się dobrze, co widać na załączonym zdjęciu. W styczniu postaram się znów pójść do kosmetyczki, bo i brwi mam w opłakanym stanie... Nie żeby was to obchodziło... Trochę leję wodę, bo nie wiem, co napisać. Wena mnie całkowicie opuściła, te tygodnie niepisania dają się we znaki i widać, że wyszłam z wprawy. Owszem, czytam książki, oglądam dużo filmów i generalnie mam wiele tematów do dyskusji, ale jakoś słów brak, zdania się nie kleją. Wychodzi z tego kiepski monolog o dupie Maryni, którego nikt nie chce czytać. Prowadzę tego bloga już trzy lata i nigdy nie miałam takiego kryzysu wiary. Mogłabym łatwo zwalić winę na szkołę, ale to nie jest jej wina, tylko moja. Nie ma sensu zanudzać was moimi dylematami życiowymi. Na dzisiaj miałam przygotowane dwa zdjęcia, przedstawiające moje świąteczne prezenty, bowiem dzisiejszy post miał być skupiony właśnie wokół świąt. Jako że lubię się chwalić, to się pochwalę moimi dwiema perełkami, które zaspokoiły moje materialistyczne pragnienia:


Zamiast "Starcia królów" spodziewałam się szczotki z włosia dzika i drewnianego grzebienia, ale te mam nadzieję dostać na urodziny (razem z półką na książki, żebym mogła gdzieś składować "Starcie królów"? :)). Przyznaję bez bicia, że "Gry o tron" jeszcze nie czytałam, ale stoi na półce i czeka na moją atencję. Wraz z dziesięcioma innymi książkami... Ogólnie zrobiłam dzisiaj małe podsumowanie tegorocznej książkowej przygody i wyszło mi, że przeczytałam w ciągu całego roku 43 książki i wzbogaciłam się o ok. 15 książek na mojej półce, zatem nie jest aż tak tragicznie jak na kogoś, kto niemalże cały wolny czas trwoni na seriale... od kwietnia. A wy co zobaczyliście w tym roku pod choinką? Pozdrawiam.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

christmas time

tu nie wyszłam wcale najgorzej!
Dodałam kolejne zdjęcia do projektu "Grudzień w obiektywie" - zapraszam do oglądania!

Z racji tego, że zbliżają się święta i koniec roku, a ja mam wolne i właściwie nie robię nic, z czego byłabym dumna, postanowiłam naskrobać kilka zdań o tym, w jakim szoku jestem, że już jutro pójdę na pasterkę i zjem kolację wigilijną, a za kilka dni nastanie 2014 rok. Naprawdę. Jestem totalnie zaskoczona. Te dwanaście miesięcy minęły jak z bicza strzelił, tak szybko! Przed chwilą byłam jeszcze w gimnazjum, pisałam egzaminy i modliłam się, by dostać się do Topolówki. Zaczęły się wakacje, zobaczyłam Kings of Leon na żywo, byłam w Hiszpanii i na Gibraltarze, małpa uścisnęła mi palec (!!). Poszłam do liceum, zupełnie innego, niż się spodziewałam. Bałam się, że będzie okropnie, a okazało się to najlepszym wyborem mojego doczesnego życia, z czego zdałam sobie sprawę jakoś w piątek... Poznałam wspaniałych ludzi! Mam świetną klasę w szkole, z którą z przyjemnością spędzę następne dwa i pół roku nauki. Albo i więcej! No właśnie. Zaczęłam liceum, skończył się pierwszy semestr. Nadal nie jestem zakochana, nadal forever alone. Pod tym względem rok 2013 okazał się kompletną klapą. Pewnie Sylwestra też spędzę samotnie. Ale szczerze mówiąc, lepsze to niż spędzanie świąt w pojedynkę. Tak właściwie, chciałabym mieć Sylwestra z ZOZ, tak jak ostatnie dwa, co na pewno nie wyjdzie... a szkoda. Ale nie ma co biadolić. Przyszły rok będzie lepszy, o wiele lepszy. Może uda mi się więcej książek przeczytać, bo w tym roku zjadły je seriale... i ostatnio trochę też simsy.

Jako że nie na pewno nie napiszę niczego wartościowego, bo jestem taka rozkojarzona i rozpraszana przez wszystko, co gra i miga w tle, chciałabym wam złożyć skromne życzenia. Życzę wam wszystkiego, co najlepsze na te święta. Poczujcie ich magię przynajmniej w tym roku, a wiem, że im jesteśmy starsi, tym jest nam trudniej to osiągnąć. Wiem też, że pomaga w tym uczestniczenie w roratach i rekolekcjach przedświątecznych, niestety, nie każdy ma na to czas lub nie każdy potrafi go znaleźć (patrz: ja). Nie każdy też jest wierzący, to trzeba przyznać. Życzę wam także rodzinnych, ciepłych, pełnych radości i refleksji świąt, wspaniałych prezentów, przejedzenia świątecznymi potrawami. Życzę szczęścia z możliwości spędzenia czasu ze swoimi bliskimi, pojednania z nimi i z samymi sobą. Udanej pasterki oraz świątecznych zdjęć, które później będę mogła obejrzeć na waszych blogach (pewnie już w 2014, bo wciąż nadrabiam zaległości, zbliżając się powoli do grudnia...). Po prostu życzę wam wesołych świąt. :)

Do napisania... jutro?

sobota, 14 grudnia 2013

I've tried to escape but keep sinking.

październik
Dodałam zdjęcia do projektu "Grudzień w obiektywie" (klik). Tak, jestem bardzo punktualna...

Jak zdążyliście zauważyć, nastał grudzień. Dzisiaj mija dokładnie jego czternasty dzień. Za tydzień wszyscy zasiądziemy do wigilijnych stołów i zaczniemy hodować tłuszczyk na zimowe mrozy. Ja chyba najbardziej nie mogę się doczekać wolnego - ponad dwa tygodnie pełnego wypoczynku. Chciałam poświęcić ten czas na naukę łaciny, ale wszyscy wiemy, jak go spożytkuję - czytając książki, oglądając serial (One Tree Hill!) czy grając w The Sims 3. Mam też silne postanowienie zajrzeć tutaj przynajmniej dwa razy w ciągu tych dwóch tygodni, co byście nie musieli tęsknić za moimi postami. Przepraszam, że tak mało piszę! Moją wymówką nie jest już brak czasu, bo w gruncie rzeczy nie muszę się ostatnio wiele uczyć, oceny są już wystawione. Tak naprawdę stałam się zbyt leniwa, by wytężyć umysł i napisać coś konstruktywnego na blogu. Nawet widać po moich postach, jak bardzo wyszłam z wprawy - dlatego też nie chcę was zamęczać zbędnymi zdaniami, które nie zawierają żadnych informacji. Muszę wam się pochwalić - za tydzień nadejdzie zima, a ja wciąż nie jestem chora. To nie lada wyczyn! Wydaje mi się, że to przez to, iż w wakacje siedziałam złożona przeziębieniem czy innym świństwem. Cieszę się, że jestem teraz zdrowa, bo przynajmniej nie opuszczam szkoły i jestem ze wszystkim na bieżąco. Nie wiem, czy dałabym radę to wszystko nadrobić, bo materiału jest rzeczywiście sporo. A sprawdzianów i kartkówek jeszcze więcej. Ogólnie w przyszłym semestrze wypisuję się z dodatkowego angielskiego. Stwierdziłam, że nie warto jest uczyć się poziom niżej, skoro w szkole to wszystko, czego nauczę się na dodatkowym angielskim, mam jeszcze raz powtarzane i poszerzane. W drugiej klasie zapiszę się na kurs, na którym faktycznie będę się uczyć angielskiego na swoim poziomie zaawansowania. Bo na razie tracę czas, a czas to pieniądz. Dzisiejszy dzień jest taki... fajny. Rano siedziałam przy książce ("Anioły i demony" Dana Browna), po południu zabrałam się za przygotowanie składników do zrobienia ciasta na pierniczki, grałam w Simsy od 14 do 20:30, w międzyczasie zrobiłam ciasto, które się strasznie lepi, ale mam nadzieję, że do jutra się scali i będę mogła je normalnie zlepić w kulkę. A wieczór chyba poświęcę One Tree Hill, bo od kilku dni nie oglądałam ani jednego odcinka; czas to nadrobić. To taki swoisty powrót do przeszłości - jak byłam młodsza, oglądałam ten serial z zapartym tchem, tak strasznie mi się podobał. Dzisiaj też mi się podoba, ale często łapię się na myśli, że dialogi są takie nijakie, akcja kręci się wokół tego samego, no i denerwuje mnie ta nieustanna muzyka. Bohaterowie rozmawiają ze sobą - muzyka. Peyton rysuje - muzyka. Nathan grozi Lukasowi - muzyka. Luke gra w kosza - muzyka. Praktycznie przez cały odcinek leci muzyka! I nie mówię tutaj o melodii, bo tę jeszcze bym jakoś zdzierżyła. Mam nadzieję, że w następnych sezonach to się ciut poprawi. Kurczę, kurczę, muszę wynaleźć jakiś ciekawy temat do kolejnego posta, żeby was nie zanudzać moim ciężkim życiem. Do zobaczenia, moi mili!