środa, 28 listopada 2012

Nasladujemy stan zakochania z przyczyn technicznych nieosiagalny.

słocia dla Natalinki!
Look at my face and smile, I'm uglier than you.

(UWAGA! Post całkowicie pozbawiony sensu, nieskładny i w ogóle be, czytać na własną odpowiedzialność!) Uwielbiam te zabawne środki tygodnia, fizykę i to, że nikt dzisiaj mnie nie wziął do odpowiedzi. Jakby nie patrzeć, dzisiejszy dzień okazał się lepszy, niż sądziłam, mimo że byłam zamulona i ogólnie w złym stanie fizycznym, ponieważ niezbyt się wyspałam. Dzisiaj tego nie nadrobię, bo po prostu mi się nie chce, dlatego jutro znów obudzę się z przemożnym pragnieniem zostania w łóżku na ten jeden jedyny dzień, po którym zaraz się skarcę i wygonię dupsko spod pierzyny. Jestem w tym dobra. Zamiast robić coś pożytecznego, tj. uczyć się na historię, to piszę bloga i słucham muzyki, brawa dla mnie! Jak jutro będę pytana, to z pewnością będę mogła sobie samej podziękować za tę piękną jedynkę. Ale ze mnie ryzykantka! Miałam wczoraj bardzo ciekawy wieczór, nie powiem, aż zadziwiłam samą siebie, bo sięgnęłam po pilota (!), włączyłam TLC i oglądałam "Master Chef" czy jak to się pisze, a potem czytałam książkę i siedziałam w Internecie, szukając informacji na temat nadmiernego spożywania mleka i jego przetworów. Jestem znana z tego, że codziennie jem kilka plastrów sera i płatki z mlekiem. Zaczyna mnie trochę przerażać fakt, że przez to w przyszłości mogę chorować na osteoporozę. Nie chcę wam mącić głowy bzdurami wyciągniętymi z pewnego artykułu, bo komentarze pod nim jasno wskazywały, że nie należy go aż tak brać do siebie, po prostu pragnę uświadomić wam jedno: spożywanie nabiału wpływa niekorzystnie na stan naszych kości. Mimo wszystko miejmy do tego dystans. Chciałam wam napisać moje życiowe przemyślenia na poziomie podgrzybka, ale zdecydowałam, że nie ma to większego sensu, jeżeli nie jestem wystarczająco skupiona. Mam ochotę na spanko. Miłego czwartku.

poniedziałek, 26 listopada 2012

YOU'VE MADE MY DAY

 "Glasses, John!"

 Zostawiam was z uroczym Aaronem Johnsonem, a sama idę się uczyć przeklętej historii.
Widzicie, jak mi współczuje?

niedziela, 25 listopada 2012

Fala wylewam sie, meandrami ulic płyne, tworze unie z Wisła.

 taki kos

Leżę sobie w łóżku i leniuchuję, korzystając z ostatnich chwil zatrważająco krótkiego weekendu i racząc się miodem dla uszu, czyli dwoma nowymi utworami z nowej płyty Hey - "Woda" oraz "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan". Ostatnio też pośpiewuję pod nosem "Every Glance" Jacka Penate, strasznie mi się podoba. Ogólnie zauważyłam, że mój gust muzyczny ulega zmianie, może nie aż tak radykalnej, ale jednak zaczynam pomału słuchać indie pop. Wszystko dla ludzi. Wkurza mnie trochę komercjalizacja świetnych wykonawców, objawiająca się powstawaniem totalnego chłamu - remixów dla mas, od których chce mi się wymiotować, brzydko mówiąc. Nic na to jednak nie poradzę, dlatego siedzę cicho. Powiem wam, że sobota z książką do genialne przedsięwzięcie. Prawie cały wczorajszy dzień spędziłam z Harrym, te trzysta ostatnich stron były naprawdę emocjonujące i nawet wycisnęły ze mnie łzy współczucia! Bo mi tak szkoda tego Cedrika... Mój Easy od wczoraj został Syriuszkiem, nie wiem, czy mu się to podoba, raczej nie zwraca na to uwagi, ale... mrr. Nauczyłam się także inwokacji, och, jakże trudno było mi spamiętać kilka pierwszych linijek, ale od "Tymczasem powróć moję duszę utęsknioną" szło gładko. I tak dostanę kiepską ocenę, bo nie pamiętam dwóch słów - "powróć" i "gryka", pewnie też się zatnę albo zestresuję. Będzie, co będzie. Teraz ruszam na podbój Misfits, w nocy obejrzałam dwa odcinki, zaciekawiona powstającym związkiem Setha i Kelly. Zdziwiona jestem, bo podczas mojej przerwy pojawił się czwarty sezon... a ja utknęłam w trzecim! Życzę wam miłej niedzieli i spokojnego tygodnia, jak zwykle pracowitego. Nie martwcie się, już niedługo Mikołajki, a za nimi święta. Czas pozostały do Wigilii minie w zatrważającym tempie, przecież wiecie.

Czy mogę was prosić o głosy? :)

piątek, 23 listopada 2012

Kochane weekendy!


















 I didn't tell you I'm troll. *trollface*
"Mam żołądek w bicepsie"
i
"nie przeszkadzaj mi, bo taszczę ponton".
Jestem najszczęśliwszą osobą w moim pokoju.
Piątkowy wieczór, "tonight's today" i ja.
Śpię do dziesiątej.



czwartek, 22 listopada 2012

OH!

 wzięło mnie na wspominki

Tak sobie siedzę i myślę, co by ciekawego wam przedstawić w dzisiejszym poście. Podejrzewam, że nie dojdę do żadnych konkluzji, więc po prostu opowiem, co u mnie, nawet jeśli jest to mało interesujące. Żyję trybem szkoła-dom, jak dobrze, że jutro już rozpoczyna się weekend! Przetrwałam czwartkowe trudy pisania sprawdzianów i kartkówek oraz natarcie upierdliwego nauczyciela, pragnącego koniecznie postawić na swoim (a to nowość!), co mnie, krótko mówiąc, wyprowadziło z równowagi. Nie chcę być niemiła ani niegrzeczna, co mi zarzucono ("jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie"...), ale takiej głupoty to ja w życiu nie widziałam, jeśli o nauczycieli chodzi. W mojej szkole wszystko jest możliwe, naprawdę. Całe szczęście, że zostało mi jeszcze siedem miesięcy egzystowania w jej murach, a potem nastanie wolność i kraina normalności, ACH. Już nie wspominam o mundurkach, bo do tego można się przyzwyczaić, choć nie ukrywam, że te ponure barwy naprawdę nie poprawiają nastroju, wręcz przeciwnie - zdają się go diametralnie pogarszać. W końcu co jest przyjemniejsze - wchodzić do budynku wypełnionego ludźmi kolorowo ubranymi i różniącymi się od siebie czy ludźmi opakowanych w poliestrowe (w niewielu przypadkach bawełniane) granatowe lub czarne marynarki oraz białe t-shirty? Pociesza mnie fakt, iż niektórzy wybijają się poza szereg. Poza tym egzaminy gimnazjalne - wiele szkół już dostała wyniki, a my? Jak mniemam, poczekamy sobie do stycznia! Nie żeby mnie to specjalnie obchodziło, bo wiem, jak tragicznie mi poszło, szczególnie z przedmiotów ścisłych, mimo że jestem ścisłowcem. Śmieję się, bo przed egzaminami straszyli nas, że na podstawie ich wyników postawią nam stopień znacząco wpływający na ocenę semestralną. Po nim część twierdziła, że pierwszy raz o tym słyszy, druga część, że to bezsensu, a trzecia, że "zdecydowała się nie oceniać nas na podstawie tego testu, ponieważ akustyka na sali była jaka była"... Okay. Chyba już wylałam część swoich żalów, resztę zachowam dla siebie, coby nie komplikować sytuacji, pewnie i tak nic nie zrozumiecie z tego zawiłego tekstu. Jestem dzisiaj przeraźliwie zmęczona! Sprawdziany poszły nie najgorzej, trochę mi smutno z tej czwórki z WOS-u, no ale pech chciał, to jest. Po powrocie do domu walnęłam się w kimę z psem ogrzewającym plecy, uwielbiam to! Swoją drogą, jaka jest temperatura ciała psa? Też 36,6*C?...

Słuchajcie, wraz z paroma koleżankami i kolegą bierzemy udział w konkursie Tesco Dla Szkół, który polega mniej więcej na tym, by nagrać filmik nawiązujący do tematu konkursu i poddać go głosowaniu. Promocją zajmujemy się właściwie wszyscy, dlatego z mojej strony proszę was gorąco, abyście zarejestrowali się tutaj, zaakceptowali link aktywacyjny wysłany mailem, a następnie zagłosowali na NAS, pamiętając o tym, że można codziennie oddawać po jednym głosie. Jeśli macie taką możliwość, podzielcie się tym również ze swoimi znajomymi. Zależy nam, by chociaż przejść do następnego etapu. Za wszystkie głosy dziękujemy! :)

wtorek, 20 listopada 2012

suffer


Mój tydzień rozpoczął się całkiem przyjemnie, pomimo strachu przed sprawdzianem z biologii, którego i tak nie było - pomyliłam się o dwa tygodnie, juhu. Nie chcę specjalnie was zanudzać moją fascynacją i obsesją Harrym Potterem oraz "500 Days Of Summer" (tak, znów to obejrzałam i chcę, by zrobili drugą część specjalnie dla mnie, ponieważ pragnę dowiedzieć się, jak Tom sobie radzi z Autumn...). Cały wieczór uczę się niemieckiego, zaraz idę pouczyć się trochę z WOS-u, w końcu trzy sprawdziany w czwartek, to jakoś trzeba rozplanować w czasie, na jutro przeznaczyłam sobie historię. Wybaczcie mi moją lakoniczność i w ogóle takie blogowe nieogarnięcie... nie mam głowy do niczego, oprócz HARREGO. Czas na autoreklamę:

Słuchajcie, wraz z paroma koleżankami i kolegą bierzemy udział w konkursie Tesco Dla Szkół, który polega mniej więcej na tym, by nagrać filmik nawiązujący do tematu konkursu i poddać go głosowaniu. Promocją zajmujemy się właściwie wszyscy, dlatego z mojej strony proszę was gorąco, abyście zarejestrowali się tutaj, zaakceptowali link aktywacyjny wysłany mailem, a następnie zagłosowali na NAS, pamiętając o tym, że można codziennie oddawać po jednym głosie. Jeśli macie taką możliwość, podzielcie się tym również ze swoimi znajomymi. Zależy nam, by chociaż przejść do następnego etapu. Za wszystkie głosy dziękujemy! :)

piątek, 16 listopada 2012

Bede dzialal lagodna perswazja.

 zabawny chód

"Love is no big truth driven by our genes, we are simple selfish beings", czyli to, co słucham w piątkowe wieczory. Nastał kolejny weekend, znów nie chcę myśleć o szkole. Mogę tylko załamywać ręce nad rozlanym mlekiem, bo faktycznie nie poszło mi na egzaminach próbnych tak, jak się tego spodziewałam (a może raczej powinnam napisać, że było zupełnie odwrotnie do mych oczekiwań). Część humanistyczna banalna, przyrodniczo-matematyczna trudniejsza, aczkolwiek do zniesienia, niestety potknęłam się zbyt wiele razy i ta przerażająca pustka w głowie... Pierwszy raz zdarzyło mi się, że zostawiłam puste miejsce przeznaczone na odpowiedź do zadania, ba, pierwszy raz mi się zdarzyło, że nie rozwiązałam w ogóle dwóch (aż dwóch) zadań! Było, minęło. Odkąd zwlokłam się rano z łóżka, miałam ochotę sięgnąć po Harrego Pottera i czytać, czytać, czytać, czytać... Przez cały dzień mówiłam o nim, wspominałam o książce, filmie, o Hogwarcie... A gdy wróciłam do domu, spędziłam cudowne dwie godziny i dokończyłam "Więźnia Azkabanu" z przeciągłym "ooooooooch" na widok słów wypowiedzianych przez Albusa: "Tak, Harry, naprawdę zobaczyłeś swojego ojca - odnalazłeś go w sobie". Poza tym cieszę się, że Ron dostał od Blacka tę przesłodką, malutką sówkę, która tak się cieszyła z doręczenia Harremu listu, że aż dziabnęła rudzielca przypadkiem w (chyba) rękę. Błogostan! Tak się podniecam tą książką, że zrobię sobie tygodniowy odwyk i przeczytam coś od Moniki Szwaji, podkradzionego z biblioteczki mamy. "Zapiski stanu poważnego", kiedyś czytałam początek z ciekawości, więc wiem, że główna bohaterka jest kobietą pracującą jako reporterka telewizyjna i zachodzi w bodajże nieplanowaną ciążę. W sumie można to wywnioskować z okładki. Cieszę się, że czytanie jest dla mnie ważniejsze od Internetu, że nie trwonię już tak wiele czasu w tygodniu na śledzenie życiorysów miliona dzikich osób... Z tego jestem dumna na dzień dzisiejszy. Stęskniona za świętami, potrzebująca wielkiej dawki dni wolnych i kubków pełnych parującego kakao, żyję, by dotrwać tej końcówki grudnia. I wiecie co? Autentycznie zachciewa mi się śniegu sypiącego przez cały świąteczny tydzień! Nie wierzę, że to mówię, ale klimat to podstawa... Wszystkie wystawy w sklepach są wypełnione do granic ozdobami nawiązującymi do magicznych świąt Bożego Narodzenia, zapewne niedługo telewizja także będzie przesycona słodko-mdłymi reklamami ze świętymi Mikołajami i innymi reniferami... Jak tu być obojętnym? Chcę, chcę, chcę koniec grudnia. Nie ma ktoś na zbyciu "Diabeł ubiera się u Prady"?

poniedziałek, 12 listopada 2012

sasasasanki

Jak uczyć się polskiego tak, by się go nie uczyć? Rozwiązać zeszłoroczny egzamin, nacieszyć się wynikami i odpowiedzieć na blogowy łańcuszek, do którego wplątała mnie Karolyna. Zrobię jej przyjemność i poświęcę wyczekiwany od rana z utęsknieniem wieczór na zredagowanie odpowiedzi na jej pytania. Zacznijmy.

Zasady są już wszystkim bardzo dobrze znane, jednak mimo wszystko je powtórzę, coby nie było wątpliwości.

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Pytania:
1. Dlaczego postanowiłaś założyć bloga?
Moja odpowiedź dotyczy bloga, którego obecnie prowadzę, a więc Fruit Cake. 
Jak większość ludzi, założyłam bloga z nudów i potrzeby dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami. Jestem osobą, która praktykuje samorozwój, a prowadzenie bloga-dziennika w moim przypadku pomaga w pewnym stopniu poszerzyć i poprawić umiejętności pisarskie (nie artystyczne jednak, co do tego jestem w stu procentach pewna), co sama u siebie zauważam, przeglądając me wypociny od narodzin do dnia dzisiejszego - to również był powód, dla którego założyłam bloga. Poza tym chciałam oddalić moją osobę od wszelakich portali społecznościowych, a jednocześnie zachować swoje małe miejsce w sieci, choć i tak jestem wszędzie, niewidoczna, anonimowa, co czasem trochę mi doskwiera. (Zauważyliście, że moja wypowiedź z poprzedniego tagu różni się od obecnej? Hi, hi, to na pewno sprawił złośliwy chochlik!)

2. Moją ulubioną książką jest...
Nie zdołałam się jeszcze związać z jakąkolwiek powieścią na tyle blisko, by nadać jej miano mojej ulubionej, ale mam jeszcze bardzo dużo czasu, by to zrobić, dlatego się tym nie przejmuję.

3. Piosenka idealna na jesień?
"Since I've been loving you" Led Zeppelin - uniwersalna piosenka, dobra na każdą porę roku!

4. Co Cię najbardziej irytuje u innych ludzi?
Najbardziej u innych ludzi irytuje mnie ich głupota. I tyle w temacie, bo za bardzo bym się rozpisała, a nie chcę.

5. Co Cię najbardziej irytuje w swoim charakterze?
U mnie również irytująca jest głupota! Po prostu nie lubię, gdy postępuję nierozważnie, bez uprzedniego namysłu, gadając bzdury, raniąc innych ludzi. Irytuje mnie mój strach przed poznaniem drugiego człowieka, wahanie w trudnej sytuacji, niezdecydowanie i późniejsze żałowanie podjętej decyzji. A na dzień dzisiejszy najbardziej mnie irytuje fakt, że najpierw myślę o wszystkim wokół, co często jest błędem, a potem o sobie samej... a przecież żeby być dobrym dla drugiego człowieka, powinno się być dobrym dla samego siebie, co niestety w praktyce przedstawia się zupełnie inaczej.

6. Trzy rzeczy bez których nigdy nie wyjdziesz z domu?
Zdecydowanie nigdy nie wyjdę z domu bez ubrań, telefonu oraz MP3.

7. Zima kojarzy mi się z...
Wieczorami spędzanymi w łóżku, w ciepłych skarpetkach, kubkiem herbaty na podorędziu, doskonałą książką, kocykiem oraz sypiącym śniegiem (zadymką) lub śniegiem z deszczem, obijającym się o dach. Również kojarzy mi się ze ślizganiem na chodniku, czego nie cierpię, oraz Świętami Bożego Narodzenia, trudem z wymyśleniem odpowiednich życzeń bożonarodzeniowych i reklamą Coca-Coli.

8. Słowo którego nadużywam to...
"Ja".

9. Ulubiony przedmiot w szkole?
Biologia.

10. Sen którego nie zapomnę...
Na myśl przychodzi mi między innymi sen, który kiedyś opisałam na blogu, traktujący o mnie będącej przy nadziei, kiedy uciekałam przed bodajże milicją w Gdańsku, który był nieco zmodyfikowany (a jakżeby inaczej).

11. Ulubiony zespół?
 Placebo.

Zgodnie z zasadą: "reguły są po to, by je łamać", obwieszczam wszem i wobec, iż nie nominuję żadnego bloga, ponieważ twierdzę, że zdecydowana większość Bloggerów wykonuje swoją robotę jak trza i nie starczyłoby mi miejsca, by ich tu wszystkich wymienić. Wiecie, jakoś trzeba się wymigać od ciężkiej pracy...

Wszędzie aż huczy od narzekań gimnazjalistów na temat egzaminów pisanych przez nich w najbliższych trzech dniach, więc nie będę taka oryginalna i też trochę napsioczę. Pisałam wyżej, że wypełniłam dwa testy humanistyczne, z polskiego z zadań zamkniętych wyrósł mi jeden błąd, a z historii i WOS-u aż siedem, co nie jest chyba aż takim tragicznym wynikiem, zważając na moją nienawiść do historii. Cóż z tego, skoro swego czasu czytałam biografię Marii Skłodowskiej-Curie (która nie była wcale tak ciekawa, jak się spodziewałam, swoją drogą), co pozwoliło mi udzielić bezbłędnej odpowiedzi bez patrzenia na obrazek, i zgadywałam w pewnych podbramkowych sytuacjach... W sumie, jakby nie patrzeć, te testy (mowa o humanistycznych, bo do przyrodniczych i matematycznych jeszcze nie doszłam w swoich przygotowaniach) sprawdzają umiejętność logicznego myślenia, czytania ze zrozumieniem, redagowania różnych wypowiedzi pisemnych oraz w niewielkiej ilości zakres materiału, z którym dany uczeń miał do czynienia na przestrzeni tych trzech lat nauki. Ależ jestem odkrywcza! Przestaję się powoli stresować, bo wiem, że nie napiszę tego tak, jakbym chciała, ale dam z siebie absolutnie wszystko, by choć w połowie sprostać swoim wygórowanym ambicjom. (Tak się zastanawiam, jakie wygórowane ambicje musi mieć osoba uczęszczającego do mojego gimnazjum, he, he...) Uch, odstępując od tematu egzaminów, stwierdzam, iż naprawdę robi się ze mnie fanka Harrego Pottera, bo nie mam na nic innego ochoty, tylko na czytanie trzeciej części i oglądanie jej, a czasu brak! Poza tym wracam powolutku do siebie, choć jak mniemam, niedługo znów zacznę żyć szkolną rzeczywistością, która nie pozwala mi wejrzeć do swojego własnego serca, mam takie wielkie problemy z identyfikacją uczuć, a to przecież... niedopuszczalne. Albo jestem zbyt młoda, alby zbyt słaba, by oddzielić te dwie sfery mojego życia od siebie i traktować to wszystko z racjonalnym dystansem. A może przemawia przeze mnie wrodzony leń, powodując przewijającą się nieustannie na moim blogu gamę negatywnych uczuć...? Nie wiem, nie potrzebuję pocieszenia. Takie są skutki podjętych przeze mnie w przeszłości decyzji, a z nimi muszę samodzielnie sobie poradzić. Wybaczcie mi ten odstręczający patos. Sasanki i głowa do góry, Harry Potter nie będzie wiecznie czekał!

piątek, 9 listopada 2012

Jesienne depresje bez kontemplacji nad sensem istnienia.

 gruszka

Właśnie trwa iście literacki piątkowy wieczór, spędzany przeze mnie z ręcznikiem narzuconym na ramiona, włosami połyskującymi od nałożonego przed paroma godzinami olejku i włączonym komputerem. W mojej głowie całokształt dość lakonicznie przedstawionej powyżej scenerii dopełniłby wygodny, miękki, koniecznie biały fotel, koc oraz parujący kubek pełen aromatycznego kakao. Dorzuciłabym jeszcze włochaty dywan wraz z ciepłym oświetleniem. Cóż, zamiast tego mam biurko zawalone zeszytami, książkami, różnego rodzaju papierzyskami, naczyniami i nie wiem, czym jeszcze. Typowo biurowa sceneria, choć w biurze nie jestem. Dlaczego literacki wieczór? Otóż dlatego, że w harmonogramie mam do odhaczenia post na blogu, rozprawkę na temat lektur szkolnych, a także pracę na WOS, traktującą o moich upodobaniach politycznych. Co do tej pracy, nieszczególnie wiem, jak się rozpisać, ponieważ, jak każdemu wiadomo, nie bardzo kręci mnie polityka, no ale jak mus to mus. Ze zniecierpliwieniem wyczekuję ulgi towarzyszącej ułożeniu głowy na poduszkę po tym niezwykle męczącym i wyciskającym łzy tygodniu. Moje samopoczucie nie do końca sięga dna, gdyż znajduję jeszcze pokłady entuzjazmu tudzież dobrego humoru uchowane w ciemnych zakamarkach mego umysłu. Wczoraj udałam się do fryzjera w celu upiększenia grzywki. Wybrałam naprawdę radykalne ścięcie - usunęłam zaokrąglone boki, nie cieniowałam. Cały dzisiejszy dzień chodziłam i kazałam ludziom się ze mnie nie śmiać ani na mnie nie patrzeć, ponieważ wyglądam koszmarnie, gorzej niż zazwyczaj po tradycyjnym ścięciu. Uch! Czuję się trochę jak Tomasz Kot z reklamy Netii... Pomijając moją obecnie żenującą aparycję, mam w planach usunięcie około dziesięciu centymetrów (lub mniej) mych zniszczonych włosów. Są oklapłe, przerzedzone, cienkie, co sprawia, że koleżanki wciąż mi z tego tytułu docinają. Trochę mi smutno, ale mimo wszystko lubię, gdy są potraktowane prostownicą i zdaję sobie sprawę, że nieprędko od niej odstąpię... Nie wiem, czemu piszę o swoich włosach, być może dlatego, że znów popadam w kompleksy, co mi się czasem zdarza (okresowo). W każdym razie, aby nie kontynuować już tego ledwo muśniętego tematu, oznajmiam, iż me wieczorne wywody dobiegły kresu, i zabieram się wreszcie za to, co powinnam była zrobić kilka godzin temu. Kiedy zakończę swoją pracę, będę mogła bez wyrzutów sumienia przestać myśleć o szkole chociaż na jeden dzień. Dodam jeszcze, że każdemu fanowi Harrego Pottera, który tak jak ja nie posiada wszystkich części ekranizacji w swojej domowej kolekcji płyt DVD, przypominam, że jutro o godzinie bodajże 23:35 na TVN7 będzie emitowana szósta część cyklu, czyli "Książę Półkrwi". Również, co by nie zabrakło lekkiego powiewu grozy, powtórzę, iż uodparniam się na życie. Mam nadzieję, że to okres przejściowy i niedługo zacznę na powrót odkrywać pokłady uczuć w swoim sercu, które jakby gdzieś się zatarły, schowały... Szkoła podstępnie skrada mą duszę.

środa, 7 listopada 2012

srodek tygodnia

 jedno z tych zabawnych "imprezowych" zdjęć

Jestem sterana psychicznie i fizycznie. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego, przecież nie jest wcale tak źle, staram się radzić sobie ze swoimi problemami, czasem idzie to łatwo, czasem trochę trudniej, ale zawsze jakoś wyjchodzę z opresji. Niestety przypłacam to złym samopoczuciem, notorycznym zmęczeniem i zdrowiem, co jest zrozumiałe, zapewne każdy czasem przez to przechodzi. Dlatego z utęsknieniem oczekuję następnego weekendu, bo w ten weekend będę znów zajęta... Trochę chce mi się z tego powodu płakać, ale jak mus to mus, nikt się za mnie historii nie nauczy, a to przedmiot sprawiający mi największe trudności, jeśli o "wkuwanie" czy "zakuwanie" chodzi. A więc moim planem jest uczenie się przez całą niedzielę, wyłączając czas spędzony w kościele. W sobotę natomiast jadę na poszukiwania kurtki zimowej i nie wiem, co zrobię, jeśli jej w tym roku nie znajdę... uch, dlaczego mam takiego pecha do tych kurtek? Marzy mi się podbita ciepłym i miłym w dotyku futrem parka, najlepiej w kolorze granatowym lub butelkowozielonym (to chyba dwa najpopularniejsze kolory parek), z dużym, futrzanym kapturem, która w połączeniu z długim, szerokim i kolorowym szalem (muszę też takowy znaleźć) tworzyłaby idealną parę. Nie wymagam chyba tak wiele! Choć sądząc po tym, zaznaczam, ciepłym i miłym w dotyku futerku musiałabym za nią zapłacić krocie... Wybaczcie mi ciągłe pisanie postów na odwal i fakt, iż nie zaznaczam poszczególnych akapitów (mama mi ostatnio zwróciła na to uwagę; czy wam też się tak źle czyta?). Aktualnie moja głowa zaprzątnięta jest bieżącymi wydarzeniami i zadaniami do wykonania w najbliższym czasie, wobec czego naprawdę nie mogę się skupić na własnych przemyśleniach dotyczących czegokolwiek - po prostu jestem wyzuta ze wszelkich uczuć. Chyba zatracam człowieczeństwo... egzystuję! Nie sądzę, by ktokolwiek brał moje narzekanie poważnie, dlatego zejdę z tematu... Ze zniecierpliwieniem wyczekuję odbioru dwóch nowych książek, będących uzupełnieniem pewnej serii, którą czytam od paru już lat, a to dlatego, że bodajże w niedzielę zakończyłam oglądanie piątego sezonu "True Blood" i cały czas tym żyję - po prostu muszę przeczytać choćby jeden tom z serii (jak już wcześniej pisałam, owy tom zaginął w akcji, zapomniałam go kupić). Troszkę to zagmatwane. No nic, kończę, ileż można pisać! Muszę jeszcze trochę powtórzyć na jutrzejszy konkurs z chemii i będzie w porządku. (Prostując: zaglądam na wasze blogi regularnie i choć nie komentuję, wiedzcie, że jestem.)

sobota, 3 listopada 2012

my stomach is on fire

 hyhy

Ten tydzień był naprawdę szalony, począwszy od trójki z fizyki, zakańczając na wspólnych obiadach trwających dwa dni... Ponad godzinę temu oficjalnie zakończyliśmy nagrywanie naszego debiutanckiego filmiku krótkometrażowego na pewien konkurs. Cóż to były za emocje! Dzisiaj o dziewiątej rano (!) zerwałam się z łóżka, zjadłam szybko z Natalią paczkę chipsów serowych i pomknęłam do domu, cała zmęczona, z tłustym włosiem zwisającym z czoła i mętlikiem w głowie. Umyłam się, przebrałam w dresy, ubrałam różową opaskę i stanęłam w kuchni, prosząc mamę o pokrojenie orzeszków... Cóż zaserwowałam swoim znajomym? Włoską zupę pomidorową, łososia w miodowo-orzechowej panierce oraz muffiny dyniowe (zostało mi jeszcze ciasto, mam ochotę je zrobić, ale tak na noc nie wypada, jeszcze mnie bardziej brzuch rozboli, grr). Wiecie, pierwszy raz miałam styczność z dynią, zupełnie nie wiedziałam, jak ją pokroić, aczkolwiek te babeczki wyszły naprawdę dobre! Długo je trzymałam w piekarniku, nie chciały się upiec... w końcu się wkurzyłam, wyjęłam i okazało się, że już są gotowe. Upiekły się na murzynka, hi, hi. Poza tym, że moja kuchnia wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko, to chyba gościom smakowało... Teraz siedzę zgarbiona w salonie, czując ciężar minionego tygodnia, i załamując się na myśl o szykujących się trzech sprawdzianach szkolnych, testu z dodatkowego angielskiego oraz konkursu kuratoryjnego z chemii. Nie chce mi się do kwadratu. Jestem zmęczona. Wybaczcie, że tak zwlekam z odpisywaniem na komentarze, ale szczerze mówiąc - nie mam czasu, staram się odpowiadać na te najkrótsze chociaż...