sobota, 26 marca 2011

masakra stacjonarnego świecznika

 chillout

Skończyłam czytać książkę, zabrałam się za Ryu, ale zaraz będę się edukować z niemieckiego, a tak po południu odkurzę pokój i już nie będę się przejmować starciem kurzu, bo mi się po prostu nie chce. W przyszłym tygodniu to zrobię, bo będzie dużo czasu. :) Jutro jeszcze muszę zrobić pracę na piątek na plastykę, grr. Wezmę od siostry tempery czy pastele, czy tam coś, i zrobię good job. Odechciewa mi się szkoły, ale mam powera i zrobię wszystko, co muszę wykonać. Świat się wali, ludzie się załamują, cholercia. A na dworze spadł śnieg i aktualnie się topi. Po ósmej na polu była biała zasłona puchu, a przed chwilą zielona trawa. Tak właśnie ciepło wpływa na słabeuszy. Życzcie mi wesołej i przyjemnej nauki słówek i ogarnięcia opisywania swojego cudnego dnia w języku niemieckim.

(A tak na postscriptum: bez przerwy świątecznej, rekolecji, testów (a co z tym idzie - matur), ale z trzecim maja itp., zostało ponad pięćdziesiąt dni; bez trzeciego maja itp., zostało mniej niż pięćdziesiąt albo równo pięćdziesiąt (nie pamiętam, ile dni wolnych jest razem ze świętem trzeciego maja) dni szkoły. I jak to przeżyć teraz, na półmetku?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz