wtorek, 15 stycznia 2013

Day 5

Dzisiejszy temat jest typowym ciężkim orzechem do zgryzienia, ponieważ nigdy nie wiem, co mam odpowiedzieć na pytanie "jaka jest twoja ulubiona książka?", to zawsze jest dla mnie trudne. W swoim życiu przecież przebrnęłam przez wiele wspaniałych książek, których nie potrafię zliczyć na palcach jednej ręki, a co dopiero zapamiętać ich tytułów czy autorów. Treść oczywiście pozostaje w nas zawsze, co prawda trochę okrojona i pozbawiona wielu szczegółów, ale elementarne wartości pamiętamy. Nie mam swojego książkowego numeru jeden, wciąż jestem szczęśliwą (a może nie?) poszukiwaczką pozycji, która będzie przeze mnie wertowana dziesiątki razy w ciągu życia, więc jakby się tak skupić na tym, co mi się szczególnie podobało, to wybrałabym parę tytułów przypadłych mi do gustu.
Na pierwszym miejscu byłaby książka Stephena Kinga pt. "Pod kopułą". Być może dziwi was fakt, że wybrałam taki sobie zwykły horrorek na trzy wieczory, liczący zaledwie dziewięćset stron,  ale właśnie te dziewięćset stron pozwoliło mi na pełne docenienie pracy włożonej przez Kinga w pisanie swoich książek. Dlaczego? Ponieważ był w stanie wymyślić coś tak genialnego, obsadzić w tym wyimaginowane osoby, z którymi chcąc nie chcąc się identyfikuje, zbliża się do nich i trzyma się kciuki za to, by nie zginęli wskutek potwornego nieporozumienia. W chwilach pomiędzy czytaniem myślałam o tych wszystkich jego książkach, przez które przebrnęłam, o tym, że każda była zbiorem historii przekraczających moje najśmielsze wyobrażenia. No i wreszcie - TEN KOLEŚ TO MA MÓZG. Podziwiam go i zawsze będę podziwiać. "Pod kopułą" dostałam bodajże w styczniu 2010 roku, przeleżała na półce pięć miesięcy i dopiero w lipcu zabrałam się za czytanie. Całość zajęła mi cztery dni, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ponieważ jestem znana ze swojego ślamazarnego czytania. Co jest w środku? Historia kilku osób znajdujących się w miasteczku Chester's Hill w chwili, gdy ogarnęła je jakaś wielka, niezidentyfikowana zagroda, która uniemożliwiała przedostanie się powietrza, a także samolotów, ptaków, owadów, wszelkich żyjątek i oczywiście ludzi na drugą stronę przeszkody. Nikt nie wiedział, co to jest. Najgorsze było to, że ściana była przezroczysta - spowodowała wypadki samochodowe, katastrofy lotnicze, okaleczenia (na przykład złamany nos albo rozczłonkowany świstak, co raczej ciężko nazwać okaleczeniem, no ale...). Jak zwykle są dwa obozy - ludzie, którzy za wszelką cenę starają się znaleźć sposób na wydostanie się z Chester's Hill, i ludzie, którzy pragną osiągnąć władzę nad pozostałymi. Również za wszelką cenę. Akcja przebiega dość szybko, czyta się wszystko jednym tchem. Nie mogę wam zdradzić treści, bo pozbędę was radości z czytania (nie wiem, co jest spojlerem, a co nie...), jeśli zechcecie sięgnąć po "Pod kopułą". Teraz widzicie, jaka jestem beznadziejna w pisaniu recenzji...
Drugą i ostatnią książką jest "Trzynasta opowieść" Diane Satterfield. Czytałam ją bardzo dawno, bo w bodajże piątej klasie podstawówki, i nigdy nie sięgnęłam po nią drugi raz (ale zamierzam to zrobić). Z treści właściwie nic nie pamiętam, wiem tylko, że jest o książkach i o kobiecie, która zdradza swoje tajemnice innej, przypadkowo wybranej. Niezbyt zachęcające, wiem... W głowie rozbrzmiewa mi tylko echo dawno przeczytanych słów, które teraz przytoczę w całości, bo oczywiście znalazłam cytat w Internecie: „Czy znacie to uczucie, kiedy zaczynacie czytać nową książkę, nim zdążyły ustać drgania membrany wywołane przez poprzednią? Odkładacie tę poprzednią, lecz jej myśli i wątki - nawet postaci - przyczepiły się do włókien waszego ubrania i kiedy otwieracie nową, one są jeszcze z wami.” Powiem szczerze, że odkąd przeczytałam "Trzynastą opowieść", zawsze po skończeniu jakiejś książki myślę o tych słowach. To magiczna chwila, kiedy przypomnę sobie ten cytat, wtedy uświadamiam sobie, że książki we mnie żyją, że przechowuję miliony złożonych historii, że ich bliskość zawiera się właśnie w zapamiętywaniu mało znaczących wyrazów, składających się na liczącą się dla mnie całość. To wszystko zostało tak pokrętnie przeze mnie napisane... Chyba sobie poradzicie, taką mam nadzieję.

4 komentarze:

  1. hejt, bo... bo tak.
    sorry, musk na scianie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że ci się już pomysły skończyły. MOGŁABYŚ SIĘ BARDZIEJ POSTARAĆ, bo cię obsmaruję na wehateit.com.

      Usuń
  2. Szczerze powiedziawszy nie czytałam ani nie miałam styczności z ani pierwszą ani drugą z opisanych przez Ciebie książek, chyba nie są w moim stylu. ;)
    W sumie nie było mi zimno w tej bluzie ze zdjęcia. Mój luby po prostu podszedł do mnie do kilku zdjęć, a mi robiono wtedy więcej zdjęć, a nie chciałam "pozować" w kurtce, więc wyglądam jakby mi było zimno xd.
    O, anonimki atakują <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że to nade mną to jakiś zły anonimek xd

    OdpowiedzUsuń