niedziela, 19 czerwca 2011

Old lady's sick and I can't leave her home

 ta dłoń...

Jest już trzecia! To straszne, że tak szybko leci niedziela... A przecież niedawno obudził mnie budzik o szóstej trzydzieści (z jakiej racji, kurczę?), a potem zapadłam w dwuipółgodzinny (tak się pisze - dziwne; dowiedziałam się tego na konkursie ortograficznym, kiedy to po oddaniu prac, zauważyłam, iż "ponaddziewięćdziesięciopięcioletni" pisze się razem) sen. Sprzątnęłam na raty pokój, bo w międzyczasie byłam w kościele. Zdałam sobie sprawę, że te moje sprzątnięcie zostało odebrane jako grzech. No cóż, wczoraj nie czułam się na siłach, a dzisiaj katar już powoli ze mnie spływa i niedługo go nie będzie. Do środy pewnie będę zdrowa. Zastanawiam się, czy nie iść we wtorek do fryzjera, żeby na zakończenie roku mieć już tę grzywkę w ładzie. Ale pewnie i tak nie pójdę, he he. Zamiast do fryzjera zawędruję do szkoły! Od wczoraj po prostu nie chce mi się siedzieć w domu, a iść się uczyć. Coś jest ze mną nie tak... Na pewno jedno: głodna jestem. Zaraz polecę na dół wyniuchać słodziutkiego wafelka. Przeczytałam dzisiaj do końca książkę i powiem szczerze, że nawet mi się ona podobała. Zakończenie takie, jakie od początku wiedziałam, że będzie; no i wszystko wróciło do normy, wszystko skończyło się dobrze. A jednak jak chcę, to potrafię się rozpisać. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz