piątek, 28 marca 2014

LDN - city of crowd

7 marca zapisał się w moim dzienniku wspomnień jako dzień pierwszych razów - pierwszy lot samolotem, pierwszy krok postawiony w Anglii, w Londynie, pierwszy łyk smoothie z M&S, pierwsza jazda brytyjską koleją i undergroundem i tak dalej... Pierwszy lot był rozczarowujący - siedziałam w przejściu, moja współpasażerka cały czas zasłaniała mi widok na wszechobecne chmury, byłam głodna i niewyspana. Drugi lot z kolei mnie zachwycił - zdołałam dostać się na miejsce przy oknie, nakręciłam start samolotu, zrobiłam zdjęcia lądu, siedziałam z czołem przyklejonym do okna i jopiłam się na chmury, morze, rzeki, miałam przystojnego stewarda... Cóż więcej chcieć? Prawdopodobnie nie chce wam się czytać o nudnych wynurzeniach na temat lotu samolotem - większość z was i tak to przeżyła nie jeden raz, zatem nie ma sensu się rozpisywać. Jaki więc jest Londyn? Tego do końca nie zgłębiłam, sześć dni to stanowczo za mało, by poznać to miasto na wylot, ba, nawet w jednej szóstej. Wiem jednak, że jest ogromne, a mieści się w nim mnóstwo ludzi (mieszkańców jest ok. 8,2 mln). Byłam w jedenastu krajach europejskich i w żadnym z nich nie znalazłam się w takim tłumie (no, w Barcelonie było dużo ludzi, ale nie na każdym kroku, tutaj dosłownie na każdym). A ludzie byli różni, co jest na porządku dziennym. Lubię tę różnorodność, zawsze można zawiesić na kimś ciekawym wzrok, choć muszę przyznać, że mężczyźni się wiele od siebie nie różnią, zwłaszcza ci młodzi i biali. Są tak samo poubierani, tak samo przystojni, tak samo ostrzyżeni. Chodzące klony. Muszę też przyznać, że Londyńczycy są uprzejmi. Za każde najmniejsze szturchnięcie usłyszymy z ich strony "sorry", "pardon" lub "excuse me". Nie jest to oczywiście nic niezwykłego, aczkolwiek byłoby, gdyby przenieść to do naszej polskiej rzeczywistości, w której ludzie nie potrafią ustawić się w kolejce do pociągu (nie mówię o takiej kolejce, jak do sklepu, po prostu nie powinni przyklejać się do drzwi, zanim się pociąg zatrzyma i tamować przejścia, kiedy pasażerowie chcą wysiąść), a nawet znaczące szturchnięcie jest przemilczane. Co kraj, to obyczaj.

Prawdopodobnie wiecie, że Londyn to najdroższe miasto w Anglii (jeżeli się mylę, proszę mnie poprawić). Dla mnie było średnio, dla Japończyków, z którymi miałam przyjemność spędzić wieczór w kuchni, zwyczajnie za drogo, prawdopodobnie dlatego, że ich wycieczka nie obejmowała jedynie Londynu, tylko też Włochy, Hiszpanię i Francję - mieli i porównanie, i budżet na wykończeniu. Ja miałam tylko porównanie, ale jak zwykle zrezygnowałam z przeliczania funtów na złotówki, bo to jest dość załamujące. Co o samym mieście mogłabym powiedzieć? Nocą jest niesamowite, zwłaszcza w Dzień Kobiet na Picadilly Circus. Miasto jest dość czyste, choć podobnie jak w Barcelonie czarne dzielnice są zasyfione. Warto podróżować po mieście słynnym Undergroundem, by nauczyć się po pierwsze kultury, po drugie jechać schodami ruchomymi, które są naprawdę długie (look here), po trzecie szybko dotrzeć na miejsce. Stacje jak stacje - na pewno nie jest to moskiewskie metro. Plusem posiadania biletu jednodniowego (bo taki codziennie kupowałam - dla mnie, czyli dziecka, za jedyne £1,80) jest to, że można na nim podróżować i metrem, i autobusem (który też nie zachwyca - zwykły piętrowy autobus, z dużą zawartością plastiku w środku). Idąc dalej - byłam na mszy niedzielnej w Westminster Abbey (widać kawałek na zdjęciu po prawej stronie), co polecam wszystkim, bo wstęp jest za darmo i można zobaczyć trochę wnętrza (chyba że nie jest się Polakiem Biedakiem, wtedy cena biletu wynosi £17), no i zobaczyć, jak wygląda msza święta w kościele anglikańskim. Ale nie jest to must see.
 
pierwszy ciepły posiłek w LDN - 09.03
Wycieczka do Londynu nie była moim najlepszym wyjazdem, jednak wciąż pierwsze miejsce zajmuje Gibraltar z jego małpami, ale trzeba przyznać, że jest to miasto, które każdy powinien choć raz odwiedzić, chociażby dla jego muzeów i architektury. Mnie osobiście nie przypadło do gustu British Museum, może dlatego, że byłam obładowana zakupami (musiało to wyglądać komicznie) i zmęczona. Chyba najciekawszym elementem tego muzeum był wystrój jego wnętrz i jeszcze wystawa starożytnej Grecji i Rzymu oraz długi stół zwierzeń (kilkaset tabletek, wśród których były listy i zdjęcia osób, które pozbyły się jakiejś choroby). Najbardziej za to podobały mi się Tate Gallery of Modern Art, National Gallery i Science Museum z jego działem o historii medycyny. Większość obrazów wystawionych w obu galeriach widziałam już wcześniej (m.in. Rubensa, Van Gogha, Rembrandta, Dalego, Picassa, Degasa), ale super było zobaczyć je jeszcze raz (nie widziałam w NG "Słoneczników", bo były płatne, na szczęście już wcześniej miałam z nimi do czynienia i to jest jedna z dwóch prac Van Gogha (zaraz po "Gwiaździstej nocy"), które zapamiętałam z jego muzeum w Amsterdamie; a muszę powiedzieć, że chwile spędzone w tamtym muzeum były dla mnie, dziewięciolatki czy dziesięciolatki, gehenną). Jako ciekawostkę podam, iż Van Gogh namalował piętnaście identycznych obrazów ze słonecznikami, które są rozmieszczone po całym świecie. Ogólnie nie jestem żadną pasjonatką sztuki, lubię galerię od stosunkowo niedawna. Lubię patrzeć na ładne obrazy i obiekty, nie umiem interpretować sztuki - zostawiam to mojej siostrze. W Tate Modern można zobaczyć np. "Artist's Shit", o którym ostatnio mówił mój nauczyciel WOK-u (przerabiamy awangardę, rozumiecie) - klik, "Fontannę" Duchampa, no i oczywiście prace A. Warhola. Widziałam tam też fascynującą instalację z kilkunastoma wielkimi kupami, aczkolwiek nie mogę jej znaleźć w czeluściach internetu. A szkoda, bo może ktoś by mi wytłumaczył, "co autor miał na myśli".

z moim wspaniałym Jackmanem
Dobrnęłam do końca moich wywodów, tak sądzę. Wiem, że mogłabym jeszcze wiele dodać, na przykład fakt, iż po tej wycieczce moja sympatia do Francuzów zamieniła się w nienawiść, ale zrobiło się późno, a ja mam w planach jeszcze się umyć i obejrzeć wreszcie "Ratując pana Banksa" (film o Walcie Disneyu). Ogólnie muszę wam się pochwalić, że prawie już nadrobiłam moje szkolne zaległości sprzed dwóch tygodni, no i że rozpiera mnie duma z powodu otrzymanych ostatnio dwóch piątek z angielskiego (!!). Poza tym miło mija mi czas zarówno w szkole, jak i poza nią. Chciałabym mieć go trochę więcej na czytanie, ale wiem, że muszę się dużo uczyć, a do tego potrzeba wyrzeczeń. Tak, potrzebuję stać się znów tą ambitną osobą, jaką byłam wcześniej, bo to popłaca (zmotywowała mnie trochę gadka mojej nauczycielki angielskiego odnośnie studiowania zagranicą). No i nareszcie nadeszła wiosna, mój organizm triumfuje, chęci do nauki są większe, efekty tejże niestety są już mniej zadowalające. Ale pracuję nad tym. Ten weekend będzie pełen nauki, na szczęście pracy domowej było tyle, co nic, aż dziw mnie bierze. Będę miała całe dwa dni na przygotowanie się do trzech sprawdzianów. Czy podołam? To się okaże. Całusy!

sobota, 1 marca 2014

Dreams come true, I swear.

Portret rodzinny.
Przybyłam dziś do was z najnowszymi wieściami. Otóż pragnę was powiadomić, iż marzenia się jednak spełniają. W zasadzie udowodniłam to w zeszłym roku, jadąc do Hiszpanii i zwiedzając Barcelonę, ale zrobię to jeszcze raz... Uwaga, przygotujcie się, to będzie mocne... a może nie? Nieważne. W czwartek lecę do Anglii! Fanfary, okrzyki, oklaski. Dowiedziałam się o tym w środę... więc to świeża sprawa. Nie spodziewałam się, że moi rodzice zgodzą się na taki wydatek, a jednak. Kocham ich za to, że pozwalają mi zwiedzać świat. Gdyby nie oni, nie przeżyłabym miliona fantastycznych momentów, nie byłabym w tych wszystkich krajach europejskich (ok, jeszcze kilka mi pozostało do odwiedzenia, chociażby Skandynawia) i nie zobaczyłabym mnóstwa zabytków i dzieł sztuki. Tak naprawdę nigdy nie pojechałabym do Gibraltaru i nie zrobiła zdjęcia, które widnieje obok. Z drugiej strony nie miałabym za czym wtedy tęsknić... A tak od kilku tygodni chodzę i patrzę na powieszone zdjęcia z tegorocznych wakacji, łezka mi się w oku kręci, serce ściska, a do głowy przychodzą myśli - "o matko, ja tam byłam, ja chcę znów, jeszcze raz". Nie ma takiego miejsca, za którym tęskniłabym równie mocno, jak właśnie za Gibraltarem. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może to przez specyficzny klimat, uliczny zgiełk pomieszany z spokojem morza, cichymi zakątkami z dala od osiedli, tuż za górami, gdzie słońce południa nie dochodzi i panuje przyjemny chłodek... gdzie można przejść przez zimny tunel, ciągnący się na kilometr, piechotą, a po drodze spotkać bawiące się ze sobą małpy. Chciałam wam napisać, jaką ekscytację przeżywam tuż przed moim wyjazdem, zamiast tego zaś piszę o wakacyjnych wspomnieniach. Ale to się ze sobą łączy, w końcu mówimy o jednym kraju. Zatem Londyn, stolica Wielkiej Brytanii, wspaniałego królestwa, które opanował lud emigracyjny. Chciałam do niego dołączyć, jednak ostatnio stwierdziłam, że właściwie po co rozsierdzać jeszcze bardziej Anglików, zabierając im pracę? Jednak to temat na inny post. Szczerze mówiąc, największą niewiadomą dla mnie jest (wszystko?) lot samolotem. Nigdy tego nie próbowałam. To będzie ciekawe przeżycie, którego nie mogę się już doczekać i które trochę bardziej nęci mnie niż sam Londyn (co jest trochę zabawne). Bardzo się cieszę już na zwiedzanie. Mam ogromną ochotę odpocząć od widoków polskiej zimo-wiosny, od wahań temperatur i spoglądania na te same budynki dzień w dzień (również od chorowania, katar do mnie powrócił jak bumerang... Obym wyzdrowiała do czwartku!). Czas na przygodę. Wszystkie darmowe muzea w Londynie w połączeniu z London Bridge i muzeum figur woskowych. Brzmi nieźle, prawda? A do tego zakupy. Nie powiem, że się obkupię, bo niewiele będę mogła ze sobą zabrać, ale mam zamiar zdobyć kilka drobiazgów, które umilą życie i mi, i moim bliskim. Ach, tak się cieszę, czy mogę to jeszcze raz napisać? Wizja podróży wypełnia moje serce niezmierną radością, to wszystko jest takie... nagłe i zupełnie niespodziewane. Biorę walizkę i carpe diem. Niech wpłynie na mnie magiczna moc Londynu. A dla was przygotuję piękne zdjęcia. Mam nadzieję, że wrócę szczęśliwsza i bogatsza o nowe doświadczenia. To przynajmniej uchroni mnie od wielkiego załamania na widok stosiku prac domowych i wiadomości o starych oraz nowych sprawdzianach. Lubię, naprawdę lubię moją szkołę, ale zwyczajnie boję się opuszczać lekcje, bo kończy się to totalną dezorientacją, która trwa do tygodnia po powrocie. Wish me luck, guys. Muszę to ogarnąć, jestem silnym człowiekiem. Czasami.