czwartek, 27 września 2012

this afternoon

 powrót do natury

Przygnębiający widok za oknem uświadamia mi, że od niemalże tygodnia trwa najbardziej ponura pora roku, której tak bardzo zwykłam nie lubić. Co roku w pobliżu października mój nos wypełnia płynne nieszczęście, gardło zostaje podrażnione, a płuca zapchane. Nienawidzę jesiennego spadku odporności i przeziębienia. Dzisiaj na swoje szczęście zostałam w domu, mimo że i tak o siódmej musiałam zanieść pewne "ważne" rzeczy koleżance, bo byłam zobowiązana je dostarczyć, co nie spowodowało, że poczułam się lepiej lub się wyspałam. W życiu bywa i tak. To tylko jeden dzień wyrwany z życia, tyle się nacieszyłam spokojem, jutro już wracam do rzeczywistości, bo sprawdzian z niemieckiego, bo Karolina wpada, bo nocka i w sobotę najprawdopodobniej kino, myślę o filmie "Odwróceni zakochani", jedyna pozycja warta zwrócenia nań uwagi. Nie wiem, czy imiona głównych bohaterów - Adam i Ewa - są nawiązaniem do biblijnej opowieści, ale Adam kojarzy mi się z filmem "Adam" i... poszłabym. Mam tylko nadzieję na piękniejszą pogodę niż jest dzisiaj. Tak sobie cały czas myślę, co z tym GMO? Niby wszystko w Polsce jest zakazane, a jednak mamy kukurydzę w puszkach i mamy płatki kukurydziane, mamy również pasze dla zwierząt, z których czerpiemy mięsko przez nas zjadane; poza tym - ogólnodostępna soja i wegetarianie faszerujący się kotlecikami sojowymi tudzież różnymi innymi wynalazkami również są obecni. Te dwa niepozorne składniki naszej diety są właśnie jednymi z najbardziej znanych przedstawicieli żywności modyfikowanej. Poza tym problem głodu na świecie nie wynika z tego, że nie ma czego jeść, ale jest uzależniony od gospodarki i polityki, a GMO zostało stworzone tylko po to, by producenci mogli się wzbogacać (Greenpeace) i zniszczyć 80% populacji na świecie (pewien niezidentyfikowany film dokumentalny). Denerwuje mnie ta cała akcja, poza tym czytałam również na stronie Greenpeace, że we Francji robiono badania na szczurach żywionych przez dwa lata kukurydzą genetycznie modyfikowaną i stwierdzono u nich zwiększoną śmiertelność, "zaburzenia hormonalne, zaburzenia funkcjonowania przysadki mózgowej i nerek oraz guzy sutków". Bombardują nas różnorodnymi informacjami, z których nie jesteśmy w stanie wyłuskać tych najważniejszych i najbardziej obiektywnych, poza tym nie mamy żadnego wpływu na jedzenie kupowane w sklepie... nawet jeśli w Polsce nie zostało "zalegalizowane" GMO, to i tak nie wiemy, czy ono faktycznie się gdzieś nie panoszy. To kolejny powód, dla którego śmiem twierdzić, iż ludzie to głupie kreatury.

poniedziałek, 24 września 2012

all I want for Monday is bed

 chińsko

Nie chcę was zaniedbywać, dlatego teraz, pomimo braku czasu i obowiązków przeznaczonych do wykonania dzisiejszego wieczoru, piszę, co u mnie. Pamiętacie, jak wspominałam o pewnych zmianach, które poczyniłam w swoim życiu? Dzisiaj już mogę zdradzić, cóż takiego podstępnie "ukryłam". Zapewne nie możecie sobie przypomnieć, kiedy, u licha, coś takiego zdołałam wymóżdżyć, w którym to poście coś takiego napisałam?! Otóż poczyniłam kroki ku upiększeniu mego przestarzałego pokoju, około szesnastu metrów kwadratowych królestwa Liliputów, w których gnieżdżę się od dziesięciu lat. W tym celu zakupiłam komodę oraz trzy półki ścienne, co by nie stała samotna pod ścianą. Nie wspomniałam o tym wcześniej, bo postanowiłam, że zrobię genialną animację z odkurzaczem w roli bohatera drugiego planu: klik! Nie wygląda to szczególnie spektakularnie, ale i tak nastąpił ogromny postęp. Następne zmiany będą miały miejsce za jakiś czas, gdyż czekam na zwrot pieniążków, które są potrzebne do zakupienia kilku niewielkich rzeczy. Uff, przynajmniej na dziś koniec z nerwami i proszeniem taty o złożenie tego, przymocowanie tamtego. Zostawiam was z tym lakonicznym postem, goni mnie nauka na jutrzejszą kartkówkę z polskiego i odpytywanie z biologii. Like it! Jak zwykle na jesień straciłam wszelką odporność i zachorowałam na nieżyt nosa plus delikatny kaszel, który przeszedł po pełnej wrażeń nocy z dziewczynami. Czyżby latanie cały wieczór na skarpetkach po kafelkach, darcie się, skakanie z parapetu i wchodzenie do domu przez okno (to tylko 1,8-1,9 m!) było skutecznym lekiem na choróbsko? Raczej wątpię. Mam nadzieję, że się nie rozłożę. Łączę się w bólu z każdym nosicielem pospolitego przeziębienia, obyśmy wyzdrowieli do następnego piątku. Weekendzie, nadchodź!

środa, 19 września 2012

uratuj dzisiaj od nienawisci moje serce, moje oczy, moje mysli

 me skromne oblicze

Mój zapał do przekopywania się przez zwały zdjęć i zdjątek jest ogromny (ironia), dlatego też wybaczcie tę (nie)różnorodność autoportretów w tym i poprzednim tygodniu. Dlaczego dzisiaj piszę? Otóż dlatego, że znalazłam chęci. Odkąd mam nowy budzik ("See the world" Kooksów, mój faworyt ostatnich dni), budzę się zbyt późno i pobijam kolejne rekordy w ogarnianiu swej aparycji tuż przed wyjściem do szkoły. Tak też w przeciągu pół godziny zdążam umyć grzywkę, wysuszyć ją, wyprostować włosy, ubrać się, umyć, nakremować, załatwić potrzeby fizjologiczne, zrobić śniadanko, zjeść śniadanko i zagonić psa na miejsce, a także ubrać buty i włączyć alarm! Dzisiaj natomiast zrobiłam to wszystko, oprócz śniadanka i grzywy, w dwadzieścia pięć minut. Wszystko dlatego, że obudziłam się i myślę "no, to ustawię budzik na 6:10"... ustawiłam na 00:19 i wstałam o 6:50, a zajęcia zaczynały się o 7:15. Czyż nie jestem genialna? Dziwię się sobie, że słucham polskiej muzyki ze stacji "Kraina Łagodności" na Open.fm, ale jakimś cudem podobają mi się te nuty. Są adekwatne do nadchodzącej szybkimi krokami następnej pory roku. Wspominałam już, jak bardzo nie lubię jesieni? Wszyscy kichają, prychają i smarkają, ja, niewinny człowiek, załapuję od nich wszelkie możliwe zarazki, a potem ląduję w pokoju w towarzystwie herbaty z miodem i bólem gardła. Cool story, bro! Te wszechogarniająca szarość, opady deszczu i gdzieniegdzie spozierające zza chmur słońce doprowadzają mnie do białej gorączki, gdyż moja głowa i organizm są podatne na wszelkie anomalie pogodowe. Abstrahując od typowo Liliowego posta chcę zwrócić uwagę na WODĘ pitną. Wczoraj natknęłam się na test wód butelkowanych, wyniku tego testu i komentarze autorów. Otóż, jak prawie każdemu wiadomo, w naszych kranach płynie woda właściwościami odpowiadająca wodom dostępnym w sklepie, możemy ją zazwyczaj pić bezpośrednio ze źródła, przegotować, zamrozić (słyszałam, że mrożona woda jest najzdrowsza) czy przefiltrować i dopiero wtedy spożyć. Niestety uświadomiła mi dzisiaj moja nauczycielka chemii, że taka woda płynie w rurach - a nie wiadomo, co w tych rurach siedzi; glony, bakterie, zarazki... przecież woda nie spływa non-stop do zlewu, tylko stoi i czeka na odkręcenie kurka, co sprzyja gromadzeniu się bakterii. Powracając do testu, przetestowano najpopularniejsze wody mineralne i źródlane: Mama i Ja, Nałęczowianka, Nestle Aquarel, Arctic Plus, Ustronianka, Cisowianka, Dobrowianka, Jurajska, Kinga Pienińska, Kropla Beskidu, Żywiec Zdrój, Muszynianka, Piwniczanka, Staropolanka 2000 i Górska Natura. Wyniki testu można zobaczyć tutaj. Zaintrygował mnie fakt, iż nadmierne spożycie wody jest szkodliwe oraz w wodach wykrywane są pierwiastki promieniotwórcze, takie jak rad czy uran, choć jest to na swój sposób logiczne ze względu na lokalizacje wód pod powierzchnią ziemi, ze źródełkami mogłabym polemizować. Niewiele wam wiadomości przekazałam, więc kieruję do opisu testu - jeśli ktoś jest zainteresowany, klik. Jest jeszcze wiele pytań związanych z różnorakimi tematami, na które chciałabym uzyskać odpowiedź, dlatego co jakiś czas będę o wynikach moich poszukiwań informować w postach. Nie wiem, czy wam to odpowiada, bo zazwyczaj są to niesprecyzowane fakty. Na zakończenie oznajmię, że znów ogarniają mnie wątpliwości dotyczące nie tylko szkoły, do której pragnę iść po gimnazjum, ale także mojej średniej potrzebnej do stypendium! Muszę koniecznie mieć 5.5, a w tym roku nauczyciele nieco utrudnili zdobywanie ocen celujących na półrocze. Aghr, zła jestem, niestety. Poprosiłam jednak mamę, by mi przyniosła jutro podręcznik do drugiej klasy z matematyki i będę się uczyć na sprawdzian z ostrosłupów. Zrobię wszystko, co w mej mocy, by uzyskać szóstkę (jeśli zbierze się szóstka do szóstki... to szansa na celujący jest ogromna!); nie wiem, jak to się przełoży na rzeczywistość, ale... starać można się zawsze. Najgorsze jest to, że nie potrafię rysować odręcznie tych brył! To przerażające! Jestem kompletnym artystycznym beztalenciem, co uwidocznia się również w geometrii. Zapewne dlatego jest to najbardziej znienawidzona przeze mnie dziedzina matematyki... DON'T WORRY, BE HAPPY, you silly!

niedziela, 16 września 2012

dookola milosc sie skorumpowala, nie mowimy zegnaj, koniec, czesc.

 zgiełk w chromosomach

Trenuję silną wolę. Trzy batony Milky Way patrzą się na mnie przenikliwie, oczekują, aż się załamię i chwycę jeden z nich do ręki, otworzę, poczuję przyjemny zapach czekolady, a następnie wezmę dużego gryza. Nie dzisiaj. Mam do wykonania arcyważną robotę sprzątnięcia caluśkiego pokoju, podlania kwiatów i skorzystania z ostatnich godzin odpoczynku przed nadchodzącymi pięcioma dniami męki. Niestety na obecnie trwającą niedzielę złożyła się impreza dożynkowa w mej wsi, dlatego pojechałam do kościoła i szybko z niego wróciłam, zahaczając o sklep; msza się przeciągnęła, mi i rodzicom nie chciało się czekać... wieczorem jest kolejna! Ech, przez to wychowanie fizyczne muszę co trzy dni golić nogi, już mi to bokiem wychodzi. Spędzam trzy razy więcej czasu pod prysznicem niż powinnam... Gdybym miała tam radio, to może przedstawiałoby się to bardziej przyjemnie... Zdecydowanie jestem z tych osób, które potrzebują, by przez cały czas im coś w tle grało. Nieważne co, telewizor, muzyka, cokolwiek. Jednak moja mała obsesja obejmuje nieco mniejszy zakres i bywają chwilę, nawet dość często, kiedy nie potrzebuję żadnego dźwięku unoszącego się w przestrzeni, wystarczy mi "cisza" i spokój wieczoru tudzież pustego domu. Słowo "cisza" wzięłam w cudzysłów z tego względu, że mam papugę i psa w domu, także lodówkę oraz inne sprzęty wydające dźwięki, niedaleko mego miejsca zamieszkania znajdują się tory oraz ruchliwa ulica; do tej obszernej listy dołączam również odgłosy natury i wychodzi na to, że "cisza" ta jest bardzo słyszalna. Co do muzyki, to aktualnie ekscytuję się Grabażem z Pornosów i Strachów. Poezja śpiewana wpleciona między punk, alternatywę i folk. To, co lubię najbardziej.

czwartek, 13 września 2012

c'mon

 keep calm, tomorrow's Friday!

Przede mną, tuż za dwiema zabrudzonymi szybami, rozciąga się niesamowita połać nieba, na której skupione chmury żmudnie przygotowują się do zesłania deszczu na zielone tereny pszczółkowskich peryferiów. Fantastycznie to wygląda, aż mam ochotę zrobić zdjęcie, jednak wiem, że mój aparat nie zdoła uchwycić tych idealnych wręcz, ciemnych kolorów. To trzeba zobaczyć na żywo. Byłabym umarła wczorajszego wieczoru, dlatego też piszę na pamiątkę post o wycieńczającym dwunastym września, dniu następującym po rocznicy ataku terrorystycznego na bliźniacze wieże WTC. Otóż z racji mego skróconego snu, wstałam o szóstej zero zero czasu wschodnioeuropejskiego, po pięciu godzinach zaglądania w głębiny mej podświadomości, następnie poczyniłam przygotowania do wyjścia z domu, wiadomo, zjadłam śniadanie. W szkole noga ma powstała tuż zanim wybił kwadrans po siódmej, od tej godziny zaczęłam intensywnie wysilać mózgownicę na lekcjach, zdążyłam również, wskutek (TĘCZA!) niezbyt długiej nauki, załapać pierwszą piątkę z geografii. Cóż było dalej? Lekcje zakończyły się niezbyt spektakularnie o wpół do czwartej, a o czwartej odbyło się spotkanie w związku z zapisami do szkoły językowej. Jak mówiłam, tak zrobiłam. Posiedziałam, wypełniłam test sprawdzający me umiejętności, porozmawiałam, dowiedziałam się o wynikach. Nie ukrywam, że nie jestem z siebie dumna, bo naprawdę nie spodziewałam się, że dostanę się do stosunkowo wysokiej grupy, w końcu nigdy nie brałam żadnych lekcji angielskiego, pomijając te w szkole, oczywiście! Stało się. Złą wiadomością jest fakt, iż grupa, do której chciałyby mnie wysłać panie ze mną rozmawiające, raczej nie zostanie stworzona w Pszczółkach, dlatego musiałabym dojeżdżać do miasta, w związku z czym ta opcja odpada, ponieważ nie chcę być zawalona i robotą, i dojazdami. Zadecydowałam, że pójdę do grupy niżej, gdzie mam nadzieję, nauczę się czegoś o wiele więcej niż dotychczas. Powracając do mej niezwykle męczącej środy, do domu wróciłam po piątej po południu, pojadłam, wypiłam kawę, porozmawiałam i zabrałam się do nauki... Skończyłam ją o dziesiątej wieczorem uznając, że nie dam rady dłużej usiedzieć nad tym tematem, dlatego roztrzęsiona, dosłownie padająca z nóg, udałam się pod prysznic kojący skołatane nerwy. Gdy ma głowa dotknęła podusi, czas przestał płynąć. Utrzymuję tę notkę w prostacko-poetyckim tonie, na dziś dosyć tych wynurzeń. W tym roku szkolnym chcę spełnić wszystkie moje ambicje związane z nauką, ukończeniem gimnazjum i dostaniem się do wymarzonej szkoły. Czy podołam, nie wiem, trzymam sama za siebie kciuki. Ale wy przecież już o tym wiecie! Wystarczy mi tylko pozdrowić was i życzyć sukcesów w każdej dziedzinie waszego życia, samozaparcia, ambicji i powodzenia. Tymczasem ja lecę do książki, chrupiąc niezdrowe orzeszki w panierce...

wtorek, 11 września 2012

time won't wait for us

 (:

Uwielbiam wtorki! Od bodaj trzech lat nie miałam w ani jeden dzień tygodnia pięciu lekcji, a w tym roku udało się, choć jak zwykle jakimś kosztem, w tym przypadku zajęć pozalekcyjnych, które zazwyczaj odbywały się wczesnym rankiem, przed lekcjami właściwymi, a w tym roku po lekcjach i rano. Co z tego wynika? Ano to, że w szkole jest możliwość przesiadywania nawet do końca ósmej godziny. Nie jest to bynajmniej skarga z mej strony, choć przyznam, że ta sytuacja jest mi nie na rękę, o wiele wygodniej byłoby mi wcześniej wstać, niż z nie dość jasnym umysłem zostawać po lekcjach. Szkoła, szkoła... już się do niej przyzwyczaiłam, czuję się, jakby wakacje w ogóle nie miały miejsca lub były zwykłym przerywnikiem, długim weekendem, niczym specjalnym. Jak na złość pogoda robi się coraz piękniejsza, a nauczyciele zapowiadają kartkówki i sprawdziany z zeszłego roku, kiedy wiedza zdobyta podczas nauki już dawno ze mnie się wydostała. Cóż zrobić, wkuwanie na pamięć to nie najlepszy sposób na opanowanie materiału, ale jak ktoś inaczej nie umie... Co u mnie słychać, pomijając szkołę? Jest całkiem w porządku. Znów odłożyłam "Bastion" na bok, choć najchętniej przyssałabym się do niego, bo chcę jak najszybciej go skończyć (sytuacja się rozwija... i jestem zaintrygowana), by czekający na niego czytelnik miał możliwość wypożyczenia go, ale nie potrafię czytać szybko ze zrozumieniem, na to potrzeba trochę czasu, poza tym nic na siłę, czytanie to przyjemność, nie konieczność! "Morderstwo w klasztorze" też potrzebuje mej atencji, w końcu muszę tę książkę do trzydziestego oddać. Zaczęłam wczoraj czytać, przebrnęłam przez sześćdziesiąt stron i stwierdzam, iż tematyka jest jak najbardziej na plus, gdyż fascynuje mnie wszystko, co jest związane z Kościołem, wiarą, pokrewnymi; z pewnością spędzę miło czas, czytając ten kryminał, który powinien de facto mrozić krew w żyłach... choć niekoniecznie mi. Poza tym pierwszego rozpoczynamy na polskim przerabianie pierwszej w tym roku lektury, "Folwarku zwierzęcego", więc do "Bastionu" nie tak prędko powrócę. Słyszałam, że "Folwark" jest całkiem ciekawą książką, toteż mam nadzieję, że wciągnie mnie na tyle, że przeczytam go w co najmniej tydzień. Poświęcam lekturze zaledwie wieczory... Rozpoczyna się także nowy sezon "Kuby Wojewódzkiego", a ja jestem w kropce, czy oglądać, czy nie. W zeszłym roku trochę mnie zawiódł, jego cięte riposty stały się mniej interesujące, goście także mało ciekawi (z paroma wyjątkami), a teraz nawet mnie nie ciągnie do telewizora, oglądałabym tylko "Misfits", co też robię, nie powiem, że nie. Wciągnął mnie ten serial niesamowicie, choć fabułę ma prostszą od "Skinsów". Piątka skazanych za drobne wykroczenia młodych ludzi odpracowuje karę w służbie społeczeństwu, kiedy pewnego dnia spotyka ich burza i na ziemię spadają ogromne kule gradu, a oni sami zostają trafieni piorunem, w związku z którym zyskują nadnaturalne zdolności. Wydaje się to banalne i jest banalne, ale co mnie zauroczyło i ujęło, to genialny charakter Nathana, narcyza uwielbiającego ironizować, robić z siebie błazna, ponadto spotyka go najwięcej wpadek i przykrych sytuacji, a także nieodłączne wątki miłosne. Idealny serial na odmóżdżenie po stresującym szkolnym dniu. Już kończę drugi sezon i rozpoczynam trzeci, ostatni, nie martwię się jednak, bo mam przeczucie, iż nakręcą kolejną serię. A jeśli nie... mówi się trudno i idzie się dalej.

piątek, 7 września 2012

do you know, I love you so?

 Halina

Minęły cztery dni szkoły, a ja nie uwolniłam się z okowów wakacyjnych przyzwyczajeń i zasypiam po północy. Nie jest to do końca moja wina, ale pomińmy ten przyjemny fakt. Jestem ździebko zmęczona, niewyspana i rozładowana. Pierwszy sprawdzian zaliczony, bieg "wytrzymałościowy" na dwadzieścia minut, śmiech na sali. W zeszłym roku biegłyśmy całą lekcję! Nie podoba mi się ta zmiana nauczyciela oraz zasad panujących na zajęciach wychowania fizycznego, w tym taszczenia ze sobą długich i krótkich spodni dresowych. Jako że cierpię na kompletny brak dresów krótszych niż do kostek, muszę wykorzystać swój weekendowy czas na łażenie po galerii w poszukiwaniu spodni do kolan lub minimalnie za kolana... great! Wcale nie mam na to ochoty. Dzisiaj pojechać niestety nie mogę, pierwszy piątek miesiąca, spowiedź i msza święta, chcę z tego skorzystać. Po dniach wolnych odstawiam King'a znów na bok i zabieram się za "Morderstwo w klasztorze", bo nie wyrobię się do trzydziestego z takim tempem, na dodatek jestem zobowiązana przeczytać lekturę na pierwszego października... hihihi, takie szalone rzeczy! Na poniedziałek muszę napisać podanie o wydanie duplikatu legitymacji, w środę zamierzam zapisać się na angielski, żeby w tym roku jednak się w nim podszkolić. Chciałam zrobić FCE, mimo że tata mówił, iż nie jest to nikomu potrzebne i tak naprawdę na to się nie patrzy, bardziej jest pożądane CAE, ale do czasu poszukiwań pracy chcę już mieć na koncie obydwa i potem jeszcze CPE. Najchętniej położyłabym się spaciu...

wtorek, 4 września 2012

NOT REALLY

 brzmi trochę nieco zbyt wakacyjnie

Weszłam na bloga, by się wyżalić całemu światu, który to czyta lub tu zagląda. Mam ochotę przelać wszelką frustrację właśnie tutaj, zwrócić uwagę na beznadziejną sytuację, w jakiej znajduje się zasyfione gimnazjum w Pszczółkach. Słucham Kings of Leon i wszystko momentalnie przechodzi, myślę o tym, co będzie. Jaki jest cel w denerwowaniu się na cudze chore wymysły, na to, że z roku na rok robi się coraz gorzej, że dzięki wszystkim zmianom moja średnia może zlecieć na łeb, na szyję, a ja jakimś cudem znaleźć się nagle w szkole, której próg punktowy rozpoczyna się od osiemdziesięciu punktów. To nic! Moi kochani rodziciele poznali już siłę mego gniewu, dlatego czuję się z niego całkowicie wyzuta, idę wziąć długi prysznic, namaścić swe ciało mleczkiem kokosowym, spakować manatki do plecaka i czekać z nadzieją, iż usłyszę cudowny głos mówiący "dobranoc". Jaram się. Od wczoraj próbuję przepisać zeszyt od fizyki z pierwszej klasy, a póki co mam wypełnioną zaledwie jedną stronę i nie ruszyłam tego ani na chwilę, grr. Planowałam to przepisać w jakiś tydzień, dwa, trzy... może mi się uda. Czuję się dzisiaj bardzo głupia. Czy szkoła odmóżdża? (Wybaczcie za taką małą ilość tekstu, ale nie jestem w stanie napisać więcej. Zostałam zmuszona pod karą śmierci do skrobnięcia tu chociaż paru zdań, dlatego też kończę, gdyż nie chcę robić z tego wszystkiego jeszcze większej kupy. Pozdrawiam.)(Kompromitujące, wiem.)

niedziela, 2 września 2012

koszmarna, bezgwiezdna noc

 lawenda

Muszę udokumentować fakt, iż dzisiejszą noc przeżyłam z ogromną trudnością. Takiego comiesięcznego bólu jeszcze nie miałam! Na szczęście wszystko wraca powoli do normy, są tabletki, działają, a ja staram się nie wykonywać zbędnych czynności. Rozpoczęłam wczoraj oglądanie piątego sezonu True Blood, a także postanowiłam na wieczór włączyć "Project X", by zrozumieć fenomen tegoż filmu. Nie dokończyłam go, bo już nie miałam sił, aczkolwiek... nie był aż tak interesujący, jak myślałam. W Ameryce wszystko może się zdarzyć. Pozostało nam dwadzieścia jeden dni radości z panującego lata, a ja już zaczynam myśleć o kupnie nowego płaszcza czy kurtki na zimę. Doprawdy przeraża mnie wizja nie znalezienia niczego godnego uwagi, tak jak w poprzednim roku. Poza tym leczenie mej ziarniny rozpoczyna się całkiem pomyślnie, rokowania są jak najbardziej zadowalające. Już dziś zauważyłam zmniejszenie się gulki, podejrzewam, że sól fizjologiczna będzie mi wysuszać skórę, ponoć pomaga na to olejek jojoba. Czy ktoś się orientuję, gdzie mogę takowy znaleźć? Pragnę zabezpieczyć się wiedzą na przyszłość. Stwierdziłam, że zacznę dbać o swój stan wyglądu, to znaczy zakupię sobie maseczki do włosów, by je trochę odbudować. Nie zrezygnuję z prostowania, co to, to nie, nie zetnę ich też na zero, bo musiałabym to zrobić, żeby nie wyglądały jak kupa. Pozostawię je samym sobie, może też będzie w aptece dostępne serum wzmacniające końcówki. Moje przesuszone, rozdwojone końcówki nadają się tylko pod nożyk. A niech odpadają! Poza tym pracuję nad moimi stopami, bo zauważyłam, iż schodzi mi skóra, co nie wygląda elegancko, tak samo jak przesuszone pięty. Mam na szczęście genialny krem regenerujący z Lirene, zawierający mocznik oraz olejek z drzewa herbacianego. Nie pachnie zbyt pięknie, ręce trzeba umyć, ale za to efekty są widoczne już po paru dniach stosowania. Od dawna go mam i zawsze, kiedy moje stopy są w tragicznym stanie, po niego sięgam. Chyba nic więcej nie mam do dodania, oprócz tego, że z ręką na sercu mogę stwierdzić, iż znalazłam idealny produkt do pielęgnacji twarzy z różnorodnymi wypryskami. Kremu z Perfecty używam od wielu miesięcy, jednak kiedy przez ponad tydzień po jego zużyciu ratowałam się innymi kremami, na przykład tym z ogórkiem Bielendy albo o ohydnym zapachu Nivei, moja twarz była w opłakanym stanie. Po pierwszej aplikacji Perfecty na noc, większość z wyprysków zniknęła, dlatego jest moim niezastąpionym KWC! (Ach, ten żargon Wizażanek) I pomyśleć, że kiedyś nie wyobrażałam sobie codziennego smarowania całego ciała najwymyślniejszymi specyfikami. To na tyle "zapełniacza" posta. Niewyspana ja powracam do dokańczania odcinka TB, a wieczorem być może "Project X".

