niedziela, 17 lutego 2013

bittersweet

 znacie nas

Jestem niewyobrażalnie beznadziejnie zakochana w Jeffie Buckleyu, a raczej w jego twórczości, czyli płycie o tytule Grace. Trwa niecałą godzinę, a ja od paru dni nieustannie klikam w przycisk "replay", bo mnie tak cudownie uspokaja na początku, później podnosi ciśnienie, a na końcu wprowadza w stan delikatnej melancholii. Kupuję to, kurdełkę. A tak to sobie wegetuję dzisiaj... bowiem szaruga na dworze doprowadziła mój mózg do samobójstwa i uśpiła zmysły. Rano było jeszcze, jeszcze - doczytałam Czystą Krew do końca, zadumałam się nad zakończeniem sekundkę i sięgnęłam po "Igrzyska śmierci". Mam ochotę pokręcić nosem. Nie lubię... stop... nie cierpię tekstu napisanego w czasie teraźniejszym, doprowadza mnie to do białej gorączki i sprawia, że wszystko mi się tak topornie czyta, a fe. Ale przebrnęłam przez pięćdziesiąt stron (proszę tego nie komentować) i z niemałym trudem, powoli staram się pogodzić z tym stylem, no i z historią, która trochę mnie intryguje, a trochę nuży... Zobaczymy, co z tego wyniknie. Wybrałam tę pozycję nie bez przyczyny - ma mało stron, więc nawet jak będzie nudna, to czytanie jej nie potrwa długo, no i jest tak gorąco polecana przez Karolinę, że muszę wypróbować to na własnej skórze (bądź mózgu, jak kto woli). Trochę mi smutno, że zmarnowałam ponad godzinę na oglądanie trzech odcinków Master Chefa. Tak, trzech, bo jak trafiłam na pierwszy, to była końcówka, drugi obejrzałam w całości, a trzeci tylko początek. Takie buty. A że fanką kuchni jestem (jednak nie tak, jak moja mama), to jutro sobie przyrządzę babeczki cytrynowe. To będzie moje drugie podejście do nich, tym razem z innego przepisu. Mam nadzieję, że nie wyjdzie chrupiący gruz, jak ostatnio. Wish me luck. Wczoraj, tj. w sobotę, wybrałyśmy się z dziewczynami do Oliwy na wystawę mojej siostry. Jestem kiepskim nawigatorem, przyznam szczerze. Przez parę tygodni słyszałam tylko "to w Pałacu Opatów, w Pałacu Opatów, TAM NA DOLE; wiesz, w środku Parku Oliwskiego", no to sobie myślę "idziemy do parku". Wyszłyśmy z dworca, trochę ciemno. Przez głowę przelatuje mi: jak w Harrym. Mówię do dziewczyn, że zaraz wyjdzie Dumbledore ze swoim przyrządem i zgasi wszystkie lampy, a potem zostawi rodzinie mieszkającej w którymś z tych strasznych domów dzieciaka z tajemniczym listem do Petunii. Odpowiednio ubarwiłam swoje słowa, ma się rozumieć, nie pamiętam ich dokładnie. Jakoś doczłapałyśmy się do bramy Parku Oliwskiego i weszłyśmy w tą dziką ciemność... przy okazji dowiedziałam się, że palmiarnia nie jest pomieszczeniem do palenia, tylko do oglądania PALEM. Mój światopogląd został zachwiany. I tak sobie stanęłyśmy przed Pałacem. Nie, tam nie było żadnych drzwi, nic, żadnych tłumów - nic... Patrzę - jacyś ludzie z ulotkami, myślę - pewnie promują wystawę. Piętnaście minut i dziesięć smsów informacyjnych później trafiłyśmy na miejsce, przy okazji obchodząc park dookoła. Co do samej wystawy, to było kameralnie. Nie spodziewałam się tłumów, zresztą pomieszczenie było naprawdę malutkie, wypełnione w całości. Prace, ach, prace - bardzo mnie uwiódł bawół lub żubr, albo inne rogate i owłosione zwierzę przedzielone na pół, a między dwiema częściami cielska takie sobie zwinięte jelito, długie i, bo ja wiem, cienkie. Tytuł - "Ciągłość życia". Przepadłam. Gdybym zmieniła kolor ścian w swoim pokoju, ta praca idealnie nadawałaby się na którąś z moich skąpo urządzonych ścian. Może się kiedyś uśmiechnę do autorki, to mi przyrządzi reprodukcję, hłi, hłi. Na zakończenie chciałabym wam się pochwalić moimi nowymi nabytkami kosmetycznymi, żywnościowymi i, bo ja wiem, ciuchowymi, choć ciuch to nie jest. Słyszeliście o promocji Biedronki na żele pod prysznic Original Source? Jak nie, to wam mówię, a raczej piszę. Jako że ostatnio mam szał na prysznicowe akcesoria, zaopatrzyłam się w parkę - malinowo-waniliową i paprykowo-pitajową (czyli z owocem pitaja). Autentycznie uzależniłam się od połączenia maliny z wanilią, to tak cudownie pachnie! Nie przeszkadza mi fakt, że po wyjściu z prysznica ten zapach się gdzieś ulatnia, a na skórze zostają tylko marne szczątki, bo zawsze po wysuszeniu się naoliwiam. Także jak ktoś uwielbia takie zapachy, to mykać do Biedronki (parka kosztuje 11 zł, osobno ok. 6-10 zł za sztukę w Rossmannie)! Ten drugi jest ostrzejszy, trochę męski, ale nie do końca, też mi przypadł do gustu. Dzisiaj natomiast miałam chcicę na waniliową herbatę. Przy okazji wieczornych zakupów, wzięłam opakowanie Dilmah jabłko, cynamon i wanilia (u nas ciężko dostać większość smaków, więc to była próba ocalenia marzenia). Wypiłam, posmakowało, ale rewelacji nie ma. Jak ktoś lubi cynamon z jabłkiem, niech bierze, ale wanilii tu w ogóle nie czuć. Aż mam ochotę wycharkać "grr". Na pocieszenie pochwalę się tym zakupem ciuchowym, który ciuchem nie jest, czyli daaaawno wspomnianym plecakiem - klik, klik. Czekałam długo, tyle, ile zwykle czeka się z najtańszymi przesyłkami, ale warto było, bo już mam dość swojej wymęczonej torebki, która burzy moje poczucie estetyki. A taki dodatek jak znalazł do zimowej parki i do wiosenno-jesiennej parki, w którą mam nadzieję zaopatrzę się jakoś w kwietniu może. O ile będzie dostępna w sklepach, w co śmiem wątpić, więc chyba na wstępie powinnam się porządnie wypłakać i mieć nadzieję, że może na jesień mi się trafi... Takim oto sposobem nastała niedziela, zwana Dniem Pańskim. Żegnam się z wami, kochani, i idę obejrzeć film. Dziękuję, że jesteście tutaj i że was ostatnio przybyło! Aż się cieplej na serduchu robi, serio.

8 komentarzy:

  1. Igrzyska sa swietne, rly :<
    jak przyjdziesz pod koniec tego tygodnia na noc to pamietaj o ksiazkach!

    OdpowiedzUsuń
  2. I Ty masz problemy, że masz mało włosów, ach losie... Też od razu zwróciłam uwagę na to, że ,,Igrzyska" pisane są w czasie teraźniejszym, ale szybko się do tego przyzwyczaiłam, nawet uważam, że to bardzo pasuje i dodaje dynamizmu. Palmiarnie! Zawsze chciałam zobaczyć tę w Poznaniu.
    O, jeśli to się nazywa normalność, to wreszcie mogę być zupełnie normalna. Nie wiem, czy błękitna krew, mnie się to wydaje naturalne, że ludzie mają jasne oczy, bardziej to wina tego, że gen niebieskich oczu jest recesywny, paradoksalnie... A jak to jest mieć piwne oczy?
    Nasze łazienki są całkiem czyste.

    OdpowiedzUsuń
  3. Babeczki cytrynowe <3 kocham! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. sama-wiesz-kto-a-jak-nie-wiesz-to-mowie-ze-tu-nn17 lutego 2013 19:01

    No bez przesady, nie zaraz taki gruz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był gruz, ale dobry gruz. Skoro był to gruz, to jestem cyganem? A co, jeśli cyganie nie jadają dobrego gruzu? Wtedy jestem po prostu sobą? Ok, dzięki.

      Usuń
  5. Jak ja lubię cię czytać... :D ja też nie cierpię pisania w teraźniejszym... Ma taką aurę sztuczności i jest wg mnie po prostu niepoprawne. Ale jak kto woli. Mi się jednak igrzyska bardzo podobały.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dałabym sobie odciąć odstający mały palec u stopy za taki plecaczek! a bardzo lubię ten palec. strasznie fajnie się Ciebie czyta :) aż dodam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Plecak świetny :) ale mi chyba by nie pasował. Ty masz mało włosów? :)

    OdpowiedzUsuń