sobota, 18 maja 2013

płacz melancholii, lej pełen rozpaczy

 brak nowości

And who said that Jeff Buckley ever died it is known that he died phisically, but the way he touches the soul of every person that makes his presence eternal - to takie prawdziwe, ktoś przetłumaczył moje myśli na ludzki język... Jestem w bardzo podniosłym nastroju, targają mną niewysłowione uczucia. Głos Jeffa Buckleya wnika w moją duszę, mąci w niej, sprawia, że pragnę, by tuż obok mnie zmaterializowała się miłość. Jakaż jestem krucha, poddaję się muzyce, oddaję jej swoje serce, mimo że wiem, iż wpędza mnie ona w kiepski nastrój. Ale gdy ten delikatnie zachrypnięty głos rozbrzmiewa w mojej głowie, mam ochotę wybuchnąć, zacząć się rozpływać nad cudownościami tejże chwili. Niestety ciężko jest to zrobić, gdy wszyscy domownicy śpią i nikt nie zwraca na ciebie swej uwagi, a przecież na tym całe rozpływanie się polega. Jestem rozchwiana emocjonalnie i rozkojarzona. Kiedy powinnam myśleć o rzeczach przyziemnych, zatapiam się głęboko w marzeniach, a kiedy powinnam siedzieć z głową w chmurach, zaczynam zastanawiać się, jak sobie dam radę w szkole. Trochę mnie to dobija. Miałam wewnętrzną ochotę napisać tutaj o tym. Dzisiaj wypełniłam internetowe podanie do szkoły. Kiedy je zawiozę, klamka zapadnie. Tak strasznie się cieszę, że już niedługo kończy się maj. Lubię ten miesiąc, ale w 2013 roku wszystko jest inne, odstaje od normy, także moja sympatia do maja trochę zmalała. Muszę się starać, by mieć dobre oceny, jest wiele sprawdzianów i spraw do zrobienia, niestety mój mózg się przegrzewa i bagatelizuje powagę sytuacji. Fakt, w tym tygodniu napisałam kilka prac, które zostaną pozytywnie ocenione, jednak zawsze mogło być lepiej. Liczę na to, że spełnię to, co postanowiłam sobie na początku roku szkolnego, a mianowicie - osiągnięcie średniej 5,7 tylko po to, by nie być monotonną. Na dzień dzisiejszy to mój priorytet, który jest w stanie zaspokoić moje ambicje względem zakończenia edukacji w gimnazjum. To byłoby doskonałe uwieńczenie trzyletniej nauki. Staram się tylko i wyłącznie dla siebie. Nie mogę się doczekać, aż dostanę do rąk świadectwo i dowiem się, czy moje marzenie się spełniło. Trzymajcie kciuki. Tymczasem kończę, bo pomimo mroźnego prysznica (w taki ukrop najlepszy!), jestem zlana potem. Przestaję logicznie rozumować. Mam ochotę na wodę.


niedziela, 12 maja 2013

weekendowe glowkowanie

 śmietniki

Chciałoby się rzec: nie wiem, co się ze mną dzieje. Nastała sobota, czas odpoczynku, meetingów i wieczornych balang. Wylądowałam w Gdyni, w plecaku aparat, żyć, nie umierać. A co wyszło? Żadnych fotek nie strzeliłam, bynajmniej nie tym aparatem. Trochę mi smutno, że w 2013 roku tak mało z niego korzystam, ogólnie owładnęło mnie rozkojarzenie totalne, nie mogę się na niczym skupić. Mam na myśli to, że zbliża się koniec roku, a ja zamiast o ocenach, myślę o wakacjach. Czuję się, jakby czas świętego spokoju właśnie trwał. Niech mnie ktoś sprowadzi na ziemię, muszę się jakoś wreszcie zmotywować! Sprawdziany z fizyki same się na szóstkę nie napiszą, a jak nawalę z rysunkami, to nie będzie kolorowo... Tego się najbardziej boję. Za nic nie potrafię dobrze narysować promieni przechodzących przez soczewki, nawet względnie precyzyjnie. Ostatnio przez mój umysł przewija się wiele znaków zapytania (nie chciałam się kompromitować, pisząc "zapytajników", ale przyznacie, to dość zabawny neologizm) dotyczących różnych sfer życia. Na moje szczęście nie lubię szukać odpowiedzi na pytania w Googlach, dlatego pozwolę sobie je przedstawić. Pytania, nie odpowiedzi. Otóż zastanawia mnie, jak długo na moją skórę będą działały kosmetyki. Spieszę z wyjaśnieniem tego niezrozumiałego pytania (bez znaku, za to z zaimkiem pytającym): kilka dni temu zaopatrzyłam się w żel peelingujący do twarzy, który na moją skórę działa zaskakująco dobrze, ponieważ niedoskonałości stosunkowo szybko znikają. Niestety - organizm przyzwyczaja się do kosmetyków, dlatego ważne jest, aby je odpowiednio często zmieniać. I tutaj właśnie postawiłam znak zapytania: jak długo moja skóra jest w stanie "naprawić się" po zastosowaniu owego żelu peelingującego, bo w gruncie rzeczy to chyba jedyny, który ma na nią dobry wpływ. Do wspaniałego kremu z Perfecty moja skóra też już się powoli przyzwyczaja, nawet po zmienionym składzie. Może tutaj warto zadać kolejne pytanie: czy jest możliwość, że organizm nie przyzwyczai się do kosmetyku? Kurczę, będę o tym myśleć do końca wieczoru. Na szczęście koniec jest bliski. Zostawię was z tymi pytaniami i cytatem autorstwa Kogośtam, który parę tygodni temu zagościł w moim telefonie (od kilku miesięcy w ogóle nie znalazłam w książkach pięknych zdań, to trochę smutne): Mogę żałować za kłamstwa, za zmartwienia, za nieszczęścia, ale gdybym teraz umierał, nie wiedziałbym, jak żałować za miłość. Gwoli ścisłości, mentalnie żyję sobotą, szkoda, że ten post już nie.

środa, 8 maja 2013

physical graffiti

 palemka

Szczerze mówiąc, nie chce mi się siedzieć w internecie, kiedy mogę oglądać House'a. Jestem już w czwartym sezonie i akcja się rozwija, zaraz Amber będzie umierała, House obdarzy Cuddy miłością i zniszczy ten cudowny związek więzieniem, a potem rozwali jej połowę domu. Jakby nie patrzeć, czwarty sezon oglądam już trzeci raz... Tak sobie dzisiaj czytałam wypowiedzi ludzi na temat płacy patomorfologa i wywiad z patomorfologiem. Załamałam się trochę, jak się dowiedziałam, że taki patomorfolog w Polsce zarabia (chyba) najniższą krajową, bo niecałe 1200 zł. Ha, ha, to chyba jakieś kpiny, w sklepie lepiej zarobię, nawet nie muszę być po studiach. Teraz mi smutno, bo bardzo podoba mi się ta specjalizacja, nie wiem do końca, dlaczego, ale biorąc pod uwagę fakt, że nie ma się dyżurów i praktycznie siedzi się przez cały czas w laboratorium, badając tkanki, to bardzo przyjemna praca. Na zachodzie płacą lepiej. W Polsce jest tylko czterystu patomorfologów, z czego większość jest już po sześćdziesiątce. Wiele osób po prostu wyjeżdża, bo jak tu założyć rodzinę, kiedy ledwo można wyżyć z tej pensji? Jeśli do ukończenia przeze mnie studiów ta sytuacja się nie zmieni, to chcąc nie chcąc, będę musiała wyemigrować... A uwierzcie, nie chcę. Koniec smutów. Jutro mam standaryzację, napiszę testy gimnazjalne po raz czwarty, bardzo (nie)fajnie, ponadto jadę do sądu - jaśniejsza strona jutrzejszego dnia. Rozprawa o rozbój, like it. Oby potrwała dwie godzinki, bo nie wiem, czy chce mi się tam dłużej siedzieć. Czy u was też dzisiaj było tak gorąco? No dobra, chciałam tylko wylać swoje żale dotyczące zawodu, który chcę w przyszłości wykonywać, tak mnie to zdenerwowało... Ponadto chyba założę Facebooka. Już czas. Za tydzień zrobię to. Mój pierwszy raz. Okay, drugi, ale pierwszy raz będę z niego korzystać. Boję się, że nikt mnie nie zaprosi do znajomych, że okaże się, iż nie mam znajomych... Naprawdę wolę House'a! I Led Zeppelin. Ola narobiła mi na nich ochotę.
7 tygodni do wakacji, 56 dni do ogłoszenia list przyjętych do szkół, 58 dni do Kings Of Leon i Open'era, 71 dni do Hiszpanii.

piątek, 3 maja 2013

Yeah, I'm afraid of sharks. But not the dark.

 bonfire, ludzie

Mam trzy głowy, ale na szczęście ich tu nie widzicie. Hej, ho, wróciłam o siódmej z ogniska. Noc minęła mi zimno, śmierdząco, nerwowo i ogólnie do kitu, ale wieczór był udany. Stwierdzam, że pogoda, którą mamy za oknem, nie jest odpowiednia na spanko w namiocie, mimo trzech warstw ubrań, koca i śpiwora. Gratuluję sobie samej, że nie wzięłam dodatkowych skarpetek. Wchodząc pod prysznic, czułam się jak dziecko wojny, które wróciło z porannej bitwy, i mimo szorowania, nie pozbyłam się całkowicie piętna dymiącego ogniska - moje włosy nadal śmierdzą. Miałam dzisiaj wyjątkowego pecha również co do wody, rozumiecie to? Dwie godziny temu weszłam zadowolona do łazienki, ciesząc się ze wspaniałomyślnego postanowienia, odkręciłam kran i napełniłam wannę. Wszystko ładnie, pięknie, ale okazało się, że woda jest letnia. Nici z mojego wieczorku relaksacyjnego. Wróciłam do pokoju zła, no i czysta, jeden plus. Mam ochotę dzisiaj pisać takie krótkie zdania z jednym orzeczeniem, ten palec wskazujący sam wędruje do kropki... Jakby nie patrzeć, taki wczesny powrót do domu sprawił, że zrobiłam wiele pożytecznych rzeczy. Dostarczyłam sobie rozrywki w postaci Simsów i trzech odcinków House'a, sprzątnęłam cały pokój, bo jak szaleć z czystością, to na całego (noc w syfie zdecydowanie nawraca), no i... nie wiem, co, ha, ha, mało jadłam! Wpadłam na świetny pomysł, którego nie zrealizuję, a mianowicie picie szklanki wody co dwie godziny. W ciągu dnia mogłabym pić około sześciu 250 ml szklanek wody, żeby zrównoważyć poziom płynów w organizmie, bo na razie tylko sprawiam, że mój organizm się odwadnia. No dobra, nie jest jeszcze ze mną tak źle, przynajmniej pod względem napitku. Ale widziałam dzisiaj w telewizji zapowiedź jutrzejszego "Dzień dobry, TVN", w którym będą mówić o tym, jak pozbyć się u dzieci "nadprogramowych kilogramów". Pokazali w tej zapowiedzi dziewczynkę, która sięgała po słodycze, no i tak stwierdziłam, że ona jest mną. Aaa, to straszne. Chyba nagram sobie ten odcinek, może powiedzą coś odkrywczego, poradzą, jaką dietę należy stosować, by poprawić sobie samopoczucie czy pozbyć się słodyczowego nałogu. Sorry, I'm addicted. Bo jak tak patrzę na moje codzienne wędrówki do kuchni przypominające trochę te z Władcy Pierścieni (w sensie, że takie... ważne i decydujące o być czy nie być), to wychodzi na to, że 80% moich posiłków to słodkie. Dzisiaj na przykład zjadłam dwie miski Cini Minis, dwa ciepłe lody z Biedronki i pierś z kurczaka. WIDZICIE?! Straszne. A jak do tego dodać dwa kubki herbaty z łyżeczką cukru i kilkanaście łyków Coca-Coli, to... Aż pomyślałam, żeby zjeść sobie winogrona, ale jest noc i w sumie nie mam ochoty. Zanudziłam was tym postem, już chyba setny raz piszę o mojej niewłaściwej diecie, to nudne. Powinnam teraz napisać na początku postu, żeby nikt go nie czytał, ale tego nie zrobię, bo jestem śpiąca, leniwa i ogólnie nikt mnie nie posłucha. Heheszki. Wizja przyszłego tygodnia i fakt, że nie sięgnęłam do stosu kartek z informacjami na sprawdziany, sprawia, że mam ochotę się pochlastać, ewentualnie zadzwonić po mojego sobowtóra, by się tym zajął za mnie... W takich chwilach chciałabym być psem, najlepiej Easym. W gruncie rzeczy jesteśmy do siebie podobni - oboje lubimy słodkie lenistwo i jedzenie.