niedziela, 4 września 2011

a tenderly prayer

 łapeczka grubego zwierz(k)a

Piję herbatkę po zjedzonym śniadanku, składającym się z dwóch tostów z serem i keczupem. Wczorajszy dzionek jak najbardziej na tak! Karo przybyła do mej fortecy jakoś po jedenastej, na furtce wisiał katalog Ikea, więc się ucieszyłam i na to. Pogadałyśmy trochę, dała mi filmy, książkę i koszulkę, pooglądałyśmy na szybko zdjęcia, a potem wybyłyśmy z domku. Okazało się, że musi wcześniej jechać, więc plany uległy zmianie i pojechałam razem z nią do Gdańska. Znaczy, najpierw posiedziałyśmy trochę w parku. Nom, i potem tam... potem... szlajanie się, podpisywanie jakiejś petycji (czy czego tam, już nie wiem nawet, co podpisałam), jedzenie, siedzenie na peronie i przytulanie się, gadanie, gadanie, gadanie. Czyli to, co najbardziej lubimy. Przyjechał mój pociąg, pojechałam, Karo jeszcze ze mną zaczekała, bo swój pociąg miała tam pół godziny później, no i takim sposobem wróciłam do domu. Strasznie opisuję ten dzień. Mama mi kupiła perfum i pomadkę, sobie przy okazji też kupiła ten sam perfum, ale jej się niezbyt podoba, więc pewnie mi odda... A podręcznik z ćwiczeniami od angielskiego będę miała w poniedziałek. Propably. Okropny jest ten post. Idę czytać. Wciąż mi pachnie moim ulubionym perfumem... Chanel No. 5, love! Uwielbiam ten zapach, no wprost się rozpływam. Kiedyś będę wypłacalna i sobie zakupię. Może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz