niedziela, 29 stycznia 2012

We bought a ZOO

 kwiaty, czarne kwiaty

Czekałam na chwilę, w której stwierdzę, że jednak miło jest istnieć w Internecie. Ta chwila nadeszła. Mój jedyny blog, z którym się utożsamiam, powraca do życia. Minęły moje urodziny, spędziłam je w naprawdę wspaniałym towarzystwie, czując się dobrze i na miejscu. Zabrakło jak zwykle paru osób, mimo to jestem zadowolona i uśmiechnięta. Wczoraj natomiast zostałam sama w domu do bodajże trzeciej w nocy, więc wieczorem napełniłam wannę wodą, wrzuciłam malinową kostkę, która natychmiast zaczęła musować i barwić wodę na różowo, zapaliłam waniliową świeczkę, rozebrałam się i zanurzyłam się, czując niewypowiedzianą ulgę i spokój. Cisza... Przez resztę wieczoru pachniałam malinami, co kojarzyło mi się z latem, nawet jeśli nie jadam malin i nie lubię ich jeść, to ich zapach jest oszałamiający. Dziękuję koleżankom Katalii i Pauli za taki cudowny prezent! Dzisiejszy dzień nie powala, siedzę w piżamie, słucham muzyki z YouTube, praktykuję "nicnieróbstwo" i modlę się o to, żeby we wtorek były pięniążki, bo jeśli ich nie będzie, to jak ja dojadę do mojej Karo?! Pocieszam się słońcem na dworze i książką w łóżku. Za chwilę zejdę na dół, wypiję wapno i pomyślę nad tym, czy nie iść znów do lekarza, bo moja wysypka przekształciła się w gorszą wysypkę. Niby "alergiczna, uczuleniowa"... a maść tylko usuwa krosty i nie zapobiega powstawaniu nowych, więc jej już nie używam. Głupia wysypka, o. Mam jej serdecznie dość. Na dodatek wczoraj narobiłam sobie siniaków przez swą niezdarność; potknęłam się o własny but, psując go przy okazji, padając na furtkę. Boli mnie staw łokciowy, mam siniaki na łokciach i na ręce. Jakby mnie ktoś, kurczę, uderzył. Śmieję się. Miłej niedzieli!

1 komentarz: