czwartek, 31 maja 2012

"sama Lilka, Lilka sama"

 smutno dziś na dworze, zapowiada się na długi deszcz

Chciałabym, żeby moja wena twórcza powróciła do mnie na dłużej niż tydzień. Pragnę przełożyć wszystkie negatywne emocje na słowa, stworzyć z tego historię. Nie umiem. Przeżyłam dzisiejszy stres związany ze sprawdzianem, pokazem tanecznym i recytacją wiersza. Sprawdzian poszedł mi w miarę dobrze, z pokazu dostałam szóstkę, mimo że był beznadziejny i powtarzałam go przed północą, z wiersza tak samo sześć. Jestem zadowolona. Teraz uciekam jak najdalej, byleby nie uczyć się gramatyki i przebrzydłego słowotwórstwa... Czy naprawdę muszę umieć wszystkie przykładowe funkcje formantów słowotwórczych przedstawionych w tabelce? Oby nie, bo się tego na pamięć nie chcę uczyć. Chce mi się spać, zrobię sobie chyba kawę... again. Od wczoraj mam pofalowane włosy, wyglądam mniej więcej tak. Próbuję robić warkocze dobierane, ale mi się nie udaje, nie potrafię opanować tej techniki. Trochę mi z tego powodu smutno. Stwierdziłam, że lubię się kąpać w nocy, zaraz po wyjściu mojej siostry z łazienki; wtedy w powietrzu unosi się cieplutka para wodna i uprzyjemnia mi prysznic. Miałam dzisiaj strasznie pocieszny sen, a mianowicie mój mózg wykreował idealną żabcię wziętą wprost z komiksu/bajki o czarodziejkach WITCH, która wyszła z terrarium MOJEGO żółwia. Szkoda, że nie pamiętam tego snu, bo był taki rzeczywisty i beztroski (to chyba z okazji jutrzejszego święta dzieci). Dajcie mi żółwia...

środa, 30 maja 2012

Nie, nie istnieje cos takiego jak dobra smierc.

 me and my vicodin

Wklejam nieaktualne zdjęcie mej twarzy i nieaktualne zdjęcie moich leków, bo na dzień dzisiejszy biorę jedynie Belissę (pomijając Zyrtec, wapno i maść przeciwświądową i przeciwuczuleniową). Miałam napisać coś na temat tego suplementu diety, ale powiem tylko tyle, że paznokcie jak się rozdwajają, tak się rozdwajają, chociaż rzadziej, a na wygląd moich włosów nie działa nic poza nożyczkami; skórę mam taką, jak wcześniej. Biorę to ze względu na paznokcie, teraz sobie kupię w Yves Rocher bazę wzmacniającą do paznokci, żeby coś jednak zrobić ponad pałaszowanie tabletek, które i tak nic nie dają. Lubię faszerować się chemią. Jestem sfrustrowana moją proponowaną oceną z geografii, która na dodatek się waha, czyli cztery na pięć. Miałam taką małą nadzieję, że nic nie będę musiała robić, żeby mieć tą piątkę, ale niestety słabo było u mnie w tym półroczu z geografią i w przyszłym tygodniu sobie to poprawię na pozytywną ocenę, żeby nie mieć żadnej czwórki na świadectwie, po co mi. Nastawiam się na to, że w liceum będę się uczyć o wiele gorzej, więc teraz powinnam się pocieszać piękną średnią, zamiast płakać nad miernym poziomem mojej wiedzy ogólnej. Dodam, że mam aktualnie ochotę na rozwiązywanie zadań z matematyki, ale nie... jutro sprawdzian z fizyki i muszę wykombinować, jak zrobić rysunek okresu wahań wahadła matematycznego... Najgorsze jest to, że mój tata jest w delegacji i pewnie wróci wieczorem, grr, nie ma nikogo, kto mógłby mi to narysować i wytłumaczyć, google też nie pomagają. Zmiana pogody wprowadziła mnie w nastrój zawieszenia, po prostu nie mam na nic siły. Przeraża mnie wizja piątkowego sprawdzianu z polskiego oraz pisania referatu na historię, a jeszcze bardziej przeraża mnie chwila, w której przedstawię ten referat na forum ludzi z kółka... Bezpośredni kontakt z ludźmi mnie deprymuje. Do kociołka beznadziejności dodam, iż w pół godziny zdołałam przeczytać zaledwie czternaście stron książki, robiąc przerwę na jedzenie, następnie ułożyłam się w pozycji pół-płodowej na fotelu i stwierdziłam, że zamknę na chwilę oczy, a po minucie czy dwóch powtórzę sobie wiersz. Tja, zasnęłam i obudził mnie głośniejszy dźwięk dochodzący z pokoju mej siostry. Nie powiem, w jakim stanie znajdowała się moja noga, myślałam, że umarła, bo nie mogła dojść do siebie. Nie lubię, gdy drętwieje, na dodatek praktycznie codziennie rano miewam skurcze łydki. Dzisiaj na przykład będąc w półśnie, opanowywałam sytuację, więc nie pamiętam bólu, ale nienawidzę tych chwil, oj, nie. Kiedyś krzyczałam, teraz sapię i stękam, masując coraz rozpaczliwiej. Zanudzam, wiem. Odchodząc od tematu mojej osoby: wpadłam dwa dni temu na ciekawą stronę fit-up.pl, na której są zamieszczane artykuły dotyczące zdrowej diety, nowinek ze świata żywności, że tak powiem, i różne aplikacje do obliczania swojej idealnej wagi, wymiarów, kalorii, innych bzdetów. Jeśli kogoś interesują tego typu rzeczy, to może się rozejrzeć; niestety te artykuły są dodawane raczej rzadziej niż często, co jest minusem, ale treści uniwersalne można czytać o każdej porze dnia i nocy. Miałam dzisiaj obejrzeć film o tytule "Cieplarniane szwingle", ale nie starczyło mi czasu. Mam nadzieję, że jutro go wynajdę (czas), bo film jest na temat dziury ozonowej, a to dość interesująca sprawa, bo pamiętam, że w zeszłym roku moja nauczycielka chemii mówiła, że dziura ozonowa to fikcja. Zastanawiam się, dlaczego to powiedziała, skoro wszelakie źródła naukowe donoszą, iż taka dziura istnieje. Przeskakuję z tematu na temat, generalnie jestem więcej niż śpiąca. Nie chcę pić kolejnej kawy, dlatego też idę pod prysznic, on mnie orzeźwi chociaż na chwilę. Muszę doszlifować fizykę. CHOLERNE OKRESY WAHAŃ. Powinnam napisać ten sprawdzian na piątkę, inaczej będę na gorących krzesełkach, a nie chce mi się zdawać z kolejnego przedmiotu, grr. To wszystko przez beznadziejną tróję minus z jakiegoś sprawdzianu z początku półrocza... Pozostały nam dwa działy z trzeciego tomu, pewnie dojdziemy do połowy drugiego działu przed wakacjami. To chyba dobrze, bo będzie dużo czasu w następnej klasie, by powtarzać wiadomości ze wszystkich trzech lat na testy. Wyczerpałam już wszystkie pomysły na dzisiejszy post, więc życzę wam spokojnej nocy. I, uwaga, słucham Nirvany. Nie lubię tego zespołu, jakoś ich muzyka nie przypadła mi do gustu, jest taka mdła. Przełączę na Placków, a co mi tam, muszę zastosować terapię plackową, gdyż cały dzień chodzi mi po głowie piosenka Rihanny "Where have you been" i śmieję się sama z siebie, że słucham jakiegoś buczenia; ale wpada w ucho, a Rihannę akurat lubię. Jak tego słucham, to myślę sobie, że w gruncie rzeczy ten, hm, utwór jest naprawdę smutny i w głosie panny Er słychać prawdziwe cierpienie. Zauważyliście, że zaczęłam analizować dosłownie wszystkie teksty, na jakie się natknę? Nawet tytuł dzisiejszego posta przeanalizowałam dokładnie... i tak naprawdę nie zgadzam się z tym zdaniem, ale jest to cytat, więc... niech już zostanie. Już dziesiąta, a ja nadal w ubraniu. SKANDAL! Dobranoc!

wtorek, 29 maja 2012

chemiczna reakcja, histeryczna i bezuzyteczna

 feets are everywhere

Nie będę dzisiaj psioczyć (no może trochę) i powitam, a zarazem pożegnam, was moim dzisiejszym opowiadaniem napisanym w ramach zadania domowego z polskiego. Nie podoba mi się, bo jest oklepane i takie nijakie, poza tym mam tam parę kluczowych powtórzeń i nie zamierzam ich zmieniać. Ale jakoś chcę urozmaicić dzisiejszy post, bo przecież nie będę pisać o sprawie dnia, czyli dokumencie nakręconym przez BBC na temat polskich i ukraińskich kibiców, który dzisiaj wypłynął na światło dzienne. Powiem wam tylko, że jestem zadowolona, iż mam w proponowanych ocenach piątkę z historii (mam nadzieję, że swoim referatem poprawię to na szóstkę) i piątkę z matematyki; liczę też na szóstkę z techniki, ale nie wiem, jak tam pani zdecyduje. Żeby nie przedłużać, wklejam opowiadanie, które pisałam w przerwach w wysyłaniu pracy na konkurs. Si, si, zdecydowałam się wziąć udział w konkursie z moją marną pszczółką; może zostanie przynajmniej wyróżniona... zdjęcie pojawiło się na blogu tu. Ta-da:

     Kiedy pociąg gwałtownie zatrzymał się na stacji opatrzonej prostym napisem "Tomaszów Mazowiecki", wysiedli ramię w ramię, panna z przodu, pan za nią. Skierowali się ku tunelowi, który miał ich zaprowadzić na ruchliwą ulicę, pogrążoną w mroku. Trzymali się za ręce, gdy kroczyli podeptanym przez miliony osób chodnikiem, ich oczy prześlizgiwały się po fasadach kamienic i niewielkich posiadłości na obrzeżach miasta, zarazem znajomych, jak i dawno już zapomnianych.
     Pan nieśmiało spoglądał na pannę, pamiętając sytuację sprzed wieków, kiedy to w białym domu, przy okrągłym stole wyjętym wprost z legendy o królu Arturze, wywiązała się zaciekła kłótnia, pogrążając ich w nieszczęściu na wiele lat. Panna wciąż uciekała od niego wzrokiem, ściskając jego rękę z nieznaną mu dotąd siłą, myślami także krążąc wokół zamierzchłych czasów.
     - To już za rogiem - zatrzymała się. W jednym momencie umilkł stukot obcasów, a może to ich serca ze strachu zamarły w piersiach?
    - Boisz się? - spytał cichym głosem. - Po prostu tam wejdziemy, usiądziemy przy stole i dokończymy to, co niedokończone.
     - W porządku, Julianie.
     Pierwszy raz od ich ponownego spotkania wypowiedziała jego imię. Wówczas jej głos przybrał nieco posępną barwę, pomieszaną z nutą czegoś w rodzaju zakurzonej miłości, wołającej o pomoc i uwagę. Starali się oboje przezwyciężyć własne słabości i weszli do domu o białych ścianach, które zdołały spłowieć na przestrzeni lat, gdzie znajdował się bardzo ważny dla nich pokój. Domu nie zamieszkiwał nikt, stał się własnością miasta; ta nietuzinkowa para odważyła się zakłócić jego spokój. Było to przestępstwo karane w świecie pozostawionym przez nich tylko na tę jedną noc, tylko na ten jeden dzień; teraz dla nich czas przestał istnieć.
     Zasiedli przy okrągłym stole, ona w zielonej sukni z marszczonego jedwabiu i sandałkach na obcasie, on w czarnym garniturze i w białej koszuli bez krawata. Złożyła ręce na podołku, zacisnęła usta i wbiła wzrok w jego poznaczoną trzydniowym zarostem twarz.
    Zaczęli. Rozmowa trwała jedną noc i jeden dzień, z pokoju przeniosła się do parku w Tomaszowie, najbliższemu ich sercom, gdzie ich szept porwał zimny wiatr, zachowując dla siebie każdą pojedynczą tajemnicę i całą niezwykłą radość tej pary.
     Pożegnali się na rozstaju dróg, szczęśliwi, pogodzeni z sobą i z losem, który ich rozdzielił, ze świadomością, że nie połączą się na powrót. Ich życie toczyć będzie się dalej, każde odrębnym torem. Na koniec panna odezwała się do pana:
     - Obiecaj mi coś, proszę.
     - Co takiego, moja najmilsza?
     - Obiecaj mi, że uśmiechem będziesz zwyciężać każdy dzień, bez względu na to, co cię spotka. Od dzisiaj do końca.

Ogólnie opowiadanie jest nawiązaniem do wiersza Juliana Tuwima "Przy okrągłym stole". Cóż, być może będę żałować umieszczenia go tutaj, ale niech będzie. Uważam, że tekst pomimo ponurego nastroju, niesie ze sobą nadzieję i taką ukrytą radość. Do czego to doszło, żebym analizowała własne "dzieło"... Może zakończę tym akcentem dzisiejszy post, pójdę się umyć i kontynuuję czytanie powieści o "wirolach" oraz ostatnich ludziach na Ziemi. Miłego wieczoru, guys. ("To ja, ten sam, od tylu lat sam. Bo ciebie mi brak." - słucham Comy, nie mogłam się powstrzymać od cytatu.)

poniedziałek, 28 maja 2012

Méfiez-vous des apparences.

 spin the sky

Hej, ho. Przeżyłam jakoś i wczorajszy, i dzisiejszy dzień. Mam wielką ochotę pojechać na rowerze gdziekolwiek, by się odstresować; w takich chwilach żałuję, że mieszkam tak daleko od morza, bo chętnie bym posłuchała jego szumu bez całej tej otoczki turystów... Niestety jest już czerwiec i ciężko jest znaleźć kawałek prywatności na plaży czy gdziekolwiek, a szkoda. Mówię tak i mówię, a nauka czeka. Jutro mam nieszczęsny sprawdzian z polskiego. W ogóle nie wiem, jak sobie poradzę przez najbliższe tygodnie, ale liczyłam sobie już średnią i w najgorszym przypadku, który jest naciągany, będzie ona wynosiła powyżej pięciu, czyli okay, nie jest źle, ale mogłoby być lepiej, bo najlepszy przypadek, totalnie niemożliwy, to 5,56. Co ja się przejmuję, jejuś... Żałuję paru rzeczy, których wczoraj nie zrobiłam podczas mojej "podróży" do Gdyni, ale może w przyszłości jeszcze zdarzy się okazja, by to naprawić. Chyba muszę zacząć pałać optymizmem, bo to moje "ludzie są beznadziejni i świat jest beznadziejny" po obejrzeniu apokaliptycznego filmiku o GMO jest, no, niezbyt, jakby to powiedzieć, dobre; pogrążam się tylko w smutku i tak naprawdę jestem ograniczona. Oh my, dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę! To była ironia, oczywiście od zawsze jestem ograniczona i moja wrodzona nieśmiałość nie pozwala mi nic konkretnego zrobić, ale ja się za siebie wezmę. O czym ja piszę, ludzie! To chyba przez te ckliwe songi... "so say goodbye to love and hold your hand up high"... i chyba przez wczorajsze kazanie księdza "nie zmarnujcie swej miłości". Mogłabym tutaj napisać cały esej na temat marnowania życia i miłości, ale brak mi na to sił. Tak, znów biję do mej goryczy dotyczącej tego niewdzięcznego wieku, w którym żyję, a właściwie tego niewdzięcznego żywota mego. Podkreślę więc, jak bardzo chciałabym mieć żółwia oraz jak bardzo chciałabym zostać ptakiem (żartuję). Podzielę się z wami uśmiechem ze, skądinąd starego, zdjęcia, i wynikiem badań mikroflory bakteryjnej mej dłoni, która dotykała i brudnych rzeczy w szkole, i brudnych pociągów, i brudnego telefonu, bla, bla, bla - czwóreczka (tego się nie spodziewaliście, co?!). Miłego dnia.

niedziela, 27 maja 2012

tell me sweet little lies

 jadę za chwilę do Gdyni posiedzieć na skwerze

sobota, 26 maja 2012

przyjdz juz do mnie

 klucz

Przeżyłam dzisiaj dzień pełen zawirowań i nadal jest mi smutno, że nie ma mojego pocieszyciela w zasięgu ręki, z którym muszę obgadać parę bardzo ważnych spraw związanych z lipcem. Pozwólcie, że posnuję trochę swą opowieść na temat dzisiejszego dnia, abyście mogli spokojnie usnąć. Mam nieco melancholijny nastrój, ale nie przeszkadza mi on w pisaniu tego posta. Zaczynam. Musiałam zwlec się z mego łoża o godzinie ósmej zero zero, co już kwalifikowało poranek do porażki dnia, mimo że dzień był interesujący. Wręczyłam mamie na wpół śpiąc słodkości i wypowiedziałam życzenia, które ułożyłam naprędce myjąc zęby, a które mi nie wyszły; wyglądało to mniej więcej tak - "mamusiu, chciałabym ci podziękować za to, że jesteś. Kocham cię. Chciałabym ci podziękować za to, że... eee... (pauza) Za to, że... (pauza) Że znosisz nasze fochy i... (pauza)", na co mama "oj, nic już nie mów, jeszcze śpisz", ale się ucieszyła. Wyjechaliśmy z małym opóźnieniem, chociaż zdążyliśmy na mszę przed wyznaniem grzechów. Byłam oburzona skandalicznym zachowaniem księdza, który nie mógł trafić mi z Ciałem Chrystusa do ust, pff. Później impreza, jedzenie, duperele, dobry tort-jeż i powrót do domu pociągiem. Stojąc przed furtką oznajmiłam siostrze, że nie mam kluczy, na co ona "ja też nie mam kluczy". Pół godziny przesiedziałyśmy na tarasie wydzwaniając do rodziców i babci (z tego wszystkiego musiałam wziąć kredyt, który na nic mi się zdał), a potem poszłyśmy do sąsiadów przeczekać chwilową bezdomność. Spędziłyśmy całkiem miłe popołudnie i wieczór, zdążyłam zakolegować się z żółwiem o imieniu Twardziel i pofikać na trampolinie, z czego się bardzo cieszę; dochodzi do tego przyjemna rozmowa na ciekawe tematy. Nie żałuję, że zostałam tam dłużej niż powinnam, bo wiersza nauczyłam się w dwadzieścia minut (później go doszlifuję), a pokój sprzątnę sobie jutro. Podsumowując: I want you! (melodia z piosenki KOL - I want you), czyli bardzo, ale to bardzo pragnę być posiadaczką pięknego żółwia bądź żółwicy o imieniu Bernard / Bianka (wymyśliłam na poczekaniu). Na koniec mej fascynującej historii przytoczę z pamięci dwa ostatnie wersy "Trenu VIII" Jana Kochanowskiego - "Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje, a serce swej pociechy darmo upatruje". Dobranoc, tęsknię za wami, moi kochani przyjaciele.

piątek, 25 maja 2012

don't give in to yesterday

moje krzywe zęby

Przymierzam się i przymierzam do napisania tutaj, ale jakoś tak brak czasu, brak chęci, brak wszystkiego. Dopada mnie wiosenny leń i natłok spraw do załatwienia. Na szczęście dobrnęłam do końca szkolnego tygodnia, wszystko u mnie w porządku, nie martwcie się. Co do jutra, to zerwę się z komunii i przyjadę do domu się uczyć, tak to już bywa niestety. Właśnie ostatnio zastanawiałam się, co zrobić ze swoim stypendium. Miałam zakupić notebooka, ale stwierdziłam, że się trochę pospieszyłam z tym postanowieniem, bo za te pieniądze nie kupię jakiegoś ciekawego sprzętu, tylko HP mini, który nie podoba mi się wizualnie i ma słaby procesor. Stąd też postanowiłam poinformować rodziców o moim planie założenia lokaty. Ja niczego nie tracę, pieniądze mi rosną przez wakacje, potem zastanowię się, czy pozostawić jej na kolejne dwa miesiące na lokacie, czy coś z nimi zrobić. Poza tym wszystkim zamierzam w wakacje zainwestować w industriala w moim prawym uchu. Ale jestem pomysłowa, ho, ho! Może dzięki niemu będę spinać częściej włosy, czego wręcz nie lubię robić (chyba że jestem w domu i mogę wyglądać byle jak)... Czy miałam się jeszcze czymś pochwalić? Raczej nie. Zabieram się do zrobienia zakładki na plastykę, nawet mam pewną koncepcję. Zakochałam się od nowa w "One" U2 (z M. J. Blige) i "Speak in Tongues" Placebo, ach. Chcę na ich koncert!!!!!!!!!!!!!!! Zawieźcie mnie na Coke'a, proooszę...

środa, 23 maja 2012

getting better

 Madzia / Wawa

Piękną mamy pogodę od paru dni, nieprawdaż? Mimo tego ja nie wyściubiam nosa poza dom (pomijając szkołę i kościół) ze względu na sprawdziany, które piętrzą się i gotują w moim kalendarzu, i naukę z nimi związaną. Dzisiaj jest TEN dzień, w którym nie przewiduję większych stresów (ewentualnie pouczę się z fizyki), ponieważ na trzeciej godzinie lekcyjnej dnia jutrzejszego wyruszam do Gdańska na Polibudę i zajęcia w ramach Festiwalu Nauki. Już chyba o tym wspominałam wcześniej. Zamierzam zostać w Gdańsku i załatwić nareszcie sprawy związane z biblioteką, ale nie wiem, jak tam z moją szkołą jest, czy mnie puszczą, czy każą wracać do domu... w każdym razie spróbuję jakoś się wydostać spod ręki nauczyciela dzięki magicznej kartce ze zwolnieniem. Jutro się dowiem. Co do dzisiaj, to jestem zła. Rano mój humor w dziesięciopunktowej skali otrzymał piękną siódemkę, po południu ocena spadła do pięciu, a teraz właściwie nie wiem, możliwe, że jest to szóstka, ale może to ulec zmianie do wieczora. Dobra, nieważne, jestem zła, ponieważ nie napisałam sprawdzianu z geografii na piątkę, a miałam już nie mieć czwórek, bo nie wiadomo, jak to z moją oceną na koniec roku... raczej wątpię, żeby mi facio wystawił szóstkę, bo nie chodziłam przez to półrocze na zajęcia dodatkowe ze względu na projekt, a on wyraźnie powiedział w pierwszym półroczu, że "podwyższy ocenę na koniec, bo w drugim semestrze wszystko się krystalizuje i widać, komu zależy, a komu nie", coś takiego. Ja nie chodziłam... to pewnie mi nie podwyższy, a mam już dwie czwórki, więc lipa trochę. Obym nie miała dobrego na koniec, bo się zaszlachtuję normalnie. Żale i żaliki, z matmy za to dostałam pierwszą w tym roku pionę ze sprawdzianu, jaram się jak pochodnia (ironia). W niedzielę będę kuć wiersz na czwartek oraz na pytanko z biologii, bo przeczuwam, więcej, jestem prawie pewna, że zostałam dziś jedną z kandydatek. A wszystko przez Patrycję. No cóż, wybaczam, mam tylko nadzieję, że nie dostanę kiepskiej oceny... dużo niż mało mam do nauczenia. Głupia szkoła, chcę wakacje. Nie mogę wszystkiego ogarnąć w sobotę, bo jadę na komunię, grr. Jadę tylko dlatego, że mam ochotę na dobre ciasto, ale jestem... inaczej zostałabym w domu i zajęła się sprawami szkolnymi. Nawet zastanawiam się, czy tak przypadkiem nie zrobić. Głupia_szkoła_2. Tymczasem słucham Myslovitz...

poniedziałek, 21 maja 2012

it's easier to keep falling

nasze brudne buty


Wczoraj zapomniałam napisać, że w sobotę odbyłam całkiem miłą rozmowę w pociągu Intercity, którym udało mi się, po półgodzinnym oczekiwaniu na własny, pojechać. Rozmowa była o rzeczach przyziemnych, jednak uśmiecham się pod nosem na wspomnienie opowieści pewnej pani jadącej z Wrzeszcza do Olsztyna o mężczyźnie w futrze. Była zima, w pociągu grzali na potęgę, cały przedział się rozebrał z płaszczy i kurtek, a osobliwy pan siedział w futrze, obok niego kobieta cierpiała katusze i żaliła się do innych pasażerów, że jest jej gorąco. A pan nic. Sądzili, że może nie ma nic pod spodem, ale pokazał im pod koniec jazdy, że owszem, ma, nawet ujrzeli kawałek jego kalesonów! Czasem właśnie takie indywidua się spotyka w pociągach. A dzisiejszy dzień był nudny, bo spędzony w szkole, i chociaż nie było kartkówki z niemieckiego, to nawet nie poprawiło mi to humoru. Ponadto boli mnie głowa. Mama jest dzisiaj w domu i zrobiła mi makaron ze śmietaną, bo dzisiaj jest wg mnie za gorąco na zupę; zjadłam połowę, powiedziałam, że jestem pełna, a teraz znów jestem głodna. Dobra, zabieram się za biologię i uczing na matematykę, bo jutro przerażający sprawdzian z funkcji, a ja, mimo że je rozumiem, to popełniam błędy, więc mam nadzieję, że nauczę się przynajmniej na tą nieszczęsną czwórkę. I nawet pójdę jutro na konkurs o pszczołach, nie będę się przejmowała, że nic nie umiem, pójdę i będę miała odhaczony konkurs w dzienniku, zawsze to coś, nawet jeśli już mam jeden konkurs wpisany. Poza tym dowiedziałam się, że w czwartek jadę na Politechnikę Gdańską, bo mamy festiwal nauk i pani łaskawie mnie weźmie... supcio. Lecę po coś słodkiego (ha, od soboty jem normalnie, jestem szczęśliwa z tego powodu).

niedziela, 20 maja 2012

grow my hair, I wannabe Jim Morrison

 nie siadajcie na krzesła po deszczu robiąc zdjęcia (będę was nimi zamęczać)

Na początek oznajmię nie po raz pierwszy, że... ZAKOCHAŁAM SIĘ W MOJEJ NOWEJ BLUZCE!! O matko, ona jest przepiękna! To nic, że jest taka prosta, ale ja lubię prostotę, proste jest piękne. Jeszcze nigdy nie jarałam się ani jednym ubraniem z mojej szafy tak bardzo jak tą bluzką. Nie wiem, czy przesadzam, ale ją uwielbiam. I uwielbiam Union Jacka. Jaram się też, że Natalia ma TOMSY i razem z moimi Convami są małe CONTOMsy (ewentualnie CONTOMSIKI, ale z sikami nie wygląda zbyt ładnie). Nie wiem, czy wypada komentować wczorajszy wieczór, łażenie boso w nocy po wyludnionych ulicach przez dziewczyny (ja oczywiście grzecznie szłam tanecznym krokiem) i takie tam czyny niecodzienne... W każdym razie jestem zmęczona. Tyle na temat wczorajszego wieczoru. Poza tym jutro jest poniedziałek, czyli projekt, na który nie idę, bo zwyczajnie nie mam gotowej prezentacji; kartkówka z niemieckiego z trzydziestu słówek i odmian w czasie przeszłym, wszystkiego już się ładnie wykułam w piętnaście minut; sprawdzian z edukacji ekologicznej, czyli materiał traktujący o katastrofach ekologicznych - muszę znaleźć w necie i poczytać, bo to były prezentacje i "nikt nie notował, więc zrobię wam sprawdzian". Boję się wtorku, boję się środy i czwartku, i piątku, i w ogóle chcę do domu już. A, sorry, jestem w domu. Głupia szkoła, głupie wszystko. Chodźcie, moi przyjaciele, moi ukochani, tęsknię za wami.

czwartek, 17 maja 2012

... choroby ciag dalszy.

 focie z ogrodu

Hello, moje bowelsy dzisiaj naprawdę dały mi w kość. Sikam odbytem (wybaczcie za ten niesmaczny zwrot, ale muszę go użyć, gdyż jestem bardzo zła). Z tego też powodu jutro nie jadę do Gdańska i nie spotykam się z Karoliną. Chyba się popłaczę. Dostałam dietkę rozgotowany ryż, gotowana marchew i banan zmiksowane w odrażającą papkę. I tak przez dwa dni. Moim dzisiejszym śniadaniem była tabletka Laremidu, parzona mięta i woda, a na drugie śniadanie zjadłam dwanaście sucharków z Biedronki. How sweet. Rano temperatura mego ciała oscylowała pomiędzy 37,8*C a 37,9*C, teraz zaś utrzymuje się na poziomie 37,5*C, ta-da. W ogóle obudziłam się cała mokra, ale nie tak wspaniale mokra jak w letni poranek, tylko tak chorobowo mokra, spocona. KOKOSPOKO, piszę o moim tragicznym wręcz stanie, no dooobra, boli mnie głowa tylko. Sprawdzian z historii poszedł mi niezgorzej, pewnie dostanę cztery. Nauczycielka wspaniałomyślnie dodała zadanie od siebie, w którym strzelałam i to jeszcze błędnie... Idę obejrzeć YCD, Igor came back! Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, ale z drugiej strony uwielbiałam Mateusza... ech.

środa, 16 maja 2012

fever, headache, what else?!

 wawa tajm

Siedzę w piżamie, mam głowę na kolanie i jestem w beznadziejnym stanie. Trochę przesadziłam, ale skakać i głośno się śmiać bym nie mogła. Nawet Beatlesów ustawiłam na minimalną głośność, co by mi bębenki nie wybuchły. Nie wiem, co mi jest, może to migrena, jutro idę do lekarza. Wczorajszego szkolnego dnia wolę nie komentować, przed szkołą chyba ze dwadzieścia minut spędziłam na wylewaniu łez i szeptaniu "o, matko, o, matko, jak ja się źle czuję". Tak, mogłam zostać w domu, ale to by mi weszło na ambicje. W każdym razie dzisiaj siedzę w domu, uczę się na jutrzejszą historię, o osiemnastej idę na mszę, po mszy spotkanie, następnego dnia o ósmej wybieram się do lekarza, zostaję w szkole do końca czwartej lekcji, wracam do domu, a w piątek jadę do Gdańska po prezent, w sobotę idę na urodziny i tak to będzie. No to ładnie. Mam nadzieję, że do piątku przestanie mnie ta głowa boleć, spadnie mi "gorączka" z 37,3 stopni do 36,6 i będę mogła normalnie funkcjonować na urodzinach. Bo jak nie, to będzie lipa. Chyba nie mam nic ciekawszego do napisania oprócz mojego kiepskiego stanu. Tak to już bywa.

poniedziałek, 14 maja 2012

no name

 widać wiosnę w pełni

Witajcie moi mili! Jest poniedziałek, na dworze niecałe dwadzieścia stopni lub mniej, a ja za chwilę wybywam do kościoła na majowe. I mimo że miałam się dzisiaj uczyć historii na czwartek (a to wszystko przez mój koszmar senny), to tego nie zrobię, odstawię to na jutrzejsze popołudnie. Po powrocie ze szkoły skończyłam nareszcie długo męczoną przeze mnie historię wampira Mariusa, teraz postanowiłam rozpocząć książkę, którą dostałam na urodziny, czyli, ho, ho, cztery miesiące temu. [...] Uff, nareszcie jest internet. Jak wróciłam z kościoła, to nie było, więc postanowiłam wymyślić sobie układ taneczny na w-f... Tancerką to ja nie jestem, ruszać się jak najbardziej nie potrafię, ale coś tam muszę pokazać, więc od niechcenia jest. Trochę cha-chy, trochę niewiadomoczego. Aktualnie słucham Jamal - DEFTO, podesłany przez Gosiaka, i jaram się tą piosenką już milionowy raz od jakiegoś czasu, tak samo jak "We found love" Rihanny, które ustawiłam sobie na budzik, bo mam już dość przebrzydłego "Summer boy" Lady Gje (tak, akurat na dzwonek wybieram coś niszowego). Z tego posta miało wyjść zupełnie co innego, ale niech już tak będzie. Jestem zbyt spocona, żeby wykrzesać ze swego mózgu coś więcej niż jakieś tam ple-ple. A! Chciałam nawiązać do mojego koszmaru sennego - był tragiczny. Przyśniło mi się, że mam sprawdzian z historii (a to nowość), no i tak bezczelnie ściągałam. Tłumaczyłam się potem pani, że to mój pierwszy raz, a pani stwierdziła, że skoro nie mam prawie nic napisane, to mogę to poprawić. Jeju, tak się stresuję tym sprawdzianem, że do czwartku będę miała podobne koszmary... Nie lubię historii, powiem otwarcie; a raczej nie lubię się na nią uczyć, o. A teraz powracam do "treningu" w warunkach domowych, potem prysznic i nowa książka. Spokojnego wieczoru, guys.

sobota, 12 maja 2012

only to be with you

 z ogrodu

Leżę na łóżku i nie wiem, co ze sobą począć. Jestem dzisiaj totalnie nie do życia, oczy mi się same zamykają, mogłabym tylko leżeć i leżeć, chociaż nie pogardziłabym rozmową z ukochaną osobą czy nawet drzemką w towarzystwie. Aż sobie włączę Bowiego, bo mi tak smutno. Co wam będę opowiadać o ostatnich dwóch dniach spędzonych w Warszawie, lepiej nie będę tego komentować, coraz częściej zwracam uwagę na to, że poza domem po prostu nie jestem sobą albo mój mózg rejteruje i przestaje pracować. Bezsensu. Obejrzałam wtorkowe programy wieczorne, przysypiając przy tym, i stwierdziłam, że cały dzień zmarnowałam na siedzenie w necie i sprzątanie, choć to drugie można wykluczyć z marnotrawienia czasu. Powinnam teraz wychodzić z kościoła, a nie mam sił nawet wstać z łóżka. Dobrze, że już mnie głowa nie boli, pogodę mamy godną pozazdroszczenia. Tja.

czwartek, 10 maja 2012

WARSAW NIGGA?!

so hipsta

Piszemy z naszego pokoju, w którym przy moim łóżku jest mokra plama. Natalia aktualnie rozmawia, ja natomiast mam zamiar przedstawić wam "Odę do Adama" oraz "Odę do Igora", napisane podczas długiej jazdy do stolicy. Tss.

Tytuł: "Oda do Adama".
Autor: ja i ona.

Och, Adam!
Ciągle o Tobie gadam,
Wszystkim koleżankom o Tobie opowiadam,
Ołtarzyk z Twoim zdjęciem posiadam.
Wszędzie się za Tobą rozglądam
I w łazience Cię podglądam.
Po H&Mie chodzę
I jutro się przez Ciebie rozwodzę.
Drapię się po nodze
I wtedy wychodzę.
Widząc Cię, dochodzę,
Nawet jak jestem w drodze.
Kocham Cię, Adamie,
Proszę, nie śpij dziś w piżamie.

Tytuł: "Oda do Igora".
Autor: ja i ona.

Drogi Igorze!
Przez Ciebie gwiazdorzę
I chociaż nie wiem, czemu
Nie mam już na rękach kremu.
Gdy tańczysz, klękam,
Przy Tobie wymiękam.
Twoja męskość mnie powala,
Znów na ziemię upadam!
Uwielbiam Twoje ręce,
Kiedy fapiesz w łazience!
Gdy odpadłeś z Ju Ken Dens,
Moje życie straciło sens.
A teraz szlocham,
Bo Cię kocham!

środa, 9 maja 2012

hungry again...

Przedstawiam wam mojego nowego kolegę, Mieczysława Brzęka, którego się nieco przestraszyłam, kiedy postanowił udać się do odległego o jakąś, zdaje się, milę kwiatka. Pozwolił mi się sfotografować i oto jest! Jestem już spakowana, choć nie do końca. Szczerze przeraża mnie ilość mego bagażu. W ogóle odchodząc od wycieczki, moja wychowawczyni, polonistka, powiedziała mi dzisiaj, że powinnam składać krótsze zdania. KRÓTSZE ZDANIA?! Długie zdania są super, lubię pisać długie zdania. To mój styl, pff. Już nie będę wspominać o książce, w której autor umieścił same długie zdania, rozciągające się na pół strony, a nawet na jedną stronę. Taki mój żywot. Dopiero teraz mi się o tym przypomniało, więc musiałam z siebie to wyrzucić. Poza tym pachnę dezodorantem Playboy i stwierdzam, że jest to duszący zapach. Wolę moją kulkę z Garniera (testowane dermatologicznie - jestem łatwowierna, więc wierzę), toteż cieszę się, że to nie ja jestem właścicielką powyższego. No dobrze, miał być krótki post, a wyszedł... stosunkowo krótki, luzio. Lecę brushować zęby i poczytać tym razem książkę, a nie Mbooka, chociaż zapewne padnę po pierwszej stronie. Dobranoc.

wtorek, 8 maja 2012

nocne marki

 misz-masz


Witam wszystkich w ten miły i na pewno chłodny wieczór. Zasiadłam przed komputerem w piżamie, swetrze mamy i postanowiłam coś niecoś napisać - jutro nie będę miała czasu ani chęci, chociaż w Warszawie to nadrobię (tak myślę) i pochwalę się naszymi "vipowskimi" wyczynami. Nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła się także fantastycznymi ciastkami, które na pewno są wyśmienite i rewelacyjne - oto ich prawdziwe oblicze. Natalia nawet wymyśliła specyficzną historię o nich, aczkolwiek jej nie przytoczę, gdyż nie pamiętam. Najprawdopodobniej nie ma ona większego sensu, więc nawet lepiej, że mam taką słabą pamięć. Zaczęło mnie właśnie pobolewać gardło, to pewnie dlatego, że tutaj jest tak przeraźliwie ZIMNO. Mówię wam, czuję się gorzej niż w zimę! Grzejniki zamiast grzać, chłodzą! Moja mama marzy o wakacjach i przegląda zeszłoroczne filmiki z Chorwacji, a ja bym chciała, żeby pojutrze i w piątek była ładna pogoda, bez chmur i prognozowanej burzy... Mam zamiar za chwilę wykonać listę rzeczy, które pragnę zabrać do walizki, plecaka i być może torebki (chociaż tam umieszczę samo jedzenie i najpotrzebniejsze przedmioty). Interesujące, nieprawdaż? Mimo że to zaledwie półtora dnia, ja wybieram się jak na wakacje! Trochę się jaram, chociaż tego nie odczuwam fizycznie, jak to zazwyczaj bywało "dwa dni przed", a właściwie "jeden dzień przed". Dzisiejszy dzień minął mi spokojnie (pomijając wielkie wietrzenie domu), w szkole zostały zapowiedziane tylko (tja) dwie prace klasowe, byłam na majowych iii... czuję się, jakby dzisiaj był piątek. Jutro mam zamiar zwolnić się z ostatniej lekcji, gdyż nie ma religii, więc nawet jeśli byłoby ewentualne zastępstwo, nie mam na nie ochoty, wolę się pokrzątać po domu i popakować. Ogólnie jestem od paru miesięcy na nowo zakochana w Placebo, chciałabym tak bardzo pojechać na ich koncert (w sumie od 2009 roku, ale tam...) i kiedy akurat są w Krakowie (W KRAKOWIE!!!), to ja mam jedynie piętnaście lat, jestem dzieckiem i nie mam możliwości wybrania się w tamte odległe rejony naszego cudownego kraju. Chlip. Ach, te moje gorzkie żale...

niedziela, 6 maja 2012

zielono mi i chmurno tak, czekolada stracila juz swój smak


 migawki

"Wstrząśnij przed użyciem, pomyśl po wypiciu" - zastanawia mnie to zdanie, umieszczone na etykiecie popularnego napoju owocowego. Nad czym mam pomyśleć? Nad doborem składników, które tworzą specyficzny smak, niekoniecznie łechcący podniebienia smakoszy soków? Czy może nad barwnikami, nad aromatami, stabilizatorami i wszelkimi cukrami służącymi do upiększenia, polepszenia czegoś, co tak naprawdę bez nich nie nadaje się do spożycia? Kiedyś zastanawiałam się nad tym, jak producenci soków owocowych sprawdzają świeżość składników, czy w ogóle je sprawdzają. Bo przecież po chociażby ananasie nie widać gołym okiem, czy jest dojrzały, czy niedojrzały, czy się nadaje, czy nie. Trzeba go powąchać. Nie wiem, czy jest to jedyny sposób, w każdym razie o takim wiem. Moja mama usłyszała w telewizji, że soki najlepiej kupować jednodniowe, ponieważ mają w sobie najwięcej owoców i najmniej chemikaliów. Coś w tym jest, bo w napoju, który właśnie co jakiś czas sobie sączę, a który kupiłam, bo był po prostu tani, czuć pewną drażniącą nienaturalność. Ale jestem akurat ostatnią osobą, która mogłaby mieć jakiekolwiek zastrzeżenia co do składu produktu, gdyż jadam niezdrowo, toteż zakończę już ten niefortunny temat. Dzisiejszy dzień jest naprawdę brzydki, chłodny, deszczowy i zupełnie niemajowy. Zdążyłam już zjeść prawie całą tabliczkę czekolady, nie myśląc nawet o tym, że przed wypiciem Activii bolał mnie brzuch, co było skutkiem wczorajszej wielkiej paczki chipsów, jaką spożyłam podczas oglądania jednego z moich ulubionych reality show w telewizji. To potwierdza, iż jestem jedną z tych osób, które "żyją, by jeść", a nie "jedzą, by żyć". Sad but true. Kładąc się bardzo późno spać, uświadomiłam sobie, że dzisiaj jest ostatni dzień majówki. Od jutra wszystko powróci do normalności. A ja codziennie myślę tylko o tym, jak ta domniemana "normalność" niszczy nas, ludzi, wewnętrznie. Nie rozwinę już dzisiaj tego tematu, jakoś brak mi sił, by się zadręczać rzeczywistością dwudziestego pierwszego wieku. Dopowiem jedynie, że oglądałam rano fragment programu bodajże na National Geographic (HD) traktującego o Amerykanach (a o kimże innym?), którzy przygotowują się już dziś na spotkanie z zagładą, to znaczy z brakiem jedzenia na półkach sklepowych, buntem ludu i takimi podobnymi; składują w swoich domach żywność potrzebną do przetrwania przynajmniej dwóch lat, papier toaletowy i inne produkty potrzebne do życia; zakupują broń dla każdego członka rodziny potrzebną albo do odstrzeliwania głów nachalnych sąsiadów pragnących na nich napaść, albo do uśmiercenia siebie nawzajem. Mój komentarz był krótki: "ludzie są beznadziejni", choć później odwróciłam głowę i rzekłam do pływających kółeczek zbożowych w mleku "niszczą sobie życie, przygotowując się na śmierć; zamiast tego mogliby się radować z kolejnego dnia przeżytego na tym padole".

sobota, 5 maja 2012

33276849

 ALE EASY

Po mojej stosunkowo krótkiej przerwie powracam z dwoma zdjęciami przedstawiającymi jak zwykle mnie; nie przejmuję się już nawet, że mój pies jest lepszym modelem ode mnie. Ten typ tak ma. Wczorajszy wieczór spędziłam w towarzystwie Kakaro, dzisiejszy poranek także, właśnie poszła do toalety się upiększać, to znaczy myć zęby. Na dworze pogoda przedstawia się niezbyt ciekawie, ale wierzę, że pomimo chmur jest ciepło. Moja ręka cała obrosła w krosty, mamie spuchła warga, także pogrążamy się obie w bólu i rozpaczy, ech. Mamy weekend, zero planów, chyba że uczenie się na chemię, które potrwa jakieś dziesięć minut z okładem, no i pójście do kościoła. Wczoraj właśnie obskoczyłam i majowe, i spowiedź, i mszę, na co moja mama zakrzyknęła "Lilia, ty świętą zostaniesz!". Matura, jak wszyscy wiedzą, aż tak trudna nie była, to chyba przez ten stres trzymałam kciuki jedynie za moich maturzystów... Co by tu jeszcze... Aktualnie przeżywam niemoc twórczą, która objawia się nieciekawymi postami. Nawet mój dzisiejszy sen jest tak nieciekawy, że lepiej go nie rozpowiadać, coby ludzie się nie załamali pod naporem bzdur. W takim razie życzę wam miłego, niesłonecznego dnia.

środa, 2 maja 2012

I'm lying in the rain

 ale friendsy

Moje lustro i mój aparat stanowczo mnie odchudzają; fajnie byłoby tak wyglądać na żywo. Dzisiaj mam ochotę pojechać do Gdańska, załatwić sprawy związane z biblioteką, z ciastkami, zjeść tortillę, na którą mam ochotę i wrócić, ale mama gdzieś wybyła i nie mam skąd wziąć pieniędzy. Kupiłam Belissę wzmacniającą włosy, skórę i paznokcie. Jakiś czas temu natknęłam się na post traktujący właśnie o skuteczności tych tabletek i postanowiłam je przetestować na własnej skórze, że tak powiem. Mam nadzieję, że efekty będą widoczne po zużyciu pierwszego opakowania. Swoją drogą powinnam zmyć resztki lakieru, które mi zostały z ostatniego malowania... każdy mi zwraca na to uwagę, a ja jakoś nie znajduję chęci, by niuchać tę okropną woń zmywacza. Na wczorajszym grillu było niezgorzej, zjadłam dużo piersi z kurczaka z keczupem, jakieś ciasta, porozmawiałam z babcią na trochę dziwne tematy związane z duchami (babcia sama je poruszyła), poleciła mi pewną książkę - Jamesa T. Twymana "Między ziemią a niebem", a później poszłyśmy z siostrą na plac zabaw i huśtałyśmy się jak małe dzieci... Ach, te nasze wybryki (1), (2)! Ależ wyczerpujący post, nie ma co... miałam o czymś napisać, ale wyleciało mi to z głowy, także zostawię to jak jest.

wtorek, 1 maja 2012

el potato

 what a... hog

"So if you like pajarnas and I like pajamas, I'll wear pajamas and give up pajamas" - si, si, znów słucham tej archaicznej muzyki, ale to nic, lubię słuchać piosenek o ziemniakach i pomidorach, i ostrygach, i piżamach, i o wszystkim. Mamusia mi dzisiaj oddała pieniążki, prawie całą sumkę, więc czuję się trochę bogato. Wczoraj postanowiłam wyprać sznurówki od reeboków i conversów, bo, jak można wywnioskować, ubrudziły się. Po kąpieli w gorącej wodzie z proszkiem do prania i płynem do płukania wybieliły się nieco, ale ciemne i czarne ślady i tak zostały, a ja ubolewam nad tym, ale to nic, zawsze można kupić nowe. W każdym razie chciałam sprzedać reeboki, ale po założeniu ich na stopy stwierdziłam, że mogę w nich czasami wyjść z domu, nie wyglądają aż tak źle... chyba. Dzisiejszy wtorek (ludzie, już wtorek, niedługo do szkoły...) spędzę na zgrupowaniu rodzinnym, czyli na berbeque, czyli na grillu. Mam nadzieję, że palący pójdą smrodzić gdzieś, gdzie nie ma mojego nosa, a reszta będzie się dobrze bawić, w końcu to urodziny babci! Będę miała okazję sprawdzić, w jakiej wsi moja babcia mieszka, bo coś kojarzę, ale nie do końca, muszę się upewnić. Coś mi się niedobrze robi, to chyba od tego słońca, grr... Wieczorem jest całkiem przyjemnie, trzynaście stopni, wszędobylski wiatr i księżyc z koleżankami gwiazdami; miło jest na to popatrzeć, wracając do domu. Ciemno się robi dopiero przed dziewiątą, toż to prawie lato! Nie powiem, że lubię lato, bo lubię tylko trochę, ale jeśli w tym roku zdobędę moskitierę na okno, to pewnie będę lubiła bardziej, chociaż nie jestem tego taka pewna, bo musiałabym się cała obłożyć moskitierą, żeby wyjść wieczorem na dwór albo siedzieć w cieniu w którymś z chorwackich miast, w końcu tam nawet w dzień latają przebrzydłe potwory zwane komarami. Jestem pamiętliwa, do dzisiaj wspominam bąbelek na udzie, kiedy dziabnął mnie jeden w Dubrowniku. Zdenerwowanie na szczęście ostudził mandat taty, z którego się trochę śmiałam.