wtorek, 16 listopada 2010

bananowy koncert

 
Krzywo, ale nastrojowo (wg mnie).
Robione w polskich górach.
Karkonosze

W stolicy było strasznie ulewnie, toteż zwiedzanie było utrudnione. Niemniej wiewiórki w Łazienkach bardzo mi przypadły do gustu, lubię te zwierzątka i w ogóle mają słodkie... mordki. Poza tym... nie chciało mi się wracać i nadal mi się nie chce chodzić do szkoły, ech. Sporo nauki, sporo stresu i sporo do nadrobienia. Praca na piątek z plastyki! Nie mam czasu na takie coś. :x Porażka. Do tego dochodzą osobiste problemy i świat wali się na głowę. Chcę już weekend, odechciewa mi się tej szkoły, mam coraz mocniejsze wrażenie, że moja szkoła na coś choruje, głównie jej przedstawiciele, niejacy nauczyciele... niektórzy. Zazdroszczę ich mojej siostrze, ale to przecież liceum plastyczne, tam prawie każdy podchodzi do uczniów z luzem i zrozumieniem. Plus pełno wycieczek do teatru, na jakieś wystawy, koncerty... A w gimnazjum kiszka. No to dzięki. Jeszcze niecałe trzy lata. Wcale tak szybko nie zleci. I nie mam co pisać, więc kończę. Idę dalej czytać książkę. Chcę ją już skończyć, bo na trzeciego grudnia mam do przeczytania lekturę. Boli mnie noga. Jeszcze napiszę, że mieliśmy dzisiaj ćwiczenia przeciwpożarowe, i chociaż usłyszałam w komunikacie, że to są ćwiczenia, to i tak się przestraszyłam. Przyniosłam o własnych siłach dzisiaj do szkoły 15 kg makulatury, ależ jestem silna! Myślałam, że nie dojdę. To na tyle. Good night and have a good day tomorrow everyone!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz