wtorek, 6 września 2011

reality

 ...

Mamy sobie zacny wtoreczek, siedzę na dupsku, w krótkich spodenkach i kapciuszkach, słucham AC/DC (a raczej radia) i odrabiam półgębkiem (wiem, co to słowo znaczy, ale mimo wszystko jakoś mi tu bardzo ono odpowiada) lekcje. Właściwie to została mi matematyka i zrobienie wywiadu na temat zadanej pracy z polskiego, dotyczącej albo rozmowy kwalifikacyjnej (jeśli tak, to jak ją napisać???), albo napisania CV (raczej wątpię). Nom, dziwne w ogóle, nie wiem, o czym mam pisać, chyba o staraniu się o pracę w radiu. Może jutro się dokładnie wypytam czy cuś. Ogólnie to miałam dzisiaj fizykę i było naprawdę fajnie! Luzik. Ale już na pojutrze muszę się naumieć wszystkiego, nosić ze dwa zeszyty do powtarzania i w ogóle. Plecak milion razy cięższy. To nic, dam radę. Moje plecy dadzą radę. MILCZĘ. Idę zjeść jedzenie! Chcę już wieczór, łóżeczko, książeczka i smsiki. Love it. Przypomniało mi się: ktoś mi mówił, że muszę iść po pewną książkę i przeczytać ją na piątek, ponieważ tego dnia jest spotkanie z autorką owej pewnej książki i mam na nim być. Czy coś takiego. Jednakże ja, która mam do przeczytania inne, o wiele lepsze książki, aniżeli jakieś romansidło for teenegers (HA HA, dobre sobie), nie chcę brać udziału w takim przedsięwzięciu. W związku z tym powinnam się wywiedzieć wszystkiego i zgłosić kategoryczny sprzeciw! ALE NIE. Bo nawet nie było u kogo tego załatwić. Pff, najpierw mnie przyzywają, a potem znikają. Nie lubię tej szkoły, oj, nie. Ale co tam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz