sobota, 12 listopada 2011

W porzadku. Teraz druga łapka i po wszystkim.

 bless the day

Tak sobie wczoraj byłam w kinie. Dużo ludzi, brak miejsc na godzinę ósmą. Z kina wyszłam około godziny pierwszej w nocy. Gdańsk w blasku księżyca, Gdańsk w blasku latarni, podświetlony zegar przy dworcu. LUBIĘ TO. Takie to romantyczne. Ale zimno jak cholera. I nawet harcerze mieli zbiórkę niedaleko Mostu Miłości (ha ha, Most Miłości, marna kopia mostu z Pragi, ale dobra, swoją kłódkę też tam muszę przypiąć). Poszłam spać jakoś po drugiej i obudziłam się o siódmej, a potem o ósmej i przysypiałam, budziłam się, przysypiałam. Wstałam o dziewiątej, poszłam się umyć, prysznic, włosy mokre, ogarnianie. I za jakiś czas znowu w drogę na zakupy. JEJUŚ. Głodna jestem, zjadłabym sobie pączka z pszczółkowskiej piekarni. Chodzi mi po głowie piosenka: "I can fly-y-y-y" i takie tam. Wczoraj u babci... byłam. Fajnie, co? Trzeba było jakoś przeczekać te dwie godziny pozostałe do seansu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz