czwartek, 29 września 2011

Chodzę od drzwi do drzwi.

 nasze wczorajsze rozkminy

[...] Zaatakował ich dzik, a ojciec jedynie go zranił. Zwierzę uciekło w krzaki, a ojciec westchnął i powiedział:
- Musimy go dostać. Nie zostawia się rannego zwierzęcia.
- Tato, ale przecież on nas zaatakował - zaprotestował chłopiec.
- Zrozum, synku, to my wkroczyliśmy w jego świat, a nie on w nasz. Ale nie ma to przecież żadnego znaczenia. To kwestia czystej gry. Musimy go znaleźć, choćby to nam miało zająć cały dzień. Trzeba mu skrócić cierpienie, a poza tym jest teraz o wiele groźniejszy dla kogoś, kto mógłby się tu pojawić.
Chłopiec rozejrzał się dookoła. Jak okiem sięgnąć, rozciągała się nieprzebyta gęstwa krzaków, trzcin, rosnącej w kępach na bagnie trawy, a to wszystko poprzecinane kałużami stojącej wody.
- Ale on przecież może być wszędzie, tato.
Ojciec roześmiał się, choć bez wesołości.
- Och, o to możesz się nie martwić. Nie my go znajdziemy, ale on nas. Połóż kciuk na bezpieczniku, synu. Zapewne będziesz musiał szybko strzelać. Wszystko w porządku?
- Oczywiście, tato.
Dzisiejszy dzień nie był zły, chociaż fizyka mnie przerosła. Prawdopodobnie znowu dostanę dobry, więc nie mam z czego się cieszyć. Teraz zabieram się do "rozwiązywania" dziesięć razy zadania, a potem muszę sobie zrobić wolne od szkoły i wszystkiego. Chcę już wieczór z książką. Kurczę, nie chciałabym w przyszłości stracić wieczorów z książką... - taka refleksja. W tej chwili mam ochotę na jedzenie. Zjadłam dzisiaj... jabłko i dwie kanapki! Zaskakuję samą siebie, hi hi. Ale chlebek mama dobry kupiła, słonecznikowy, taki ciemnawy. Bardzo smaczny, nawet lepszy od tego z orzechami. Nie wiedziałam, że polubię chleb! Miłego dnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz