piątek, 9 grudnia 2011

black sheep

holly dolly

Wróciłam do domu wykończona fizycznie przez głód. Easy chodzi w tę i z powrotem, domagając się wsypania mu karmy do miski. Chyba więc muszę wyjść z pokoju, przerywając żmudną pracę przepisywania z kartki do zeszytu notatki z lekcji polskiego. W tle rozbrzmiewa "No Quarter" Led Zeppelin. Idę... Pies zajada, aż mu się uszy trzęsą. Nie mogę uwierzyć, że już weekendzik. Co prawda w niedzielę będę musiała się uczing na biologię, a w sobotę robić witraż (i pierniczki), to i tak się C-I-E-S-Z-Ę. Napisałabym tutaj krótkie streszczenie melodii Marszu Żałobnego, żeby przekazać, jak bardzo się C-I-E-S-Z-Ę, ale... nie powinnam. Zi-zi-zimno mi. Muszę mamie powiedzieć, żeby mi herbatę wreszcie kupiła. Potrzebuję  herbatę Dilmah z cytryną, bo oszaleję... Już miesiąc nie ma w szafce Dilmah, więc od miesiąca nie pijam herbaty. Wiecie, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że będę mogła przeczytać kolejną część Kronik Wampirów. "Posiadłość Blackwood", jak to ładnie brzmi. Ciekawa jestem, kogo tym razem Anne Rice umieściła w powieści. I stwierdzam, że najbardziej podobał mi się "Wampir Lestat" (oczywiście) i "Memnoch Diabeł"(czytam te kroniki od DWÓCH LAT i nie mogę skończyć). HA. Póki co muszę skończyć "Filary losu". Jestem na sto dwudziestej dziewiątej stronie. Zostało mi jakieś siedemset. Damy radę, damy radę. Do stycznia DAMY RADĘ. W nosie tam. Książka fajna, ale nie świetna. Może się rozwinie. Dostałam właśnie sms'a od Sephory z kodem promocyjnym, hmm... Pomyślę nad tym, czy by go przypadkiem nie wykorzystać. Na przykład na prezent pod choinkę. Czemu nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz