poniedziałek, 5 grudnia 2011

wyklikaj miłosc

 żeee...p?

Muszę obrać ziemnioki, ale tyłek przyrósł mi do krzesła i ciężko jest mu się odkleić. A raczej nie chcę sobie brudzić rąk, później będą śmierdziały ziemniakami, fuj. Dlatego robię wszystko, żeby nie iść do kuchni. W trakcie obierania pierwszego ziemniaka mama przyjdzie z tatkiem do domu, spyta się, czy obrałam ziemniaki, powiem, że dopiero zaczęłam i mamcia odpowie "daj to". YAY, mój superekstra plan nie może się nie powieźć. Obczajam w google, czy "powodzić" odmienia się rzeczywiście na "powieźć". Chyba nie. CO ZNACZY, że się w ogóle nie odmienia! Nie może się nie... udać. Spoczi. Moje (szuka inteligentnego słowa, ale nie potrafi znaleźć) _ ze słownikiem dobiegły końca. Czuję się wyzuta ze słów. Totaly. Tak w ogóle, pani z chemii oddała sprawdziany, patrzę, max. I liczyłam sobie średnią. W najgorszym przypadku będzie 5,2; w najlepszym 5,53. Na pewno nie będzie najlepszego przypadku, bo to niemożliwe! HA. Jestem bezmózgiem i nie umiem załatwić sobie średniej 5,5. A było tak blisko... Uuu... mama przyszła, a ja jeszcze nie w kuchni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz