piątek, 1 marca 2013

I try everyday to think of something deep to say...

 two different ways
i ta wkurzająca kokardka

Wszechświat był przez ten tydzień dla mnie łaskawy. Nic nie sprzeciwiło się mojej woli, wszystko grało jak trzeba, z wyjątkiem zgłoszenia nieprzygotowania z geografii na daremno, ale nie będę się tym przejmować. Właściwie, jak to powiedziała moja siostra, ja się niczym nie przejmuję i nic mnie nie obchodzi. Uważam, że to nieprawda, ale jeśli tak mnie widzą ludzie, to coś jednak jest na rzeczy i istnieje dość spore prawdopodobieństwo, że nie zauważam, jak bardzo mój tumiwisizm jest rozwinięty. Bo że istnieje, to wiem. Co jakiś czas nachodzą mnie myśli o wcale nie takiej dalekiej przyszłości, kiedy to trafię do liceum, nieważne jakiego, ważne, że wypełnionego masą indywidualistów czy osób znanych pod nazwą "kolektywistów", którzy dobierają się w pary, grupy i podgrupy, tworzą społeczność. Czy w pierwszym dniu spotka mnie zawód, jak Charliego w "The perks of being a wallflower", i nikt nie zechce się do mnie przysiąść na przykład na lekcji? Czy będę stała jak kołek na korytarzu, odliczając dni do matury i skończenia szkoły, bo nikt nie ma najmniejszej ochoty ze mną się zadawać? Spójrzcie. Przeważająca większość z was nigdy mnie nie spotkała i nie wie, jak zachowuję się w rzeczywistości. Nie nawiązuję tak swobodnie znajomości, jak w Internecie, to zupełnie inne płaszczyzny, które się nawet ze sobą nie pokrywają. Na co dzień sprawiam wrażenie niedostępnej i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jak ludzie mnie postrzegają. Widzą, że jestem chłodna, oschła, że idę z wysoko podniesionym podbródkiem i zdaję się traktować wszystko oraz wszystkich z góry, niech mi padają do stóp, ja jestem wspaniała. Widzą, że nigdy nie kieruję wzroku na ich twarze, kiedy mijamy się na ulicy czy nawet szkolnym korytarzu. Czasem chciałabym się uśmiechnąć do pewnej starszej pani spotykanej przeze mnie niemalże każdego dnia, która na swoich krzywych, małych i cherlawych nóżkach wraca do domu lub przeciwnie, wychodzi do sklepu, ale nie potrafię, czuję taką wewnętrzną blokadę. A wydaje mi się, że jej jest potrzebne takie ciepło płynące z tego jednego mojego uśmiechu, że dodam jej tym otuchy i sprawię, że ten ułamek sekundy stanie się znośniejszy, piękniejszy. Taka niepozorna sytuacja, a tyle płynących z niej wniosków... Gdybym była odważna, to parę miesięcy temu poleciałabym za chłopakiem o wspaniałych, brązowych oczach (wiecie, jak ja nie lubię u facetów brązowych oczu? Nie podobają mi się w ogóle...), w które moje własne się utopiły jak cukier w herbacie... Albo poczochrałabym przewspaniałe kręcone włosy chłopaka w pociągu, bo wydawały się takie cudowne, wręcz stworzone specjalnie, by wypełnić przestrzeń pomiędzy moimi palcami. Ale brak mi pewności siebie, siły do działania! Chyba boję się, że jak już ruszę swoje sparaliżowane ciało i uruchomię szare komórki, to okaże się, że tak się zestresowałam, że nie mogę wytrzymać tego napięcia... i trach!, królewna nieprzytomna. Natomiast z drugiej strony, gdy już mnie ktoś zaczepi, to jestem otwarta i całkiem miła, chyba że ktoś mi się nie podoba, to potrafię być opryskliwa i złośliwa, ewentualnie pokierować tak konwersacją, że mój rozmówca się szybko znudzi i sobie pójdzie. Cały czas pokładam nadzieję w ludziach, że się mną zainteresują, ale problem tkwi w tym, co napisałam na początku posta - wrażenie, jakie sprawiam, jest tak odpychające, że nikt nie ma ochoty na kontakt ze mną. Odczuwam to właśnie w ten sposób, to ja jestem, zdaje się, nierozwiązywalnym problemem w tej łamigłówce. Tak naprawdę nie rozumiem, dlaczego to piszę. Może próbuję usprawiedliwić swoje zachowanie nie tyle wam, co mnie samej. Może próbuję dociec, dlaczego potrafię być duszą towarzystwa, które znam i w którym się obracam na co dzień, a nie potrafię się odezwać do osób zupełnie nieznajomych, szczególnie gdy mam do czynienia z jednostką, bo z grupą ludzi sprawa przedstawia się ciut inaczej, choć też wcale kolorowo nie jest, ale jest łatwiej, to fakt. A może też próbuję wam przekazać, że mam w sobie coś z człowieka... Ten blog założyłam z myślą o pisaniu z zachowaniem prywatności, bez zbędnego uzewnętrzniania się. Ale dzisiaj wiem, że to nie ma większego sensu, że i tak wiele napiszę o tym, co czuję, bo inaczej nie zaistniałby ani jeden post. Nigdy nie piszę o miłości, bo miłość to temat rzeka, zbyt oczywisty, przewałkowany przez miliony śmiałych osób, które próbują znaleźć sens w wyznawaniu jej poprzez między innymi portale społecznościowe czy blog, traktując to jako dodatek, które starają się zwiększyć bądź zmniejszyć jej znaczenie, ubierając w piękne słowa historię swojego życia. Nie staram się wam przekazać, ile dla mnie znaczy rodzina, przyjaźń bądź zwykłe kolegowanie się z drugim człowiekiem, bo wiem, że to jest zbyt ważne dla mnie, bym mogła na tym etapie mojego rozwoju to opisać, nie w satysfakcjonujący mnie sposób. Cóż, kiedyś nadejdzie ten czas. Może nawet już kiedyś co nieco napomknęłam na ten temat. Ale who cares? Chciałam jeszcze dopowiedzieć, że mimo tego, iż sprawiam wrażenie osoby nieustannie stawiającej siebie na piedestale, to tak naprawdę tylko przykrywka, choć nie przeczę, bardzo cenię siebie, przecież to naturalne, co nie znaczy, że nie mam ochoty powiedzieć sobie samej, jak bardzo jestem wkurzająca i jak bardzo nie umiem zachować się tak, by wszyscy byli choć trochę zadowoleni. Współżycie ze mną nie należy do najłatwiejszych, często zachowuję się lekceważąco (tu odzywa się moja siostra), nie potrafię dochować większości tajemnic i sekretów, bo oczywiście mi się sypnie to, co zajmuje moje myśli, albo tracę ułamek rozmowy, ponieważ właśnie rozmarzyłam się na temat kształtu guzika od bluzki. Ale dążę do poprawy, chociaż najmniejszej, i nie należy to do najłatwiejszych zadań, idzie mi wręcz opornie, skutków starań brak... Powiem: trudno. Mój egocentryzm został dopieszczony dziś do granic, zatem kończę swoje nieskładne przemyślenia i zostawiam was z nimi. Przetrawcie je, jeśli chcecie, zostawcie, jeśli macie to gdzieś. A poniżej piosenka będąca uwieńczeniem tego, co z siebie wypociłam przez półtorej godziny (a może więcej, już się pogubiłam w zeznaniach). Wsłuchajcie się... jest piękna.


15 komentarzy:

  1. Nie chodzi tu o toksyczna milosc,ale raczej o moje toksyczne uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiecej Ci takich tygodni zycze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. z tego, co piszesz, wydaje mi się, że jesteś typowym introwertykiem. w sumie też byłam podobna jeszcze na początku gimnazjum. gdzieś tak w połowie nastąpił przełom i z cichego, spokojnego i nieśmiałego dziecka zrobiła się wybuchowa Karolina o dość donośnym głosie i nie bojąca się niemal niczego. ale według mnie, tak jest chyba tylko z zewnątrz. wewnątrz nadal jestem cicha i spokojna, szczególnie tyczy się to tego, gdy mam wyrazić swoje uczucia.
    ups, chyba odbiegłam od tematu mojego komentarza troszkę xd w każdym razie nie przejmuj się tym, że w liceum nikt Cię nie polubi, że nikogo sobie nie znajdziesz itp. zobaczysz, że tak nie będzie. idąc do liceum, też się tego bałam, a okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. chociaż zależy to też do klasy, ale myślę, że do liceum nie chodzą same nadęte bufony, których ego jest większe niż oni sami, ale też ludzie z poczuciem humoru, roztropni, którzy akceptują też innych. zobaczysz, będzie dobrze :)
    nie, nie mówię, że jesteś obraźliwa :D rozumiem wszystko, naprawdę :)
    dziękuję bardzo! :D to chyba ta sukienka i szpilki tak je wyszuczupliły, bo po zimie są jak takie paróweczki. w dodatku jak krzywe paróweczki ;<

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi też brak pewności siebie, takiej chwilowej odwagi..

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak wiec :
    Zycze ci wiecej takich dobrych tygodni, minus zmęczenie ! : D

    OdpowiedzUsuń
  6. Też nie mam odwagi się uśmiechnąć do takiej starszej pani :)

    Fajne zdjęcia :o Ładnie z profilu wyglądasz, powiem Ci.

    Ach, nie mam czasu na dłuższe komentarze, ani na przeczytanie notki :c Nadrobię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ładna grzywka. Obserwuję i liczę na rewanż :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja zawsze 15 km jade do szkoly i z powrotem ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hahhaha, nie zapomnij, ze jedzeniem tez spalamy kalorie xD ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oczywiscie, dieta cod, napiszmy ksiazke ! XD

    OdpowiedzUsuń
  11. Mniej populacji = wiecej jedzenia dla nas :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Bez owijania w bawełnę powiem Ci, że zwyczajnie Cię nie rozumiem, ot tak, po prostu. Sama nigdy nie zachowywałam się podobnie do Ciebie, jestem raczej z tym typem człowieka, który uśmiecha się do wszystkich, zagaduje nieznanych sobie ludzi, czasem nawet przechodniów. Jestem taka, bo chcę taka być, a chcieć to móc, niezależnie od tego jak bardzo wyświechtany jest ten frazes. Jeśli natomiast Tobie nie podoba się to jak zachowujesz się na co dzień, jak traktujesz ludzi i poniekąd samą siebie (bo takie "odcinanie się" od społeczeństwa krzywdzi też Ciebie) to nie widzę problemu, aby coś z tym zrobić. Jasne, proces trudny i pewnie niesamowicie męczący, lecz niewątpliwie możliwy do zrealizowania. Czekanie na "zbawienie", które ma nadejść w liceum, hm... Wydaje mi się bezsensem. Sama już w nim jestem i wiem, że to miejsce, różne kultury, setki wyjątkowych osób zdecydowanie mają na człowieka wpływ, ale... To go nie zmienia, to możesz zrobić tylko Ty sam.

    Pozdrawiam i życzę kolejnego przyjemnego tygodnia! :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiesz, że mam podobnie? Sprawiam wrażenie wycofanej i wyniosłej, ale to wszystko z nieśmiałości. W liceum było jeszcze jakoś, starałam się wychodzić z inicjatywą, ale na uczelni po nieudanych próbach właśnie stałam pod ściną jak kołek, połykając łzy. Na szczęście w końcu kilka osób dostrzegło we mnie człowieka, ale mimo to wiem, że mam problem, nad którym muszę pracować.

    OdpowiedzUsuń
  14. to nie jest tak źle :) też jestem nieśmiała w niektórych sytuacjach, szczególnie jeśli chodzi o kontakty z płcią przeciwną. nawet moja koleżanka kiedyś to zauważyła, a myślałam, że nie jest to aż tak widoczne XD
    faktycznie czasami dobrze jest tak się trochę pomartwić i wylać swoje obawy na blogu. to pomaga :P

    OdpowiedzUsuń
  15. ty i okropny wygląd? :O nie gadaj głupot! jeśli na tych zdjęciach to Ty - a tak właśnie przypuszczam - to naprawdę nie masz się czego wstydzić.
    też mam problem z rumieniem się. i nadmierną gestykulacją XD chyba mogłabym być Włoszką, czasami nawet udaje mi się ich akcent naśladować. znam nawet już podstawowe słówka! :D
    też ograniczam się i nie piszę na blogu wszystkiego, co bym chciała. chyba podałam adres bloga za dużo osobom... mimo iż tak jest ich garstka, no ale.

    OdpowiedzUsuń