poniedziałek, 29 kwietnia 2013

freeway

 kibel

Zadam wam filozoficzne pytanie: czy przetłuszczone włosy mogą się przekształcić we włosy, z których spływają krople ludzkiego łoju? Autentycznie mnie to ciekawi, nawet jeśli wizja skapującej z włosów wydzieliny gruczołu łojowego jest trochę niesmaczna. Piszę tylko przez to nękające mnie pytanie, a nuż ktoś mi da na nie trafną odpowiedź. Zastanawiam się też, czy jest osoba, która pobiła rekord w kategorii przetłuszczonych włosów. To chyba normalne, prawda? W końcu dzisiejszy dzień przeżyłam pod znakiem kamuflażu tłustych włosów. Właśnie w te dni czuję się najgorzej na świecie, pomijam pierwsze dni okresu, to szczególne przypadki stanu beznadziejności totalnej. Okay, jest jeszcze parę sytuacji, w których potrafię się czuć gorzej niż źle, ale przecież nie jestem od tego, by was zasmucać, prawda? Retoryczne pytania są o tyle wygodne, że nikt nie stara się udzielić na nie odpowiedzi. Mam suche usta i boli mnie brzuch od przejedzenia bądź przepicia (got you!), najwidoczniej mieszanka Cini Minis z cytrynową herbatą nie skutkuje radością z powodu wypełnionego brzucha. Mam zamiar zrobić sobie wieczór lenia, choć nie przeczę, że to nic nowego, no i raczej nie uda mi się zrealizować tego wspaniałomyślnego postanowienia, ponieważ jestem trochę zmęczona i sił wystarczy mi jedynie na jeden odcinek House'a. Moje problemy są tak zajmujące, że mam ochotę rzygnąć biało-czarną tęczą (to się nazywa oksymoron, kochani) i położyć sobie na głowie kostki lodu owinięte ręcznikiem w prosięta. Kurt Ville... zna ktoś? Ciekawi mnie, czy mojego bloga czytają ludzie o podobnym guście muzycznym. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie w tej chwili pomyślałam o Power Rangersach, ale kiedyś byłam różową i żółtą... Dzisiaj miałam bajkonapad i dzieciochcicę, czyli pragnienie posiadania młodszego o szesnaście, ewentualnie piętnaście lat rodzeństwa, z którym mogłabym oglądać stare bajki i poczuć klimat niewinności oraz smrodek brązowej kupki. "Mamooooooooooooooo, piąty członek rodziny narobił w gacie, trzeba sprzątnąć!" Moi rodzice nazywają mnie i moją siostrę pasożytami. Rozumiem ich tok myślenia, wiem, dlaczego tak mówią. Ale ja sobie tak zawsze myślę: "jeżeli moim rodzicom chodzi o to, bym nauczyła się sprzątania, to niech się nie martwią. Gdy będę zmuszona sprzątać codziennie swój własny dom, postaram się o to, by zapanowała w nim świeżość i czystość.", z drugiej strony wiem też, że pomoc z mojej strony trochę ich odciąży (nie mówię o sprzątaniu pokoju, to moja strefa intymności, porządek jest wskazany... nawet względny). Człowiek inteligentny nie zawsze jest mądry, jednakże miewa też przebłyski mądrości, co świadczy o tym, że wcale nie jest z nim źle. Excuses! Leniwiec pospolity rozkłada się na swoim łożu, wyłącza muzykę i odpręża się w towarzystwie podstarzałego doktorka-rozrabiaki. Niedługo majówka. Za trzynaście i pół godziny. Dobranoc.

sobota, 27 kwietnia 2013

it's lemon world

 zeszłoroczne siano

Ostatnimi czasy niewiele się tutaj udzielam, nie jestem zbyt wylewna ani rozmowna, a wszystko dlatego, że mi się po prostu nie chce ruszać komputera i stukać w klawiaturę. Egzaminy gimnazjalne pozwolił mi przeżyć głos Matta Berningera z The National, który wyśpiewywał słowa klucze "baby, we'll be fine, all we've gotta do is be brave". Żałuję, że podczas części humanistycznej nie byłam pewna swojej wiedzy, bo przez to ją kompletnie zawaliłam. Ale wiecie co? Mam to już tak kompletnie w nosie, będzie, co ma być. Żyję z muzyką i smutno mi! To też mam w nosie, bo niczego w sobie nie zmienię. Cały czas beznadziejnie wierzę, że jestem diamentem, który może oszlifować tylko jedna osoba. Miło i romantycznie. Tymczasem zakopuję się w kołdrze zgryzoty, chłepcząc płyn osamotnienia i staję się niewidzialna. House wyciąga po raz kolejny pomocną dłoń, aż mnie to mierzi, choć jednocześnie jest mi z tym dobrze, nawet jeśli przez całodzienne oglądanie serialu nie mam czasu dla najgorszej i najnudniejszej książki w historii literatury (żartuję, ale nie potrafię jej rozgryźć). Czuję się trochę jak w ostatnie wakacje, kiedy nie mogłam w ogóle się przemóc, by cokolwiek przeczytać, a miałam takie dwie interesujące książki, teraz mi przez to wstyd przed samą sobą. Było, minęło, oby się nie powtórzyło. Wczoraj byłam na ognisku "klasowym", hej, ho. Przyszło w sumie dziewięć osób z mojej klasy, więc nie było tak źle. Nawet widziałam sarenkę, gdy poszłyśmy z dziewczynami poświecić tyłkami w lesie. Zostawiłyśmy urynę z chusteczkami higienicznymi i wróciłyśmy do towarzystwa. Nie było tak zimno, jak się spodziewałam, to chyba przez to ognisko, he, he. Dzisiaj miałam takie brudne włosy, że aż się zdziwiłam, gdy je umyłam (rymcio). Wiem, że to mało ciekawe, kiedy nie podaje się szczegółów sytuacji, ale chyba wystarczy, gdy powiem, że spędziłam miło czas. Niezapomniany dla mnie będzie widok autostrady ogarniętej mgłą, którą rozświetlały reflektory przejeżdżających samochodów, a wokoło las i pola, i my na drodze. Już nie mogę się doczekać wakacji, ponieważ uwielbiam jechać autostradą w nocy i patrzyć się w ciemność, słuchając jednej z tych smętnych piosenek o miłości. Chyba zakończę moje dzisiejsze ekstrawaganckie wywody, ponieważ nadszedł czas zmycia maski z włosów, no a poza tym rozbolały mnie wykończone nogi od siedzenia po turecku. W taki sposób nabawiłam się nieestetycznego zakrzepu w zgięciu kolana. Miłego wieczoru.

sobota, 20 kwietnia 2013

polar bear

so do I

Siedzę, półleżąc, to bardzo niewygodna pozycja. Lepiej usiądę, stojąc. Albo postoję, siedząc. Teraz rozumiem, jakie to męczące, blogować w łóżku. Mój dzisiejszy humor całkowicie nie zintegrował się z organizmem, który postanowił wszcząć strajk i mnie męczył do samego wieczora bólem głowy. Brawo, organizmie, dostajesz sałatę, bo w sałacie jest skrobia, a skrobia to cukier, więc węglowodany, czyli skład mniej więcej ten sam, co cukierka, tyle że zielone. Jestem tak bardzo zmęczona. Nikomu się już w tej szkole siedzieć nie chce, odkąd nadeszło do nas ciepłe powietrze, pojawiło się słońce i życie rozkwitło. Zostały jakieś trzy dni do egzaminów i napiszę, że się przygotowałam. A tak! Mam już outfit na pierwszy i drugi dzień... Po co się uczyć, skoro można wymyślać outfity? Kupiłam sobie trampki. Trzecie. Pogapiłam się na czwarte. Poznałam chłopaka. Pogapiłam się na chłopaka. Wkurza mnie moja nieporadność psychiczna, nieśmiałość powinno się leczyć tak samo jak depresję. Może nieśmiałość to pochodna depresji? Albo to wytwór naszej wyobraźni. Nazywając swoją głupotę nieśmiałością, tłumaczymy się z niej w ten sposób i zmniejszamy swoją winę, upraszczając ją do tego tiny słowa. Nieudolne dywagacje. Powinnam napisać przemówienie i artykuł, przeanalizować dwa wiersze i wymóżdżyć plan wydarzeń fragmentu Dzienników gwiazdowych Lema. Myszo, chyba przeczytam Solaris w przyszłym stuleciu i zostanę fanką mistrza neologizmów. Powodzenia na egzaminach, hłe, hłe. Lubię te noce spędzane z muzyką (Placki, proszę państwa), ledwo widzącymi oczami i katarem w nosie, bo to trochę odpręża, zupełnie jak dr House, mój ironizujący terapeuta. Wystarczy. 74 dni do Open'era.
Meanwhile in Lilia's room: klik. Mam dużą stopę i jestem milusim misiem koalą, który zagryza eukaliptusik, hihi.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

mentally damaged

 wrzesień

Kolejny raz ścieram napisy na klawiaturze, pocąc się i pociągając nosem, o tak późnej godzinie. Popijam herbatę, podśpiewując "I want to kiss you every minute, every hour, every day" i zastanawiając się, dlaczego to robię, skoro jest mi tak bardzo źleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee. Powtórzenie litery "e" zmniejsza stres. Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy, ponieważ: wstałam rano i wybuchła wielka kłótnia rodu, odkryłam, że przez kolejne 24 godziny nie będę czuła smaku, nie poszłam do kościoła po raz pierwszy od początku lipca, kiedy to byłam za granicą i nikt nie chciał mnie zabrać na mszę (w tym roku postanowiłam to naprawić). Zamierzałam poświęcić popołudnie historii. Wyszło tak, że obejrzałam dwa odcinki pierwszego sezonu House'a (uwielbiam ten serial, gorzej mi się żyje ze świadomością, że już się skończył, dlatego oglądam od nowa), a potem parę godzin przespałam. W tym momencie mam zanik pamięci, bo nie pamiętam, czy spałam, jadłam, piłam, czy może jednak spałam. Kawałek z życia mi uciekł. W każdym razie rozpoczęłam powtórkę materiału wklepanego do mózgownicy wczorajszego dnia o godzinie osiemnastej, później skapitulowałam. Stwierdziłam, że jestem zbyt zamulona, by się czegoś nauczyć, że mam dość, że jestem do niczego i że idę wziąć kąpiel. Z książką. Poddała się parze i wymiękła, ale ja nie! Nauczyłam się całych dwóch akapitów, aż do taktyki spalonej ziemi! Moje plany nauki wzięły w łeb, jak zawsze zresztą. W weekend nie myślę, zwłaszcza kiedy toczą się za ścianą pijackie wrzaski i rozmowy osób celebrujących kolejny rok życia. Aż cud, że mogłam się choć na chwilę skupić! Chyba bywają chwilę, w których potrafię się wyłączyć. Chciałam sobie przyrzec, że do końca tygodnia nie będę miała życia (ok, zawsze nie mam życia), ale trudno mi to zrobić, kiedy co minutę muszę korzystać z chusteczki, co dwie kichać i co sekundę maltretować swoją psychikę wizjami Syzyfa z kamlotem. Śmieszy mnie słowo "kamlot". Żartuję, nie maltretowałam swojej psychiki Syzyfem. To bardzo nieśmieszny żart. Ogólnie w mojej głowie jest nieśmiesznie. Może to dlatego, że czytam teraz najnudniejszą książkę świata i że przez tydzień doszłam do sześćdziesiątej strony. Dopiero o tym pomyślałam. Chyba coś w tym jest. Nie, zdaje mi się. Ja wiem, o co chodzi, ale tego nie napiszę. Pociesza mnie fakt, iż niedługo kończy się kwiecień, więc na dobrą sprawę pozostaną do końca roku szkolnego tylko dwa miesiące, w ciągu których zdążę mieć weekend majowy i wycieczkę do Niemiec (oby w ogóle się odbyła). Ciągle mnie zajmuje to, w jaki sposób zdobędę ocenę celującą z fizyki... W dzienniku na razie zieją pustki, bo powtarzamy przed egzaminem, a po egzaminach będzie wielki sprawdzian z optyki, który raczej muszę napisać właśnie na 6, mimo że kompletnie nic nie rozumiem... HAHAHAHAHA. Cieszę się, że dzisiaj (!) i jutro nie idę do szkoły. Tymczasem poudaję, że jestem mądra, i zrobię jakiś teścik z matematyki. Nie wkleję wam dzisiaj Jutuba, bo... zrobi się za bardzo monotematycznie. Branches górą!

czwartek, 11 kwietnia 2013

chorobowe

 przywołuję wiosnę i lato!

Przez te przebrzydłe chmurzyska zasłaniające mi słońce i epokę lodowcową zapadłam na męczącą chorobę zwaną przeziębieniem. Wszystko w jednym - nieżyt nosa, potworne kłucie gardła i kaszel. Jutro robię sobie trzeci dzień wolny od szkoły, tym razem nie będę nigdzie jeździć, tylko zostanę w łóżku i będę się uczyć. A mam dużo do nauki. Dzisiaj trochę powtórzyłam chemii, jutro nauczę się na historię, bo ostatnio nie poprawiłam jedynki, gdyż nauczyłam się z innego tematu, co mnie trochę wkurzyło, ale przynajmniej będę miała więcej ocen, które przy większej dawce szczęścia zakryją jakoś tą jedynkę łamaną na pięć, czyli tróję. He, he. W sobotę nauczę się chyba na WOS (już to widzę), a w ostateczności zrobię notatki, w niedzielę nauczę się na chemię... Dobry plan! W przyszłym tygodniu mam zamiar się wziąć w garść i powtórzyć matmę z przyrodniczymi, żeby te testy nie wypadły gorzej niż źle. Muszę się poprawić o jakieś 30-40% z matematyki i 30% z przyrodniczych, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie. A potem znajdę się w najsłabszej jedynce w mojej przyszłej klasie. Dzisiaj pojechałam do mojej wymarzonej od wieków szkoły i tylko upewniłam się w swoim wyborze. Nawet nie wygląda tak źle, jak się wszyscy spodziewaliśmy, a panująca tam atmosfera jest świetna. Jak tylko poprawię egzaminy i zdobędę przynajmniej średnią 5.6, to będzie w porządku (muszę mieć 160 pkt, bo z wynikami z próbnego egzaminu mam 150 pkt, a to trochę za mało). A jeśli nie, to miejmy nadzieję, że dostanę się z odwołania. Mimo wszystko mam dzisiaj naprawdę koszmarny humor, czuję się tak bardzo zdołowana i zarazem zmotywowana do działania. Przygotowałabym sobie herbatę, założyła gruby sweter i jeszcze jedną parę skarpet, wyszła na balkon z leżaczkiem i czekała na wiosnę. Naprawdę. Problem w tym, że jest trochę zimno, zbiera się na deszcz, a leżaczek został w zeszłym roku oblepiony pajęczyną i stoi oparty o domek ogrodowy... Ale herbatę mogę zrobić i przy okazji posłuchać tego ładnego coveru:


Przepraszam was wszystkich po raz kolejny, że wstawiam tutaj ostatnio takie gryzmołuchy. Mózg mi zamarzł, dusza uciekła, palce odpadły i ogólnie zabolał brzuch. Na szczęście u was się lepiej powodzi i z chęcią czytam wszystkie posty, które publikujecie. Keep going, a ja się w samotności zrehabilituję.

niedziela, 7 kwietnia 2013

See, the sea wants to take me... do you think you can help me?

 Baltic Sea / Adriatic Sea

Czasem mam ochotę stanąć na brzegu w samych rajtkach i powiedzieć morzu, co mnie gryzie. Na dobrą sprawę nigdy tego nie zrobiłam. A morze już wiele smutnych i radosnych historii połknęło, ciężko jest się pogodzić z faktem, iż żadna z nich nie należała do mnie. Chociaż, tutaj mogłabym mieć pewne obiekcje. Jedno jest pewne: nigdy nie stanęłam na brzegu w samych rajtkach i nigdy nie powiedziałam morzu, co mnie gryzie. Całe życie przede mną. Mówi się, że trzeba łapać chwile, póki trwają. Z wielką przykrością zawiadamiam, iż jestem osobą obdarzoną wyjątkowo dziurawymi dłońmi i wszystko mi się z nich wymyka, wydostaje, wręcz ode mnie ucieka, gna przed siebie z szybkością Strusia Pędziwiatra. Chyba jestem trochę aspołeczna. W środku we mnie aż kipi. Ze złości. Na siebie. Za to, że nie potrafię niczego dobrze zrobić. Dla mnie, dla tych, których kocham. Nie potrafię sobie dobrze łóżka pościelić i rano wstaję zmarznięta, z obitymi kośćmi od rozsypanego grochu, bo ktoś wczoraj po sobie nie posprzątał. Tracę tyle czasu na narzekanie. Nie chcę, żebyście komentowali ten post. Skomentujcie wasze życie, nie moje. Zauważyliście, że chętniej wypowiada się na temat czyichś wad, niż zalet? Przez pojęcie "wady" rozumiem narzekaństwo na wszystko, co się kręci i wiruje, na porażki i upadki, wszystko, co złe się biednej myszce przytrafiło. Czasem mam ochotę usiąść na ręczniku, by żwirek wbijał mi się nieprzyjemnie w tyłek, poczuć zimno morskiej wody, gdy ponad nią panuje ukrop całkowity i spowija moją skórę warstewką skroplonego potu. Poudawać beksę, prosić morze, by przyniosło mi ukojenie. Gdyby artysta namalował moje oblicze na środku płótna i nazwał swoje dzieło "Universe", czy byłabym wtedy centrum wszechświata? Każdy obdarzony choć krztyną wyobraźni, kto by przechodził obok tego obrazu i zawiesił na nim swój wzrok, wpatrywałby się we mnie, a w jego głowie rodziłyby się coraz to gorsze myśli. Albo lepsze. Komentowałby mankamenty mej urody, mój nastrój, usposobienie, charakter, wszystko by z tego obrazu wyciągnął i stworzył swój własny obraz mnie, który zachowałby w swej duszy na pewien okres czasu. Byłabym dla niego kimś więcej niż jestem. Właściwie dla każdego mogę być kim więcej, nawet bez posiadania przydomku "centrum wszechświata, ale tylko na obrazku". Mało jest ludzi wpatrujących się w dusze nieznajomych. Tłumaczymy się. Bo brak  czasu, bo za dużo pracy, bo nie mam ochoty. I jest nam przykro. Jestem aspołeczna, ale tylko trochę. Chcę się zatrzymać na chwilę i poudawać beksę, by ktoś zauważył, że tam gdzieś w środku mnie wyrósł piękny kwiat, nieskażony świństwami dwudziestego pierwszego wieku, który pielęgnuję z coraz to większą trudnością. By ktoś się zastanowił nad tym, ile zdołam wytrzymać, zanim ten kwiat zwiędnie, zanim zabraknie mi wody i światła potrzebnego do zaspokojenia jego potrzeb. Przepraszam - wiem, że morze ma swój kres, ale czasem trzeba o tym zapomnieć, by dostrzec jego bezkres. Zawieśmy swoje imię na obliczu bezkresu. Jutro poniedziałek, trąci rzeczywistością.

piątek, 5 kwietnia 2013

look past the blinding light

 (nie)uczing
kwiecień 2012 / kwiecień 2013

Porównując zdjęcia z zeszłego roku i z bieżącego, widzę dość spore różnice. Nie chodzi mi tylko o to, że nie mam już tego wielkiego, starego telewizora, albo o to, że mam inną pościel, powieszone w inny sposób firany, inną fryzurę czy inny telefon, ale też o to, że na dworze zalega śnieg, jest ponuro i wszyscy chodzą z wczesnowiosenną chandrą, podczas gdy w zeszłym roku na początku kwietnia wiosna rozkwitła w pełnej krasie. Żeby się choć trochę rozruszać, słucham The Vaccines i myślę o wakacjach, chociaż w mojej głowie powinny raczej znajdować się nadchodzące szybkim krokiem egzaminy. Zaopatrzyłam się w milion książek do powtórek, które z moim zapałem pobieżnie przewertuję dzień przed testami. Jestem zła, że przez nawał pracy w szkole, nie mam przede wszystkim chęci, by sobie powtarzać wiadomości, bo albo siedzę wieczorem nad książkami i uczę się do północy, bo potem nic mi już do głowy nie wchodzi, albo jestem zbyt zmęczona, by zajmować się nauką, i wybieram książkę z herbatą. Oj tam, na razie napawam się dumą, że zaliczyłam w tym tygodniu wszystkie sprawdziany, a w przyszłym tygodniu poprawię jedynkę z historii i będę miała czystą karteluszkę. Nawet cieszę się, że w czwartek pani nie było, bo się tak nauczyłam, że rano miałam w głowie pustkę, co świadczy tylko o tym, że trzy i pół godziny to za mało jak na jeden temat. Nie lubię historii, bo nie potrafię się z niej uczyć. Nie umiem ułożyć logicznego schematu wszystkich informacji, ciężko jest mi spamiętać fakty i szczegółowe opisy zdarzeń... Dlatego gdy skończy się ostatnia lekcja historii w moim życiu, zacznę skakać pod niebiosa ze szczęścia. W takich chwilach nawet fizyka staje się przyjaźniejsza. Nadal myślę o wakacjach. Będą wspaniałe, idealne, wymarzone. Barcelona i ja. Miasto moich snów, odtworzone na kartach powieści Zafona i Falconesa, które pozwoliły mi się w nim zakochać. Nareszcie! Wiecie co? Potrzebuję jakiegoś większego regału, bo moje półki już się od dawna uginają pod naporem książek. Wciąż przybywają nowe, nie mam już gdzie ich kłaść! A niedługo będzie najprawdziwszy książkowy boom, ponieważ ostatnio widziałam przedpremierową sprzedaż "Pułapki dla martwego", trzydziestego ma wyjść kontynuacja "Lśnienia" Kinga (oczekuję porządnego czytadła na tysiąc stron lub więcej), a w czerwcu "Dwunastu" Cronina (ciągle zmieniają datę wydania i pewnie ta książka wyjdzie dopiero na jesieni...). Ostatnio na święta dostałam "Zabić Lincolna", stałam nad nią w zeszłym miesiącu w Empiku i patrzyłam na tę okładkę, zastanawiając się, czy jest warta przeczytania. Dzięki rodzicom będę mogła to zobaczyć. Kończę dzisiejszy post. Stwierdziłam, że to nieładnie tak zaniedbywać tego bloga, toteż poczułam się do obowiązku, by tutaj coś napisać. Kiedy nadejdą lepsze czasy, przybędę do was z czymś lepszym. A na razie musicie się zadowolić ochłapami (zastanawiam się, dlaczego to słowo kojarzy mi się z Harrym Potterem... i dlaczego na wzmiankę o Harrym chce mi się płakać).