sobota, 1 września 2012

prywatna grawitacja

 * * *

Przegapiłam koniec sierpnia i dzień bloggera, wiem, przepraszam za mą nieobecność tu. Na życzenia już za późno, na płacz i lament z powodu zakończenia wakacji również. Niemniej jednak będę je wspominać z łezką w oku i ciepłem w sercu, ponieważ były jednymi z najlepszych. A w przyszłym roku, jak już mama mi wyjawiła, będę pracować u niej w hurtowni i uczyć się wystawiać faktury... czy coś takiego; ewentualnie, jeśli się uda, Karolina załatwi mi pracę na Dębkach przy sprzątaniu pokojów (dobrze mówię?). Nie obędzie się również bez kolonii, koniecznie muszę ją zaliczyć. Czwartek minął mi bajecznie, najpierw długo przeze mnie wyczekiwane spotkanie z siostrzyczką, bardzo owocne zresztą, wzmacniające i podbudowujące, następnie wieczór i noc spędzone z dziewczętami na chichraniu, gadaniu i robieniu dziwnych rzeczy. Spanie od siódmej do jedenastej mi nie służy, PMS (wikipedia.org: "wzrost masy ciała od 2 do 4 kg") także, wieczorem byłam nie do zniesienia. Dzisiaj już jest lepiej, wyszłam z domu po szkolne zakupy (oczywiście pożądane przeze mnie zeszyty wyprzedane), do apteki (mam ziarninę, niestety, także żyję nadzieją, iż papka z aspiryny i soli fizjologicznej pomoże i wszystko w tydzień zniknie, bo nie chcę się z tym męczyć miesiąc, dwa... jak ja to zniosę?!), obejrzałam nawet "Harrego Pottera"! Myślałam, że to piąta część i byłam ździebko zawiedziona, kiedy przeczytałam "Książę Półkrwi", aczkolwiek stwierdziłam, że z wszystkiego pamiętam tylko początek oraz koniec, także dobrze, że spędziłam te dwie godziny przed telewizorem, przypominając sobie wszystko od nowa. Pogodziłam się z rozpoczęciem nowego roku szkolnego, może zmniejszona ilość wolnego czasu i zobowiązania wzbudzą we mnie chęć do oddalenia się od rzeczywistości czy Internetu i powrotu do dawnych nawyków, czyli długiego przesiadywania nad książką tudzież pisania postów na blogu. Panuje tu wszechogarniająca nuda, a ja nie potrafię znaleźć sposobu na jej zwalczenie, poza uciekaniem jak najdalej od przycisku "Utwórz nowego posta". Da się zauważyć, że podskakujące coraz wyżej statystyki wzbudzają we mnie swoistą presję do pisania czegoś ponad szarą codzienność, a bloga utworzyłam właśnie z myślą o niej, bo wiem, że nie interesuję się niczym specjalnie ciekawym, by to przekazać dalej. Chyba za dużo o tym myślę.