niedziela, 11 grudnia 2011

Alfred jest swinia.

 foto(neo)grafia

Obudziłam się ze snu, z którego mogłabym zrobić film. Był niczym ekranizacja życia nastolatków w czasach PRL-u. Stare blokowiska, szpitale, babcie, koleżanki. Lubię takie sny. Powiem wam, że książka, którą czytam, rozkręciła się na dobre, teraz ciężko jest mi się od niej oderwać. Niestety mam pewne czynności do wykonania i muszę ją odstawić. Wczoraj zrobiłam wyśmienite pierniczki (ach, ta wrodzona skromność), udekorowałyśmy je z siostrą i teraz będą leżakować do świąt. Postanowiłam w tygodniu dorobić ich jeszcze, bo jedno pudełko to trochę za mało. Muszę więc kupić migdały, masło i pisaki plus jakieś dekoracje. Kruszenie goździków tłuczkiem do mięsa? Śmiechu warte. Nie skruszyłam ich ani trochę. Potrzebuję moździeża, pff. Dlaczego nie ma goździków już zmielonych? No to w święta trochę się nachrupiemy niezmielonych goździków. Niemniej moje autorskie, debiutanckie pierniczki są wspaniałe i kruche, nie takie jak parę lat temu, kiedy robiłyśmy je z miodem. Idą święta, yay!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz