piątek, 15 kwietnia 2011

czyszczące miasto kocurki

 your wife
/po kim ja mam tę kwadratową szczękę?/

Zwariowany, pomieszany dzionek. Z samego rańca wyprodukowałam się przy pisaniu sms'a do mamy, aby wytłumaczyć powód zjedzenia tatusiowego ciastka, mimo tego, że nie dostałam wiadomości zwrotnej, że mam na zjedzenie ciastka pozwolenie. W każdym razie na drugiej lekcji przeżyłam wstrząs, ponieważ nauczycielka polskiego woła mnie, żebym się ubrała, bo jadę na konkurs. Oczywiście całe zamieszanie spowodowane było sklerozą mego ojczulka, który wracał z Wa-wy (ach, ta stolica...) i był po północy w domu. Konkurs poszedł tragicznie, chociaż dyktando było diablo proste, no ale z rana to ja zbyt wiele myślę, a przez myślenie popełnia się banalne błędy. Zrobiłam sobie znów ciacha francuskie z nutellą, wyborne! Dzisiejszy jadłospis opierał się głównie na niezdrowych rzeczach, więc jutro trzeba będzie nadrobić stracone witaminy. Całą robotę odwaliłam dziś po południu na przyszły tydzień, jeszcze została mi jedynie nauka, którą odhaczę w weekend i w pierwsze dni po weekendzie, a potem będą święta, w które też będę się pewnie uczyć na cudowną chemię (nie miałam jej tak dawno...). Najbliższe szkolne dni, tak gdzieś do końca maja, zapowiadają się koszmarnie. No dobra, oprócz tygodnia w środku maja, kiedy wyruszę w Polskę ze szkołą. Co do wyglądu bloga: poprzedni mi się znudził, a nadszedł czas na zmiany i słodkie pokemonopodobne króliczki, zajączki czy Bóg wie co. Swoją drogą śpiącego Homera z donutami na olbrzymim brzuchu też powinnam zastąpić wizerunkiem kogoś innego... bo jak to ta moja przeglądarka wygląda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz