poniedziałek, 30 kwietnia 2012

flower in the sun

 Easy :)

Dzień zaczynam od dobrego pączka, bułki z masłem i serem oraz niecałej szklanki coca-coli z lodem w kształcie gwiazdki przy wtórze powodującego mimowolne podrygiwanie na krześle głosu Janis Joplin. Nie jestem mistrzynią pisania długich zdań, oj nie. Rano obudziłam się z krostami na dłoniach i popędziłam do kuchni wypić wapno, żeby mnie nie swędziało. Ta wysypka wpędzi mnie do grobu, no jak to wygląda! (Zdjęcie stare, ja tam dostrzegam parę krostek, obecnie mam na całej dłoni, pomijając już palce, bo z palców zeszło na chwilę.) Dopijam już colę, pies obrósł w tęczę i chrapie, pociąg przejeżdża przez Pszczółki jakiś kilometr od mojego okna, wieje przyjemny wiatr, a Karo patrzy się na mnie ze zdjęcia. Dostrzegam same pozytywy w przebywaniu w środowisku domowym. Za chwilę zabiorę się za ogarnięcie pokojowego zebrania kurzu i brudu, kłębków bezdusznie wyrwanych włosów i pozostałości po śniadaniowej uczcie. Ahoj, ahoj!

niedziela, 29 kwietnia 2012

THA SAS MANTOSO OLOUS KOUFALESS

 kolejna część wiosennych okazów

Czujecie to ciepło, wpychające się przez okna i drzwi do małego królestwa waszych domów? Czujecie ten żar rozlewający się nad połaciami pól i ulic, ścieżek i chodników, po których spacerujecie? Ja też nie czuję, bo dzisiaj nie jest wczoraj i temperatura się nieco ochłodziła na szczęście. Zdołałam się nawet opalić, kiedy przez całe półtorej godziny maszerowałam wraz z Natalią w poszukiwaniu schronu przed słońcem. Dzisiaj zamierzam wziąć Easy'ego i pokazać mu świat, którego nie widział przez dobre parę miesięcy. Mam nadzieję, że nie obsra całych Pszczółek ze stresu i radości. Wzięła mnie ochota na lody, ale zapomniałam poprosić rodziców o złocisze, a nie mam drobnych w portfelu, żeby zafundować sobie tę chwilową przyjemność. Cóż, trudno, obejdę się bez nich. Czy nie podkreślałam już, jak bardzo cieszę się z całego tygodnia wolnego? Otóż cieszę się, tak, lubię siedzieć w domu i nic nie robić, lubię także wychodzić z domu i też nic nie robić. Ten tydzień należy do tygodnia złego odżywiania i dzisiaj od rana zajadam się słodyczami i piję szklankę pepsi z lodem. A co tam. Chyba nic kreatywnego nie napiszę, toteż kończę ten marny wywód. Najlepiej będzie, jak wyłączę komputer i wyjdę z domu.

piątek, 27 kwietnia 2012

In the town where I was born lived a man who sailed to sea...

 flower time

"Play". Jedenasty raz słucham zacnej piosenki Beatlesów "Yellow Submarine", w której, jak ktoś zasugerował, Ringo śpiewa jak pijany; nie zmienia to faktu, że piosenka jest wciągająca. A to wszystko przez to, że mój tata, jeśli ktoś wspomni o Beatlesach, zaczyna podśpiewywać pod nosem "Yellow Submarine" i mówić, że to jego ulubiona bajka... Dzisiejszy dzień zleciał całkiem miło i przyjemnie. Wstając rano i czołgając się niecały kilometr do szkoły, nie spodziewałam się, że wyląduję parę godzin później w Gdańsku. Ale tak się stało, zupełnie nie wiem, jakim cudem. No więc wsiadłyśmy z Natalią w pociąg i stwierdziłyśmy, że zapiszemy się do Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. Dostałyśmy kartę, którą muszą podpisać rodzice, i teraz nie wiem, kiedy się tam następnym razem udamy... Wkrótce, może po wycieczce. Zapewne będę wypożyczać jedną książkę na miesiąc, żeby nie opuścić się w czytaniu w rodzimej bibliotece... Poszłyśmy także do Empiku i kupiłyśmy fasolki podobne do tych, które zjadał Harry Potter w pociągu; nie były one o smaków rzygowin czy czegoś podobnego, ale jeden smak szczególnie zapadł mi w pamięć... Nigdy, przenigdy nie jedzcie fasolki o smaku cynamonu! A fuj, tak piecze! Najlepsza okazała się ta o smaku lukrecji, nawet śmiem twierdzić, że o smaku pasty do zębów, ha, ha. Bardzo dobra. Okay, zabieram się do pisania pracy domowej z polskiego (czternasty raz słucham "Yellow Submarine"). Miłego wieczoru.

czwartek, 26 kwietnia 2012

"Bywaj, Mariusie..."

 nudy w piżamie

Dzień doberek! Co z tego, że jest już po piątej, a ja przesiedziałam przed tym wynalazkiem drugiej połowy dwudziestego wieku, czyt. komputerem, już przeszło trzy godziny i powtórzyłam niemiecki w stopniu niezadowalającym... Słucham aktualnie piosenki z soundtracku do True Blood, co mi przypomina, że nadal czekam na piątą serię! Czy ktoś wie, kiedy pojawi się ona na HBO? Może też będzie na VOD, to obejrzę, choć wątpię, bo te najpopularniejsze seriale raczej się tam nie pojawiają, grr. Oznajmiam wszem i wobec, że czytam przed-przedostatnią część Kronik Wampirów, a mianowicie... "Krew i złoto"! W tej części Marius opowiada historię swojego nie-życia wampirowi o imieniu Thorn, który ukrywał się pod lodem przez wiele wieków, aż dopadła go bezsenność i wyjrzał na zewnątrz. Czytając dzieło Anne Rice jak zwykle zastanawiam się, co ona ma takiego w sobie, że chce się ją czytać pomimo nudnych niekiedy opisów i, oczywiście, WAMPIRÓW. Doszłam do wniosku, że to przede wszystkim uwielbienie do piękna ludzkiego. Mnie osobiście robi się ciepło na sercu, gdy mój wzrok prześlizguje się po tego typu zdaniach: "Ach, krew. Wreszcie się pojawiła, po tak długim śnie, tłoczona przez jej małe, prężne serce, jej bezbronne, maleńkie serduszko!", a przecież opisują one drastyczną scenę pożywiania się wampira! Dodatkowo podoba mi się to, że nie ma tam zbędnego erotyzmu, chociaż czasami uśmiecham się na myśl, że wszystkie wampiry to geje... no i to, że nie jest to kolejna masowa młodzieżówka. Wszystkie części mają już swoje lata, ale historie w nich opisane są genialne. Jeszcze raz powtórzę, że potyczki Boga z Szatanem opisane w "Memnochu Diable" są moimi ulubionymi. Koniec tego wywodu na temat książki. Czytał ktoś? Co do mojego dzisiejszego dnia... jak już wspominałam, nic ciekawego nie dokonałam. Ściągnęłam Photoshopa i stwierdziwszy, że żaden piracki klucz mi do niego nie wejdzie, zainstalowałam wersję testową, która jak na złość mi nie działa. W majówkę powinnam się tym zająć. Nic twórczego z tego postu nie wyjdzie, więc zabieram się za naukę niemieckiego na jutro. Jak dobrze, że sprawdzian będzie bajecznie prosty... w każdym razie taką mam nadzieję. Oby mi dobrze poszło. A cóż to, Lady Pank? Ho, ho, od razu przypomina mi się pierwsza klasa gimnazjum, kiedy byłam zaaferowana "Wciąż bardziej obcym".

wtorek, 24 kwietnia 2012

captain coconut

 Gdynia/Pszczółki/Gdańsk

Ahoj, bracia i siostry! Siedzę tu sobie z pustym brzuchem i zajmuję się leniuchowaniem, podczas gdy ostatnia praca do zrobienia na zajęcia artystyczne czeka z utęsknieniem. Za chwilę się za nią wezmę, na razie coś tutaj naskrobię, co by kontynuować tradycję dodawania codziennie nowych postów. Wstałam dzisiaj o mało zaszczytnej godzinie jedenastej, ale nie dziwię się, bo poszłam spać jakoś przed pierwszą. Teraz czekam na tatę, gdyż przyniesie mi żelatynę, której potrzebuję do zrobienia plasterków na nos i brodę. Słucham także mojego ulubionego od wczoraj teledysku do utworu "Bleeding Heart" Hendrixa, gdzie na początku dziewczyna mówi "wow! Co to jest?!"... nie, przepraszam! "WOW! HERE IT IS!" A potem jest jak zwykle genialna solówka Jimiego. Zauważyłam, że w trakcie okresu tyję jeden kilogram, a po jego zakończeniu, powracam do stałej wagi, hmm... Interesujące. Także moje ręce tracą każdego miesiąca odrobinę tłuszczu i wystaje z nich coraz więcej żył; uważam to za niezbyt piękne, ale co zrobić. No dobrze, ten post nie będzie tak długi, jak przypuszczałam, bo na chwilę obecną mam za zadanie sprawdzić opłaty na ZUS i stawkę dla studentów w sezonie jarmarcznym, kiedy ja i Natalia, pracownice naszej firmy, będziemy sprzedawać produkt poza głównym sklepem. Hej, Google...

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

monday evening

 wieczorny "skajpaj"

Nie ma to jak screeny z rozmów na skype. Miałyśmy dokończyć nasz biznesplan, ale coś nam nie wyszło. Kiedy stałyśmy wczoraj z Natalią na peronie w Pszczółkach, była naprawdę niezła pogoda; jednak im byłyśmy bliżej Sopotu, tym pogoda stawała się gorsza. Wreszcie dotarłyśmy, poszłyśmy na molo i zaczął padać deszcz plus wiać mocny wiatr, jak to na molo. No nic, parasol to całkiem niezła ochrona przed tego typu pogodowymi anomaliami. Później szłyśmy z kawą na plażę, gdzie napotkałyśmy martwego Kevina i stwierdziłam, że musimy mu wyprawić pogrzeb z kartonową trumną. W tamtej chwili już stałyśmy się dziwne i zaczęłyśmy rozmawiać po angielsku. Cały czas nawijałyśmy naszym nieudolnym językiem, mimo że zdawałyśmy sobie sprawę, jak dziwnie to musi wyglądać. Pogrzebu Kevinowi nie wyprawiłyśmy, bursztynów też żadnych nie znalazłyśmy. Chyba nie mam nic do dodania w tej kwestii, warto było w każdym razie wybrać się na ten mini trip. Słucham aktualnie "Touch me" Samanthy Fox; mam tę piosenkę w głowie, odkąd skończył się szkolny dzień, który nie był taki zły, swoją drogą. Przez najbliższe trzy dni mam zamiar się lenić, robić prace na zajęcia artystyczne i uczyć się na sprawdzian z niemieckiego. W nocy w ogóle spać nie mogłam, przewracałam się z boku na bok, z bolącymi od zimna nogami, które wręcz skomlały o kocyk. Wreszcie jakoś po półtorej godziny nicnierobienia, zasnęłam. Była to pierwsza godzina, a pobudka o szóstej. Ależ jestem zmęczona, aż sobie ziewnę. Prysznic mnie zdecydowanie postawi na nogi tego wieczoru! Na koniec dodam, że mleczko waniliowe, tak jak producent zapewnia, "pozostawia skórę miękką i nawilżoną przez cały dzień"... ponadto nadal pachnie, to jakiś cud normalnie! Po nocy z mleczkiem malinowym nie ma śladu po jego zapachu nazajutrz rano.

niedziela, 22 kwietnia 2012

is Jack happy?! HAPPY JACK!

 Gdynia once again

Witajcie w tę niezwykle ciepłą i słoneczną niedzielę! Mam dzisiaj wspaniały humor, nie bez powodu! Słucham The Who, szukam tanich biletów lotniczych do Sztokholmu i trzymam kciuki, abyśmy tym razem mieli co robić chociaż jednego dnia w długi weekend/tydzień majowy. Wróciłam przed chwilą z kościoła i jak to ja wcinam słodycze. Tym razem wybór padł na białą czekoladę; wczoraj była mleczna, mama kupiła przez przypadek tą z Nestle i musiałam niestety przeboleć to, że mam produkt od firmy testującej na zwierzętach. Tak samo ubolewam nad płatkami, które wręcz uwielbiam i nie potrafię z nich zrezygnować. Co ze mnie za człowiek! Mam tyle kosmetyków testowanych na zwierzętach, chociażby mój niezawodny antyperspirant albo odżywka z L'Oreal czy szampon do włosów z Shwarzkopf, to chyba wszystko... Uggrh. Za chwilę będę uczyć się odmian czasowników nieregularnych na jutrzejszy niemiecki, na szczęście jest to tylko dziesięć pozycji; a potem poczytam coś, bo dzisiaj tak długo spałam, że nie zdążyłam sięgnąć po książkę. Mam ochotę na jakiś orzeźwiający napój, ale jak na złość w lodówce jest tylko kwas chlebowy, którego nigdy w życiu nie tknę, bo... smakuje jak chleb (tak powiedziała siostra), a ja nie lubię chleba, tak samo jak nie lubię ziemniaków jako takich. Jak ja chcę już mieć ten poniedziałek za sobą i rozkoszować się wolnością przez trzy dni, niach, niach. Ależ mi się udziela ta piękna pogoda, mam ochotę wyjść na dwór i pojechać nad morze. Więc kierunek - Sopot! A nauka po powrocie, heheszki.

piątek, 20 kwietnia 2012

imp's dream

 wielkanocny chochlik

Wytrwałam do tego nieszczęsnego weekendu. Oczekuję poniedziałku, bo jestem ciekawa, jak będzie wyglądać kolonia bakterii z mojego pieniążka, hi, hi. Dzisiejszy dzień oceniam na plusik, kartkówka z matematyki poszła mi bardzo dobrze, te funkcje są całkiem w porządku, lubię je. Trójka plus z poprzedniej kartkówki to kompletne nieporozumienie i chcę o niej zapomnieć, co za kompromitacja. Dzisiaj spałam tak spokojnie w nocy, rano byłam owinięta w kołdrę, nie ruszałam się praktycznie podczas snu, no idealnie. Szkoda, że obok nie znajdował się główny winowajca mojej spokojnej nocy, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siła umysłu. Jestem pod wpływem chrypki Armstronga i cały czas się nią zachwycam, toż to prawdziwy błogostan. Ależ ze mnie jazzowa dziewczyna, ho, ho, ho. Miałam zamiar dzisiaj obejrzeć odcinek Skinsów, ale nie jestem pewna, czy to zrobię, bo tęsknię za moją książką i za owczarkiem, którego zdążyłam polubić. Ciekawy mężczyzna, nie powiem. W ogóle Deaver pierwszy raz pisze o tego typu instytucji, która mieści się w strukturze FBI, a dokładnie o ludziach, którzy zajmują się opieką nad osobami poszukiwanymi przez tzw. "zbieraczy". Zbieracze zrobią wszystko, by tych ludzi znaleźć; stosują niezwykle wyrafinowane tortury (na przykład tarcie skóry papierem ściernym, a następnie przemywanie rany alkoholem), aby wydobyć informacje na temat ich miejsca pobytu od członków należących do owej specjalnej agencji rządowej albo najbliższych osób poszukiwanych. Doszłam dopiero do 211 strony, bo ostatnio nie miałam czasu na lekturę, ale w weekend ją skończę i tym razem zacznę czytać "Krew i złoto" A. Rice, po niezwykle długiej przerwie. Nie mam już pojęcia, co się tam dzieje... co u mojego Louisa? Mam pustkę w głowie. Dobra, koniec tych nudnych wynurzeń, za chwilę wybiorę się pod prysznic, po wszystkim zrobię sobie herbatę i poczytam książkę albo faktycznie włączę Skinsów, bo to nigdy nic nie wiadomo. Stoję przed trudnym wyborem! CO LEPSZE, CO LEPSZE?!

czwartek, 19 kwietnia 2012

HOW MANY MORE TIMES

 ewidentnie surykatka

Wybacz, Karolino, ale musiałam! Tak strasznie ta poza mi się kojarzy z surykatkami, które wręcz uwielbiam! Przerzucam się z Led Zeppelin na Pink Floydów, na mych policzkach wykwitły przed godziną okazałe rumieńce, które do teraz nie chcą zejść, a Natalia mówi, żebym poszła z nią i z Weroniką na dwór. JA?! Ha, ha. Przeżyłam dzisiejszą historię. Wiedziałam, że nie będzie wcale tak źle, że wszystko umiem i tak dalej, ale... mimo wszystko się denerwowałam. Nawet obudziłam się o czwartej i mówię w myślach "HISTORIA!", patrzę na zegarek, a tu jeszcze noc... Zaśmiałam się i poszłam dalej spać. Jak zwykle projektu nie było, ta nauczycielka jest strasznie nieodpowiedzialna. Jak mamy ukończyć coś, co dopiero zostało ogólnie rozrysowane, do czerwca? Nie wiem, jak my damy radę, ale to już zakrawa na kpinę! Umawiamy się kwadrans po siódmej, to przychodzimy kwadrans po siódmej, a nie za dwadzieścia ósma, kiedy wszyscy już poszli pod własne sale, zmęczeni czekaniem. Poza całą tą szkołą nic ciekawego się nie dzieje. Na wycieczkę do Warszawy biorę trzy pary butów, to już wiem, także sukienkę i marynarkę, o ile zdołam wyłudzić ją od siostry, ale pewnie mi pożyczy; również zastanawiam się, czy nie warto wziąć płaszcza, przecież w wiosennej kurtce tak nie wypada to teatru... Dwudniowa wycieczka, a ja całą szafę wezmę! Nie denerwujmy się, kochani, całe życie przed nami. Jak to moja wychowawczyni mawia: "uśmiech na twarz i nie narzekamy". Tli się we mnie nadzieja, a nawet więcej - spodziewam się udanej wycieczki i niech tak pozostanie. Muszę poszukać pracy na wakacje, kiedy będą jakieś interesujące oferty dla piętnastolatków? HALO, też jesteśmy ludźmi i potrzebujemy własnych pieniędzy!

środa, 18 kwietnia 2012

orange county suite

 misz-masz

Czytając wczoraj książkę, natknęłam się na pewne interesujące zdania, które pozwolę sobie zacytować: "[...] Poza tym kto zaprzeczy, że pisanie na nowo przeszłości to ciekawa rzecz? Raz pokonałem armię japońską w grze o Pearl Harbor. W moim świecie nigdy nie doszło do kampanii na Pacyfiku". I tak właściwie mogę się z tym zgodzić, tylko po co zamęczać się faktami z przeszłości, jeśli mamy tu i teraz? Czy nie bardziej wartościowe jest skupić się na przyszłości, której jesteśmy współtwórcami? A jednak jest ciężko. Jesteśmy odpowiedzialni za to, jak będą żyć kolejne pokolenia z nas zrodzone, co zastaną po narodzinach czy wejściu w dorosłość. To ogromna odpowiedzialność, z której nikt nie zdaje sobie sprawy. Ciężki jest nasz los, powiadam, a jeszcze cięższa jest historia, która na mnie czeka. Potop szwedzki? "Ale ja w ogóle nie wiem, co to jest, i mnie to nie obchodzi". Jak trzeba, to trzeba. Posmakowałam przed chwilą herbaty z mieszanką wiśni i migdałów (sztuczną, bo przecież każda herbata, która jest skomercjalizowana, jest także sztuczna). Smakowała mi. Swędzi mnie ucho i ogólnie nie mam o czym rozprawiać na chwilę obecną, chyba że o moim dzisiejszym ubraniu, które uznałam za totalnie odpychające. CO TO MA BYĆ? Już mogłam włożyć na siebie jakąś bluzkę i spodnie, i uznać, że to uchodzi za styl "rockowy". Nie lubię dni kolorowych polegających na przebieraniu się. Wiadomo, że większość sobie to zleje, jakaś część się przebierze, a reszta podejmie nieudolną próbę kończącą się klęską, bo nie ma ubrań tego koloru, odpowiednio zniszczonych czy innych... Mogliby znieść to tak zwane "umundurowanie", bo po ośmiu miesiącach uznawania białej bluzki za odpowiednią nagle nauczyciele przestają ją uznawać za odpowiednią. Być może mają schizofrenię, nie wiem, nie pytałam, ale jest to co najmniej dziwne. W OGÓLE ta szkoła jest dziwna i niezbyt ją trawię ze względu na panią dyrektor, i chcę już do mojego nieokreślonego liceum w Gdyni albo w Gdańsku. Koniec, kropa, miłego dnia.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Baby, since I've been loving you, I'm about to lose, I'm about lose to my worried mind.

jeden z moich nowych trampków zagościł po raz pierwszy na blogu, ta-da

Musiałam umieścić tutaj tę jakże smutną piosenkę ze względów oczywistych - chodzi za mną już od wielu, wielu dni. Słuchając jej, mam ochotę drzeć się i jęczeć wraz z Jimmym Page'm. Tyle w tym uczuć, tyle w tym cierpienia! Powiem wam, że ta piosenka była przeze mnie niedoceniona przez ostatni czas. W ogóle nie interesowałam się tymi paroma utworami Led Zeppelin w swoim odtwarzaczu mp3, tak sobie tam kwitły i kwitły, od czasu do czasu słuchałam standardowego "Stairway to heaven" czy tam "Whole lotta love", ale tak traktuję chyba każdy zespół i raczej nie powinnam do tego przykładać większej wagi. Aktualnie przesłuchuję moją bibliotekę muzyczną, w tej chwili słychać przyciszone "A looking in view" Alice In Chains. Przyciszone... zawsze cicho słucham muzyki! W szkole jak w szkole - czasem nudno, czasem śmieszno. Pomęczyliśmy aerobik, napisaliśmy sprawdzian z biologii, przedstawiłyśmy z Patrycją owoce naszej doprawdy ciężkiej pracy, jednak filmik nie chciał zadziałać i nie dostałyśmy oceny; w domu go przekonwertowałam i mam nadzieję, że w formacie AVI zadziała, bo jak nie, to będę bardzo zła. Moja nieudolna przemowa po angielsku o miejscach, w których lubię czytać książki, i podróżach samochodem niezbyt mi wyszła, ale mam ją przynajmniej zaliczoną. Wprowadziłabym wiele poprawek, bo to było nieprzemyślane i spontaniczne przemówienie, heheszki. Oki-doki. Trzeba się uczyć na jutrzejszy polski, zaczynamy ostatnią lekturę w tym roku, yay. Może tym razem uda mi się dostać z testu sprawdzającego znajomość lektury piątkę, hę? Trzymajcie kciuki! Dodatkowo muszę zajrzeć na ebay.com i amazon.co.uk w poszukiwaniu jakiejś koszulki z union jackiem, a tak mi się nie chce...

sobota, 14 kwietnia 2012

piątek, 13 kwietnia 2012

kolanko

 hello, meet Freddy Johnson


Jak obiecałam Natalii, tak zrobiłam. Oto mój przyjaciel, Fredi Dżonson. Nie mam nic więcej do dodania, poza tym, że lubię pająki, kiedy mi nie wchodzą w drogę i doprowadzają mnie do zawału, gdy spostrzegę, iż nieomal nie uśmierciłam ich moimi ogromnymi stopami. Zazwyczaj staram się je odgonić, żeby gdzie indziej ratowały świat. Uff, nadszedł piątek. Po tych doprawdy ciężkich trzech dniach nauki (o ironio!) nadszedł czas na weekend. To nic, że dostanę tróję z dzisiejszej kartkówki, na którą wszystko oczywiście umiałam, ale jak zwykle właściwe odpowiedzi zmieniłam na złe odpowiedzi, co mnie zawsze doprowadza do szału. Ta. Moja bodajże pierwsza trójka z matematyki w historii gimnazjum, ale nie jestem znowu taka pewna. No nic, przyjmę to na klatę! Za jakieś pół godziny powinien nadjechać mój obiad, jako że od paru dni chodzi za mną dewolaj z tutejszej restauracji i nie mogłam się obejść smaczkiem, kiedy mama mi go zaproponowała. Coś kaloryczny ten tydzień się zrobił, ale to tak standardowo po świętach. Aktualnie siedzę z nogą wysmarowaną Altacetem, bo mnie od tygodnia czy dwu boli kość, grr. Z Patrycją szybko uwinęłyśmy się z projektem, film udało mi się ściągnąć z Internetu, ale nie powiem, że nie przyprawiło mnie to o chwilę zdenerwowania, gdyż Filsh.net postanowił zrezygnować ze swojej dotychczasowej funkcji, mianowicie ściągania plików z YT i muszę się teraz przerzucić na coś innego.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Czymze jest rozum bez rzeczywistosci?

 PLUTOwski nos jest lepszy niż murzyński

Witajcie w ten iście wiosenny czwartek, który nie urzeka święcącym słońcem ani wyższą temperaturą, lecz cudownym wręcz szarym ubarwieniem chmur. LIKE IT. Trochę ironicznie dziś zaczynam, ale cóż poradzić. Spałam na porannej fizyce, co uwidoczniło się w niepoprawnych odpowiedziach na zadane przez nauczyciela pytania. Na przykład: "jaką jednostkę ma okres drgań?" - "herc"... i tak dalej. Aktualnie pobolewa mnie głowa i nos, w którym mam tę nieszczęsną oprychę. Potraktowałam ją dzisiaj cytryną i uwierzcie mi, płakałam i śmiałam się jednocześnie. Straszne to. Jestem już w posiadaniu waniliowego mleczka do ciała! Nie wiem, kiedy zacznę go używać, bo najpierw muszę wykończyć malinowe, którego została mi jeszcze... połowa, jak nie więcej, phi!

środa, 11 kwietnia 2012

this is England

 tego się nie spodziewaliście, ha?!

Proszę bardzo, zdjęcia górne i dolne z Gdańska z lutego, a po środku z zeszłego piątku. Nie zachowałam zdjęć własnej sylwetki w jeansach widocznych na środkowym zdjęciu, ponieważ stwierdziłam, że wyglądam w nich jak biedna anorektyczka i ogólnie zrobiło mi się siebie przykro, więc je usunęłam. Tak, te spodnie są na mnie o wiele za duże, ale nic na to nie poradzę, że numer 34 w Zarze jest równy 36, a jeansy mi się serio podobały, no i były tanie. Muszę chociaż raz w swoim życiu kupić jeansy w H&M, bo wydaje mi się, że są naprawdę fajne i dopasowane, a nigdy nie miałam, więc myślę, iż to tak trochę szkoda nie mieć ani jednej pary, skoro zaopatruję się tam w większość swoich ciuchów. Nie wiem, co mi dzisiaj tak ten post o ubraniach wyszedł, więc zmieniam temat. Aktualnie odstresowuję się (NIE MAM POJĘCIA, jak to poprawnie odmienić, bo jest to dziwny twór i nawet nie ma odmiany w słowniku internetowym) przy The Clash, co robiłam także wczoraj wieczorem. Jakoś tak wyjątkowo mam ochotę na ich "Straight to hell", podczas gdy czcigodny Easy domaga się otwarcia mu drzwi. Jejusiu, ależ mi dzisiaj jest gorąco! Aż sięgnę po wodę. Moja mama odmówiła kupowania wody w większym rozmiarze niż mała buteleczka, bo zakupiła zgrzewkę Polarisa za 0,49 gr sztuka i powiedziała, że ma zostać wypite... I jak ja teraz mam sięgać w nocy, w sennym amoku, nie wiedząc, gdzie jest północ, gdzie południe, GDZIE MOJA RĘKA, a co dopiero, GDZIE WODA?! Ho, ho, problemy piętnastolatki. No nic, jutro fizyka i historia, nie lubię, oj, nie lubię tego drugiego przedmiotu, ale to od zawsze tak, zwłaszcza że każdego roku dostajemy beznadziejnie napisane podręczniki, w których jest tekst ciągły, którego wręcz nie cierpię. W podręczniku od fizyki zresztą sytuacja jest nie lepsza. Zapomniałam się pochwalić, że zjadłam dzisiaj całą biedronkową paczkę STRONGÓW. Zachwycałam się przed zjedzeniem, zachwycałam, aż w końcu okazało się, że nie mają tego samego cudownego smaku, co przed postem. Nie wiem, co się stało, ale... jestem zawiedziona, ech. Być może ta abstynencja zniszczyła mi całą radość ze spożywania czegoś tak szkodliwego, wypalającego me kubki smakowe i powodującego wewnętrzną euforię oraz wzmożoną aktywność jelit... Mam nadzieję, że w sobotę nie spotkam się z tym samym podczas powrotu do fast foodowego raju. Tortilla z KFC musi być dobra, nie ma innej opcji. Pff, kiedyś muszę zacząć się zdrowo odżywiać. Przynajmniej nie będę pić alkoholu, to jakiś pozytyw tych całych zawirowań ze strony chorób genetycznych wątroby. Właśnie odpowiedziałam na mamine "hej, Lila", więc kończę ten jakże długi post i schodzę na dół się przywitać oraz odebrać dostawę kosmetyków. Poza tym moja opryszczka już się goi, chociaż teraz zamierzam używać samego kremu Nivea, a nie pasty do zębów, bo się trochę obawiam skutków tegoż, ponieważ większość ludzi jednak krytykuje takie postępowanie. No cóż, obędę się bez. Może nawet sięgnę po sok z cytryny, o ile znajdę w tym domu cytrynę. Muszę pamiętać, aby jutro kupić drożdże na piątkowe kółko z biologii... W piątek także robimy z Patrycją projekt na poniedziałkową Edukację Europejską. Mam nadzieję, że uda nam się sprawnie wszystko znaleźć, zrobić i skończyć, bo chcę mieć też trochę wolnego, hi, hi. Teraz już koniec drogi krzyżowej, to tak trochę dziwnie mieć piątkowy wieczór wolny.

wtorek, 10 kwietnia 2012

two fat ladies on my back

 Karolina again

Ostatni dzień wolnego, jakże smutna jestem z tego powodu! Naprawdę ubolewam nad przemijającym czasem beztroski i nicnierobienia! Czuję się taka brudna i zaniedbana, że idę za chwilę zrobić sobie herbatę, umyć ręce i położyć się z książką do łóżka, bo pogrążam się tutaj. Niby przeczytałam te kilkadziesiąt stron od godziny dziewiątej, ale muszę ją dzisiaj skończyć, bo ile można czytać jedną książkę... Już jest po świętach, uroczyście stanęłam na wadze i zobaczyłam standardowe czterdzieści osiem kilogramów, więc jak zwykle nic mi nie ubyło i nic nie przybyło, a to pech. Wstałam dzisiaj o ósmej ileś, to wręcz u mnie niespotykane od paru miesięcy! Ale było mi tak gorąco, że odechciewało mi się spać, do tego powstała mi opryszczka pod nosem i jestem trochę skonfundowana. Jakoś od roku udawało mi się jej nie mieć, a teraz wyrosła znikąd, grr. Musiało mnie przewiać... w sumie to w kościele siedziałam, kiedy było nieco chłodno, to się nie dziwię nawet, że się pojawiła. Ale z drugiej strony... W takim razie życzę wam miłego dnia! Muszę się pozbyć tego ohydnego posmaku czekolady w ustach... tja, nie ma to jak jeść czekoladę na śniadanie, ale to jedyne jedzenie, jakie znalazłam w biurku!

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

you stick to me like glue

 cześć, ja

Do kościoła szłam w pełni nieogarnięta, włosy w nieładzie, niechlujstwo totalne. Teraz wróciłam i zjadłam ciasto, a potem robię powtórkę robienia coffee latte w moim ekspresie do kawy, przez Natalię odkryłam w ogóle mój ekspres do kawy, nigdy z niego nie korzystałam. Kurczę, ludzie, nie chcę wracać do szkoły, nie chce mi się uczyć, nic... za dwa tygodnie znów trzy dni wolnego, chcę już, grr. Niby tak mało zostało do końca roku szkolnego, a jednak tak dużo. Dobra, nie narzekam, nie mam zbytnio o czym pisać, dopadła mnie niemoc twórcza. Całą noc budziłam się co godzinę i sprawdzałam, czy nie dostałam wiadomości, co za obsesja. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie spokojniejsza.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Alleluja, alleluja!

 Wesołych świąt. :)

Jako że nie jestem fanką życzeń z prawdziwego zdarzenia, tylko tych niewymuszonych, skromnych, bez zbędnych epitetów, przymiotników i odwołań do tego, co oczywiste, toteż życzę wam przyjemnych świąt. Zjadłam przed chwilą śniadanie, rozpływając się nad tematem "co z tym chrześcijaństwem nie tak?" w corocznej (nie)kłótni rodzinnej, a także nad ideą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Co prawda nie wysnuliśmy jakichś przełomowych wniosków, ot, zwykła dyskusja szaraków, ale nie na tym rzecz polega. Najważniejsze, że rozmawialiśmy, prawda? Rzadko nam się zdarza jeść śniadania w komplecie, zwykle spotykamy się przy obiedzie. Stół to najlepszy łącznik pomiędzy tym starszym i młodszym pokoleniem, zbliża ludzi, którzy się kochają. Bo, jak to mawiają, nie usiądziesz do stołu z wrogiem. A odbiegając od tematu świąt (nie lubię być monotematyczna, co da się zauważyć), mam nareszcie Windę! Rozwiodłam się z Linuxem i cieszę się z tego powodu niezmiernie. Jedyne, czego żałuję, to archiwum gadu-gadu, które jednak było dla mnie cenne... Mam szaleńczą ochotę na The Cure i na książkę Kinga, grr. No to słucham, a na Kinga będzie czas kiedy indziej. Widzieliście już świąteczny śnieg? Nie? No to czas wystawić nosy za okno!

sobota, 7 kwietnia 2012

she's asleep, isn't she?

W tej chwili pragnę jedynie legnąć na łóżko jak na zdjęciu, dlatego też spieszę pod prysznic... Ale najpierw trzeba wyłączyć alarm. Mam ochotę na gyrosa...

where does the love go?

 z wczoraj

Wczoraj do godziny osiemnastej było miło, później z bólem brzucha biegłam do kościoła z płonnymi nadziejami na miejsce siedzące, postałam jakieś pięć minut w kościele i wyszłam z potężną kolką chwytającą mój lewy bok. Grr. Popłakałam się i czekałam na tatę. Jestem zła na swój brzuch i na te dziwaczne kolki, to już drugi raz w tym tygodniu! Dochodziłam do siebie jakąś godzinę, zresztą i tak bym zemdlała w kościele, bo tak dużo ludzi było, że od razu poczułam tę duszność chwytającą gardło. Dzisiaj wyjdę jakoś wpół do ósmej i tym razem muszę znaleźć skrawek ławki dla swojej niezbyt wielkiej pupy. NO LUDZIE. W chwilach zwijania się z bólu na murku przed kościołem zauważyłam, jacy ludzie są nieczuli. Nikt nie podszedł, nie spytał się, co mi jest. A jakbym tam zeszła? (co oczywiście by się nie zdarzyło, ale załóżmy, że miałabym atak serca, no) Tacy są. No ale dobra tam, było minęło. Zamierzam za chwilę wrócić do łóżeczka i kontynuować losy Mary i Denhama (on się jej oświadczył, ale ona nie przyjęła). HEHESZKI. Moja siostra pierwszy raz w tym roku była w kościele! Ze święconką. Cóż za poświęcenie z jej strony...