poniedziałek, 13 sierpnia 2012

To brzmi nieco paranoicznie, no nie?


 chorwackie

Koszmarnie zaniedbuję tego bloga, prawie jak rośliny w ogródku moich Simów, ale cóż poradzić - niemoc twórcza się odzywa i brak jakiegokolwiek tematu do poruszenia. Od dwóch dni czuję się ździebko źle, nie wiem, czy to za sprawą sobotniego koncertu, czy może to początek przebrzydłego choróbska. Boli mnie głowa, mam uczucie mdłości, jednak nie chce mi się wymiotować, przez prawie cały dzisiejszy dzień dokuczało mi serce... coś jest na rzeczy. W związku z wyżej wspomnianym koncertem - tak, wreszcie się doczekałam jakiegokolwiek eventu roku, czyli darmowe widowisko jazzowe. Nie powiem, że słucham nałogowo czy choćby codziennie jazzu, jednak od czasu do czasu się zdarzy i potrafię się tą muzyką, że tak powiem, delektować. Pokochałam panią Chakę Khan, która totalnie rozkręciła publiczność swym wspaniałym głosem... a mnie rozgromiła duetem z gitarzystą na gryfie, to było świetne! Oczywiście nie zabrakło paru wpadek. Kompletną pomyłką był zespół Ruta, czyli ciężkie granie i śpiewanie o "naszej wierze". Przepraszam bardzo, ale czy to nie jest Wolne Miasto Gdańsk, czy to nie jest "SOLIDARITY of Arts"? Takiego zespołu (grającego na zatrważająco niskim poziomie, przy okazji, nawet w "Mam Talent" nie zdobyliby poparcia jurorów) w ogóle tam nie powinno być. Poza tym, kto śpiewa o "pierdzeniu na kolanach"? Drugą wpadką okazał się wyłączony mikrofon podczas występu Kayah - ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy; publiczność oczywiście popadła w zdumienie "ale ona o tym nie wie?!", zupełnie nie oczekując, że artystka w uszach miała słuchawki... Poza tym wszystko było na swoim miejscu, dobrze się bawiłam, podrygując (oczywiście ja nie tańczę), z bolącą od huku głową (stanie przy samych barierkach zobowiązuje) i chłonąc atmosferę wieczoru. Dzisiaj wybyłam z domu po raz kolejny, tym razem na niewielkie zakupy; miałam w planach kupno sukienki, ale jak zwykle okazało się, że nie ma mojego rozmiaru, a raczej był, tylko sztuka kompletnie zepsuta, dlatego też, standardowo na pocieszenie, zaopatrzyłam się w kolejny hipsterski sweterek do kolekcji. Sprawy nieważkie - jestem pod wpływem miłości do pewnej herbaty Dilmah. Już dawno przekonałam się o doskonałym smaku herbat tej firmy (zupełnie nie obchodzą mnie docinki ze strony mej siostry, że to sztuczne, że rodzaj nie taki, że trutututu, pęczek z drutu), a ten szczególny flavour po prostu oczarowuje me kubki smakowe za każdym razem, gdy postanowię urozmaicić swój wieczór kubkiem tego gorącego napoju (epitety, wtrącenia, czyli próba uniknięcia powtórzeń, grr). Precyzując: z całego mego małego serduszka polecam wszystkim mango z truskawką, czyli idealny duet na wieczorny chłodek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz