niedziela, 5 lutego 2012

egzystencjalne brednie

 weird face

Muszę jakoś zużyć zapas zdjęć, grr. Dzisiejsza noc nie była na szczęście tak koszmarna jak poprzednia; co prawda obudziłam się, ale jedynie w poszukiwaniu misia, który leżał standardowo na podłodze, no i z odwiecznego problemu śpiocha - pragnienia. Napiłam się szybko wody, po czym zasnęłam kamiennym snem i spałam aż do wpół do dziesiątej. Nie chciało mi się wstać, bo musiałabym się posmarować pudrem, więc jeszcze trochę pospałam... i w efekcie w ogóle się nie posmarowałam. Pokutuję teraz swędzeniem ramienia, wnętrza dłoni i podudzia. A TO PECH. Dzisiaj niedziela, więc oficjalnie kończy się pierwszy tydzień ferii, a zaczyna ostatni. Mój pies posiedzi w swoim paskudnym futrze do końca marca bodajże ze względu na mróz. Względy estetyczne się nie liczą w zetknięciu się z minus dwudziestoma stopniami, ha! Za chwilę zejdę do kuchni po Nesquiki i herbatkę, żeby mieć co przekąsić w trakcie czytania. Na romans to ja już nie mogę liczyć, bo mi Mattie zabili, co za ludzie! Mike już się zgodził, miał do niej przyjść wieczorem, wyjąć zza hodowli pomidorów czy czego tam klucz, otworzyć drzwi przyczepy i pójść do jej sypialni! Grr, a tu jej strzelono w głowę. Myślałam, że może zginie z ręki ducha Sallie... ale teraz właśnie naszła mnie taka refleksja, że skoro Mattie nie żyje, to jej ciało może przejść w ręce ducha Sallie Tidwell, hmm... w końcu oświadczyła, że "już niedługo wraca, kochasiu". Poczytamy, zobaczymy. W taki słoneczny dzień aż chce się czytać. Gdyby była Karo, wyciągnęłaby mnie na spacer...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz