sobota, 10 grudnia 2011

day-in day-out

 kiedyś, gdzieś

Mamy godzinę wpół do dwunastej, piękna, słoneczna sobota, a ja w piżamie siedzę i koloruję witraż na poniedziałek. Nie lubię tego. Szybkość mojego internetu mnie powala, no dosłownie ległabym plackiem na podłodze, gdybym nie musiała kolorować WITRAŻU. Także ten. Śniło mi się dzisiaj, że mam małego, słodkiego braciszka, ale potem zepsuł mi się sen, gdyż musiałam rozczesywać mokre włosy w drodze do kościoła na mszę, która najprawdopodobniej miała się odbyć na morzu. Następnie się obudziłam, patrzę zaspanym wzrokiem na telefon, za dziesięć dziewiąta. Czuję się dumna. Myślałam, że po tym jakże męczącym tygodniu wstanę o dziesiątej. Dzisiaj pierniczky day! Już chcę wyrabiać ciasto i robić foremkami ciasteczka. Żeby to zrobić, muszę obciąć paznokcie. Nienawidzę obcinać paznokci. Wiem już, co kupię mamci na święta, yay.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz