wrześniowy bardzo ciasny kadr
Nie, nie będę dzisiaj miła. Będę miałka i liryczna do bólu stawów, może nawet będziecie mieli dość tego pokazu żałosnej pseudointeligencji. Mam to, oględnie mówiąc, gdzieś. I nie pokaże wam dzisiejszej facjaty, bo moja łysa łepetyna mi nie pozwala na roztaczanie pożal się drogi Boże marnego uroku osobistego, którym się wszyscy zachwycają (co, może nie?). I wiecie, tak mnie wzięło na walentynkowy post. Jeżeli jeszcze nikt nie wie, że dzisiaj mam imieniny, to niech się dowie, choćby stąd, że tu piszę właśnie w tej chwili. Nietrudno zauważyć, że jest mi zwyczajnie smutno, bynajmniej nie dla tego, że nie mam pary do gitary (a może z gitarą? Gdzież cię nogi poniosły, drogi Pe kropka?), tylko dlatego, że mi życie leci. Tak sobie myślę, że na stare lata z upływem czasu nie będę się raczej liczyć, w pewnym wieku już nie przystoi. Hola, hola, jeszcze niedawno grzałam dupsko na wyspie Lesbos... wróć, co ja gadam, w pięknej, słonecznej Chorwacji, z krabami i błękitną, przejrzystą wodą Adriatyku, a tu już Walentynki, zaraz Dzień Kobiet, jeszcze bierzmowanie i Wielkanoc?! KOLEJNA?! Absolutnie nie mam nic do Wielkanocy, ale czy to aby nie za szybko? Czasami cieszę się z tego upływu czasu, bo wiem, że wraz z nim skończą się jedne z gorszych lat mojego życia szkolnego, czytaj gimnazjum. Nie, nie chcę tego okresu dobrze wspominać. Budynek mojej szkoły będzie mi zawsze przypominał najgorszy smród, jaki musiałam znosić przez cały czas trwania przerwy międzylekcyjnej. Mogę z ręką na sercu oświadczyć, że ludzki pot nie jest mi obcy, a także, że jest wiele jego odmian, czego rozwinąć się nie ośmielę. Będzie mi przypominał salę numer jedenaście z dziurą dziesięć iks dziesięć centymetrów, której nikt nie ma ochoty załatać, a także zawartość sali numer jedenaście, czyli przepiękną i z całym bagażem emocjonalnych wynurzeń bądź wynaturzeń panią Ka bez kropki. Amy Winehouse do tej atmosfery grozy i rozpaczy nie pasuje, ja tu bym na podkład wybrała raczej, bo ja wiem, Slayera z jego najgorszym, dającym po uszach i duszy kawałkiem, którego z racji mojej ogólnodostępnej boskości nie znam. Aż mnie korci, żeby napisać "noh8". Chciałam też wtrącić, że to nie tak, jak myślicie - nie jest mi źle w domu, nie jest mi źle w moim towarzystwie najfajniejszych koleżanek ever, nie jest mi źle z niektórymi nauczycielami w pogrążonym w brudzie PG w Pszczółkach. Po prostu nie czuję tej miłości. Mam czasem wrażenie, że w ciągu tych trzech lat niemalże zapełniłam beczkę goryczy przez te pogadanki pani dyrektor, ćpuńskie refleksje i wystąpienia, niesprawiedliwość i chamstwo w stosunku do uczniów. Nie, ja rozumiem nauczycieli, że im się nie chce być uprzejmym, że zawsze pragną zdeptać nasze racje, ale ten zawód ma to do siebie, że osobiste odczucia powinno się schować do szafki nocnej, kuchennej, łazienkowej i obiektywnie rozpatrywać problem. A naprawdę rzadko się zdarza taka sytuacja. Może jestem niesprawiedliwa, nie wiem. Nie jestem w stanie posunąć się do napisania kolejnego słowa na temat szkoły, bo są ferie, a ja obiecałam sobie zero myśli o niej. Jestem zbyt ostra, tu nie jest aż tak najgorzej, ale nie jest też wybitnie dobrze, o czym świadczą powyższe gorzkie słowa. Ale przecież jestem dziś niemiła, to mogę rzucać mięsem. Mogę, prawda? Czasem takie psioczenie oczyszcza organizm z negatywnych uczuć. Nawiązując do święta zakochanych... czy to nie komercha pełną gębą? Powinnam to obchodzić czy nie? Może jeszcze z moim psem, rodziną w komplecie? Kurczakiem na stole, bo kurczaka kocham za jego cudowny smak? Wiecie, według tej logiki wszystkie wykwitłe na fasadach budynków plakaty w odcieniach czerwieni i różu powinny też uwzględniać miłość do zwierząt i rzeczy nieożywionych typu jedzenie, telefony komórkowe, muł rzeczny, skały, żele pod prysznic, majtki... Ale widziałam, że krakowskie schronisko zareklamowało swoich trzech pupilów i postanowiło zrobić sobie akcje "są walentynki, weźcie psa do pierzynki". Dobry chwyt, mi się podoba. Proszę państwa, jako zagorzała zwolenniczka przedstawiania swojego zdania w Necie, napiszę wam co nieco o moich spostrzeżeniach, bardzo odkrywczych zresztą, serio: każde święto się skądś wzięło. Celebrujemy istnienie bobasów (chciałoby się powiedzieć: by-passów, bo dzieciaki czasem doprowadzają rodziców do zwątpienia, wyczerpując baterie i powodując zawał, a czasem są takie słodkie, że aż chronią przed tym całym syfkiem i pielęgnują serduszko z należytą uwagą), celebrujemy walkę feministek z ogniem. Jest święto chłopów, masturbacji, czekolady i przytulania, ba, jest nawet "Dzień Singla", dokładnie piętnastego lutego! A ja sobie myślę, że czasem dobrze tak świętować. Bo to nasze, takie ludzkie, podniecanie się, obopólne lizanie sobie tyłków i napędzanie gospodarki podczas zakupów czekoladek w kształcie serca, torcików z Biedronki w kształcie serca, kartek okolicznościowych (ach, 500 Days Of Summer: "roses are red, violets are blue... fuck you, whore!" - wybaczcie te niedopuszczalne przekleństwa, skojarzyło mi się, musiałam, to nie byłam ja), biletów na kolejny komedio-dramat wypuszczany cyklicznie z podobną obsadą aktorską, nieco zmienionym scenariuszem, dla mas, dla kasy, dla sławy (like it). Coś jest w tych świętach. Pewnie pieniądze. Wesołych Walentynek, kochani. Lubię je, naprawdę je lubię, może kiedyś uda mi się złapać staroświeckiego dżentelmena, który spędzi ze mną wieczór czternastego lutego na rozmowie i piciu wina, co poskutkuje wybuchem uczuć, może też swoistych feromonowych petard. Trochę sugestywnie, szaleję. Aż mi się po tym poście humor poprawił, mówię wam. Przypomniało mi się, co mi ostatnio mama powiedziała: "dzisiaj nie ma starych panien, dzisiaj są singielki". Sentencja idealna. Lecę obejrzeć dramacik z Emmą Watson, czyli The Perks of Being a Wallflower. Tego mi trzeba o pierwszej w nocy, plus toalety, bo herbata okazuje się nadzwyczaj moczopędna... Teraz oczekuję tylko komentarzy w stylu: "początek był niezły, a potem nastąpił rozpad i związek uległ rozdrobnieniu, a następnie całkowitej degradacji, no ale gratuluję dobrego gustu filmowego, mademoiselle Lili. Proszę, nie pisz więcej takich postów". Wiecie, jak was kocham. Enjoy.