sobota, 22 października 2011

przyrost naturalny sprzyjajacy naturze...

 kinderpartyshow

Weekendzik się kłania nisko i godnie. Wstałam około dziesiątej, ha ha. Przeczytałam do końca Rose Madder. Zasmucił mnie fakt, że nie było rozległej sceny łóżkowej, na którą tak czekałam. Miałam ochotę na romans i wczoraj wieczorem pojechałam do biblioteki. Wypożyczyłam sobie przez nieuwagę izraelską powieść o piętnastolatku, który szuka właścicielki psa, a właścicielką tą jest piętnastolatka szlajająca się w poszukiwaniu narkotyków. Bosz, mam nadzieję, że bedzie dobre, bo jak nie, to nie przeczytam. Drugi raz będę czytać izraelską powieść. Pierwszego razu nie wspominam zbyt dobrze, ha ha. Nevermind. Teraz zabieram się za "Pachnidło"! A za chwilę wybywam na pizzę z Karolą. Jak dotąd zmieniłam pościel w łóżku i ogarnęłam łóżkowy kurz. Resztę wykonam po powrocie do domu. Enjoy your meal, jak to się mówi. Patrzcie, jak pamiętam zwroty z książki Pawlikowskiej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz